Feminizm to wiara w to, że każda kobieta powinna mieć możliwość wyboru swojej drogi życiowej. To także stanie po stronie kobiet, bo mamy gorzej.
Pod moim drzwiami dość często gadają sobie dwie sąsiadki. Obydwie około siedemdziesiątki, jedna mniej sprawna ruchowo, druga troszeczkę bardziej. I jedna drugiej przynosi zakupy. Jest to fajny feminizm w działaniu: są dwie kobiety, które mają już dosyć samotną i pewnie dosyć smutną starość – i wspierają się w tym. Być może są bliżej feminizmu niż panie z akademii, które dyskutują o tym, czy anoreksja to choroba czy sztuka?
Próbuję odpowiedzieć na pytanie, czym jest feminizm. Gdy próbuję najprościej, to są nim chyba dwie rzeczy:
• wiara w to, że każda kobieta powinna mieć możliwość wyboru swojej drogi życiowej – w ten sposób, że jak chcę być sama, to mam się z czego utrzymać, a jak chcę mieć gromadkę dzieci, to też dobrze i też zwiążę koniec z końcem
• stanie po stronie kobiet, bo mamy gorzej i trzeba się wspierać
Ale też kiedy słyszymy słowo „feminizm”, wiele z nas ma pewien zestaw wyobrażeń, co to są to te feministki. Mamy przed oczami wizję niekobiecej, oziębłej seksualnie, uprzedzonej, paranoicznej i nienawidzącej mężczyzn harpii. Prawdopodobnie w naszych szeregach są takie osoby, ale feminizm wiele ma twarzy i chciałam Wam opowiedzieć, jak widzę go ja. Popatrzmy na mity na temat feministek i hasłowe argumenty ich przeciwników i przeciwniczek.
Jesteśmy niekobiece. No ale czym właściwie jest kobiecość? Dzięki temu, że dziś jestem w sukience mogę uchodzić za kobiecą, zaś przez brak makijażu mogę zostać uznana za kompletnie pozbawioną kobiecości. Nie ma żadnej komisji, która by to rozstrzygnęła. Czy wokaliści rockowi noszący makijaż są bardziej kobiecy niż ja? Nie jest łatwo o odpowiedź. Można uznać, że kobieca kobieta jest zadbana, schludna, porządnie uczesana, ubrana w sposób podkreślający walory jej sylwetki i nie stroni od obcasów. Duża część feministek faktycznie tak nie wygląda. I jest to cenna zdobycz feminizmu: że możemy sobie pozwolić na brak gorsetu czy stanika, chodzić w rozwleczonych swetrach i obrzępolonych spodniach i dopóki nie śmierdzimy, nikogo nie powinno interesować, co mamy na sobie. Natomiast prawda jest też taka, że i tak niektóre z nas się przejmują tym, czy ładnie wyglądają. Tych, które się tym w ogóle nie martwią jest zdecydowana mniejszość. Feminizm nie wyklucza mini, mini nie wyklucza feminizmu.
Nie lubimy seksu. Różnie bywa. Dzięki feminizmowi i paradom równości możemy mieć luksus nielubienia seksu w ogóle, jak i lubienia go w innym wydaniu niż dopiero po ślubie. Czasem powtarzamy, że to, co osobiste jest tym, co polityczne. Tymczasem osobiste pozostaje osobistym tak długo, dopóki nie wtrąca się w to polityka. Zatem, dopóki z ambony czy z mównicy sejmowej nie padną słowa, jak mamy to robić i kiedy mamy to robić – my, feministki, tak samo jak wszyscy inni ludzie, robimy to po swojemu, wedle upodobań. Chcemy też, by każda z nas miała prawo do robienia tego zgodnie z potrzebami. Lubimy seks, jeśli możemy wybrać jak, kiedy i z kim.
Ja jestem za równością wszystkich. No, my też. Z tym że dodatkowo mamy świadomość, że tym, co miały bardziej pod górkę warto na początku dać fory; nie po to, by się odegrać na tych, którzy teraz są przy władzy, lecz – by wyrównać szanse. Skoro bowiem jesteśmy tak przekonani o tym, że wszyscy ludzie są równi, w grupie 50% mężczyzn / 50% kobiet powinno być tyle samo równie uzdolnionych, prawda?
Przesadzamy z tym molestowaniem, torzadkie przypadki. Zgodnie z danymi Hollaback! Polska, molestowania w pracy, szkole lub na uczelni doświadcza co piąta kobieta. Jeśli na moich 900 znajomych na fejsie połowa to kobiety, około setka z nich ma za sobą takie doświadczenia. Rzadkie przypadki? To też zdobycz feminizmu, że jeśli nie życzę sobie być dotykana, komplementowana lub komentowana w sposób uwodzicielski, to umiem to powiedzieć. Jest na to miejsce i czas, jeśli nasza znajomość ułoży się interesująco, wybierzemy to miejsce i czas razem. Jeśli masz wątpliwości, czy sobie tego życzę: nie rób tego.
Ja wiem, że tak jak nas – kobiety – przez pół życia uczy się przyjmowania takich uwag z wdzięcznością, tak was, mężczyzn – wygłaszania takich uwag, by zdobyć trofeum ruchmistrza województwa, więc łatwo nie będzie. Ale to tylko jakieś tam nawyczki wyniesione z wychowania, więc dają się przezwyciężać. Molestujący są wśród nas i chcą bagatelizować swoje działania.
Nienawidzimy mężczyzn
To jest tak. Nie lubimy:
• buców, którzy zakazują aborcji, antykoncepcji i in vitro;
• wąsatych wujciów, co nam mówią: „nie zaprzątaj tym sobie ślicznej główki”;
• wiecznie racjonalnych i obiektywnych mądrali, co powtarzają: „wy, baby, jesteście takie emocjonalne”
(a co złego jest w emocjach?)
• rozlazłych grubasów / pryszczatych chudzielców/ spoconych knypów / atrakcyjnych samców alfa, beta i omega, czyniących uwagi, jak kobieta powinna wyglądać – nikt Was, panowie, nie pytał o zdanie.
Ja, osobiście, nie lubię jednakże też kobiet, które „wolą pracować z mężczyznami”, tych wszystkich dziewczyn programistek, które schowały piersi we flanele i twierdzą, że nie doświadczyły dyskryminacji – wystarczy po prostu udawać, że jest się takim półfacetem, ich kolegą od piwa i konsoli. Otóż ja nie chcę udawać. Jestem kobietą z całym dobrodziejstwem fizjologii i kulturowych wzorców i proszę mnie szanować taką, jaką jestem (mimo że w sumie też lubię piwo i konsole). Lubimy mężczyzn. Lubimy kobiety. Lubimy ludzi, którzy nas szanują.