Press "Enter" to skip to content

Rewitalizacja czy gentryfikacja, co jest lepsze dla mieszkańców i jak je odróżnić?

Rozwój miasta, czyli przestrzeni bezpiecznego i wygodnego życia, wynika z polityki planowania. To polityka dla miasta, tworzona przez samorząd, stwarza dogodne warunki, aby zagospodarować przestrzeń miejską. Planowanie jest instrumentem, który wykorzystuje się do stworzenia miejsc stanowiących dobro wspólne, służące każdemu bez różnicy. Zadaniem samorządu jest, by planować miasto w zgodzie z interesem każdego mieszkańca i każdej mieszkanki, a prywatni oraz publiczni inwestorzy powinni budować wszystko, co i jak samorząd zaplanuje. Zagospodarowanie przestrzeni miejskiej nie jest zatem tworzone przez prawa natury ani „niewidzialną rękę rynku”, ale przez politykę i decyzje samorządu.

Gentryfikacja kontra rewitalizacja

Gentryfikacja już od dawna nie jest nowym słowem w naszym słowniku. Choć nie mamy w języku polskim jego odpowiednika, zdążyliśmy poznać jego znaczenie. W zrozumieniu tego pojęcia oraz procesów towarzyszących gentryfikacji pomogli, poczynając od lat 60. XX w., socjologowie i geografowie miasta oraz aktywiści z ruchów miejskich – zarówno zachodni, jak i polscy. Mówiąc ogólnie, gentryfikacja oznacza proces przekształcenia jednej lub kilku dzielnic miasta z przestrzeni publicznej (społecznej) w obszar całkowicie skomercjalizowany i podlegający wyłącznie rynkowej kontroli. Niektórzy nazywają gentryfikację także uburżuazyjnieniem, co oznacza przemianę dzielnic np. dotychczas robotniczych lub tzw. biedniejszych w zdominowane przez mieszkańców z zamożniejszych klas społecznych. Pozytywnym skutkiem gentryfikacji jest znaczna poprawa jakości przestrzeni miejskiej na tych obszarach, np. odnowienie elewacji budynków, remont nawierzchni ulic i chodników, uspokojenie ruchu samochodowego. Negatywnym natomiast – dramatyczna niekiedy zmiana struktury ludności dzielnicy, wywołana przez wysiedlenie z zajmowanych lokali osób o niższych dochodach, pojawienie się ekskluzywnych mieszkań i sklepów, a także drogich punktów usługowych.

Proces gentryfikacji rozpoczyna się przeważnie od prywatyzacji mieszkań, domów, a także wspólnej przestrzeni. Pod hasłami „rozwoju dzielnicy” lub „rewitalizacji miejsc zdegradowanych” miasto zaczyna wysprzedawać inwestorom miejsca pozostające do tej pory pod kontrolą samorządu. Pod młotek idą komunalne mieszkania i kamienice; aby sprzedać działki, wyburza się zrujnowane budynki. Nie bierze się przy tym pod uwagę żadnych alternatywnych sposobów ich zagospodarowania. W celu przyciągnięcia prywatnych inwestorów miasto często zaczyna inwestować publiczne pieniądze w infrastrukturę i estetykę dzielnicy, co jest odbierane pozytywnie przez lokalną społeczność. Gentryfikacja jest zarezerwowana dla dzielnic atrakcyjnych np. ze względu na walory przyrodnicze, bliskość miejsc rozrywki czy spotkań towarzyskich, parków i centrum miasta.

Rewitalizacja jest odpowiedzią na postępującą degradację miast w Polsce,. Degradację,która nastąpiła  po 1989 r. w wyniku likwidacji przemysłu i zamykaniu zakładów pracy.  I to właśnie dezindustrializacja miała największy wpływ a to miało wpływ na utratę dotychczasowej bazy ekonomicznej miast i jej mieszkańców . Zgodnie z założeniami zawartymi w miejskich programach rewitalizacyjnych (np. w Bielsku-Białej taki program nazywał się PROM – Program Rewitalizacji Obszarów Miejskich na lata 2014–2021) przekształceniom podlega nie tylko materialna tkanka dzielnicy, ale także ta społeczna. Rewitalizacja są to zatem skoordynowane działania prowadzone przez samorząd, społeczność lokalną, a także deweloperów, mające na celu przeciwdziałanie degradacji dzielnicy, zjawiskom patologicznym wśród mieszkańców oraz pobudzanie rozwoju dzielnicy poprzez wzrost aktywności społecznej i gospodarczej, remont mieszkań, budynków i infrastruktury. Program ma doprowadzić do ożywienia społeczno-gospodarczego, rozwoju turystyki, kultury i sportu, a także ograniczenia wykluczenia społecznego i zwiększenia aktywności mieszkańców. Rewitalizacja jest wspomagana przez samorząd, wspólnotę mieszkańców, instytucje i może być prowadzona na każdym zdegradowanym obszarze całego miasta. Tak rozumiany i kontrolowany proces powinien uniemożliwić dziką, brutalną gentryfikację oraz pełną zmianę dzielnicy pod względem klasowym i materialnym.

Pożądana przemiana miasta?

W Bielsku-Białej opisywane wyżej mechanizmy przemiany dzielnic możemy obserwować m.in. na przykładzie bielskiego Rynku (dawny ZWM). Od 1998 r. wdrażany jest tu „program rewitalizacji centrum historycznego”. Włodarze miasta programu rewitalizacji nie nazywali gentryfikacją, choć zakładali zmianę „struktury społecznej” tej dzielnicy. Po modernizacji infrastruktury, przekwaterowaniu niezamożnych mieszkańców do lokali socjalnych, sprzedaży mieszkań ludziom z zasobniejszym portfelem, a zabytkowych kamienic – z dużymi bonifikatami – prywatnym inwestorom, bielski Rynek faktycznie zaczął się ożywiać i wypiękniał dzięki odnowionym elewacjom.

Przedsiębiorcy zaczęli otwierać puby, kawiarnie, lodziarnie, restauracje oraz hotele. Piętra kamienic zamieniły się w biura i apartamenty na tzw. wynajem krótkoterminowy. Latem organizowane są tu koncerty i imprezy plenerowe. Aktywiści i aktywistki odnaleźli tu miejsce do spotkań z mieszkańcami. Rynek stał się enklawą dla osób szukających rozrywki i aktywności. Niemniej „zwyczajnego życia” nie da się tutaj wieść. Nie zrobi się tu zakupów spożywczych, nie kupi prasy czy artykułów drogeryjnych. Powoli i niezauważalnie Rynek przeobraził się w miejsce, do którego nie ma powodów wpadać za dnia i w dni powszednie.

Na Rynku (ZWM-ie) bywa się wyłącznie towarzysko, i to w godzinach wieczornych, przeważnie w weekendy i ciepłe miesiące. Trudno tu spotkać wracające ze szkoły do domu dzieci. Po wycince drzew nie zobaczymy na nim chroniących się przed upałem mieszczuchów. Osoby z niepełnosprawnością raczej się tutaj nie zapuszczają, zatrzymane na rogatkach przez atrakcyjny historyczny bruk. Mam wrażenie, że urzędnicy miejscy, podejmując decyzję o rewitalizacji Rynku, skupili się wyłącznie na infrastrukturze i nie zadbali o społeczny wymiar zmian. Nie zatroszczono się o różnorodność oferty usługowej, tak by była dostępna również dla osób mniej zamożnych i średnio zamożnych. Najemcy lokali w miesiącach chłodnych mają kłopoty, aby zarobić na czynsz, zresztą pandemia SARS-CoV-2 wzmocniła ten trend. Sytuacja na Rynku w roku 2022 w lokalnej prasie opisywana jest jako zapaść bielskiej gastronomii, dziennikarze donoszą, że ZWM straszy drożyzną. Bar Mleczny „Pierożek”, popularny na starówce punkt żywienia za mniejsze pieniądze, już nie wypełnia luki w systemie egalitarnego żywienia zbiorowego.

Rynek przez większą część roku – wbrew obiegowej opinii – nie jest miejscem tętniącym życiem. Urzędnicy miejscy zapomnieli chyba o tym, że miasto i jego dzielnice są „utrzymywane” wyłącznie przez mieszkańców, a nie turystów lub bywalców imprez. Mam wrażenie, że urzędnicy nie wykorzystali swoich uprawnień, aby zadbać o różnorodność oferty na Rynku. Zrzekli się swoich uprawnień na rzecz logiki rynku. Na majowej sesji Rady Miejskiej w 2022 r., podczas której radni przyjmowali prezydenckie sprawozdanie i ocenę Programu Rewitalizacji Obszarów Miejskich w Bielsku-Białej na lata 2014–2021, wszyscy mogliśmy usłyszeć, że na rewitalizowanym obszarze ubyło 4000 bielszczan i bielszczanek.

Kiedy przechodzę przez Rynek w drodze na zakupy, zawsze zadaję sobie pytania: ile pubów i restauracji potrzebują bielszczanie? Czy nie potrzebujemy jednak więcej tanich mieszkań do mieszkania, bezpłatnych żłobków i przedszkoli dla swoich dzieci czy też skwerów z drzewami i ławkami? Stabilnej pracy i atrakcyjnych pensji? Nocnych autobusów i bezpłatnej komunikacji miejskiej? Ciszy i bezpieczeństwa? Świetlic dla dzieci i seniorów? Czy w Ratuszu urzędnicy nie zapomnieli, że miasto jest przede wszystkim do mieszkania i życia zwyczajnym życiem?

Jak udał się program rewitalizacji w Bielsku-Białej?

Dziś rzeczywistość zweryfikowała działania miejskich radnych. Ocena końcowa realizacji Programu Rewitalizacji Obszarów Miejskich w Bielsku-Białej na lata 2014–2021 nie wygląda kolorowo.

Do pozytywnych skutków rewitalizacji można zaliczyć poprawę estetyki przestrzeni publicznej i budynków, a to zawsze skłania mieszkańców do wypadów w te rejony miasta. Do negatywnych efektów działań rewitalizacyjnych na obszarze Rynku należy przede wszystkim depopulacja spowodowana wykwaterowaniem mieszkańców z mieszkań komunalnych. Dodatkowym minusem jest oddanie przestrzeni Rynku przedsiębiorcom wyłącznie z branży hotelarsko-gastronomicznej – spowodowało to wypchnięcie dotychczasowych mieszkańców w ramiona coraz bardziej bezwzględnego rynku nieruchomości. W miejscu dawnych mieszkań pojawiły się luksusowe apartamenty, lokale biurowe i właśnie hotele. Takie działania prowadzą do gentryfikacji obszarów – czytamy w raporcie. Kluczowym problemem w przemyśleniu na nowo dzielnic śródmiejskich jest fakt, iż w wyniku ograniczeń pandemicznych stały się „pustymi skorupami”. Powstaje potrzeba zaproponowania nowego, bardziej równościowego i zrównoważonego wzorca turystyki miejskiej. Opisana sytuacja występuje nie tylko w Bielsku-Białej, ale w większości miast europejskich (szczególnie w dzielnicach śródmiejskich). Wyzwaniem jest znalezienie sposobu na ponowne zaludnienie historycznych centrów pozwalające na zgodne współżycie mieszkańców i turystów. Ideałem staje się dziś miasto o zabudowie, w której miejsca pracy, usługi (również publiczne) mają różnorodną funkcję (w tym mieszkaniową), które zamieszkiwane jest przez różne grupy społeczne, a sąsiadujące ze sobą budynki tworzą przestrzeń inspirującą do rozwoju życia społecznego i przedsiębiorczości.

Uruchamiając program rewitalizacji, bielscy urzędnicy wpadli w pułapkę gentryfikacji, a my razem z nimi. Okazało się, że prywatyzowanie komunalnego zasobu nie służy mieszkańcom, lecz przynosi korzyści tylko nielicznym – wyłącznie tym, którzy zainwestowali w nieruchomości i ziemię w rewitalizowanych dzielnicach.

Czyje jest prawo do miasta?

Kto właściwie wpływa na kształt miasta, w którym żyjemy? Za tym pytaniem – wg Davida Harveya i innych geografów miast – kryje się idea tworzenia sprawiedliwej i dobrej przestrzeni (miejskości). W chwili obecnej miasta są stwarzane i ciągle odmieniane przez kapitał. Dlatego mieszkańcy powinni wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć wywierać wpływ na to, w jakim kierunku miasta się zmieniają. Idea „prawa do miasta” może tu być bardzo pomocna – mówi Harvey w wywiadzie dla „Magazynu Miasta”.

Nie łudźmy się, każda zmiana społeczna czy infrastrukturalna zachęca do inwestowania i wprowadzania gier rynkowych. Samorząd jest jednak w stanie kontrolować zachodzące zmiany – przecież dysponuje możliwościami i ma narzędzia prawne. My, mieszkańcy, nie zapytaliśmy władz naszego miasta o to, w jaki sposób będą zarządzać procesem rewitalizacji na bielskim Rynku i w innych dzielnicach. Jak będą go nadzorować? Jaką chcą prowadzić politykę lokalową i mieszkaniową w centrum? Jakie wyznaczyli reguły gry dla deweloperów i inwestorów, którzy się na tym terenie pojawią? Komu te zasady tak naprawdę będą służyć? Konsultacje społeczne, które są ogłaszane w BIP-ie, oceniane są przez mieszkańców raczej jako żart niż chęć usłyszenia ich głosu. Przyjęta przez radnych w maju br. Strategia Rozwoju Bielska-Białej do 2030 roku – ważnego dla bielszczan dokumentu strategicznego – nie pozostawia złudzeń. Bielscy samorządowcy pragną poznać nastroje bielszczan i ich realne potrzeby w oparciu o pytania, których nie uznałoby żadne profesjonalne biuro badania opinii publicznej.

Od kilkunastu lat – od chwili wyburzenia zakładu przemysłu wełnianego Finex oraz od momentu wybudowania i otwarcia na tym terenie, czyli w centrum Bielska-Białej, galerii handlowej (2001 i 2009 r.) – obywatele miasta, prezydent i radni szukają recepty na „ożywienie” ul. 11 Listopada, kiedyś głównej arterii handlowej miasta. Wielokrotnie w Ratuszu, ale także z inicjatywy organizacji społecznych odbywały się czy to konsultacje, czy to spacery, podczas których zbierano pomysły, jak sprawić, aby na ulice wróciło życie. Liczę na to, że ostatni raport poświęcony ocenie projektu rewitalizacji centrum miasta będzie dla radnych przestrogą i uwierzą, że to nie „bogate życie kulturalno-towarzysko-knajpiane” jest receptą na bolączki zdegradowanych ulic i dzielnic miasta. Czy moje miasto jest miejscem dla wszystkich, którzy w nim mieszkają i w jakikolwiek korzystają z tego, co ma do zaoferowania? Chciałabym wierzyć, że tak.

Rewitalizacja natomiast to skoordynowane działania, prowadzone wspólnie przez samorząd, społeczność lokalną, także deweloperów mające na celu przeciwdziałanie degradacji dzielnicy, zjawiskom patologicznym wśród mieszkańców, pobudzanie rozwoju dzielnicy, poprzez wzrost aktywności społecznej i gospodarczej oraz remont mieszkań i budynków i infrastruktury. Rewitalizacja jest wspomagana przez samorząd, wspólnotę mieszkańców, instytucje i może być prowadzona na każdym zdegradowanym obszarze całego miasta.

W Bielsku-Białej opisywane wyżej mechanizmy przemiany dzielnic możemy obserwować na przykładzie bielskiego Rynku (dawny ZWM). Od 1998 roku wdrażany jest tu „program rewitalizacji centrum historycznego”. Włodarze miasta programu rewitalizacji nie nazywali gentryfikacją, choć zakładali zmianę „struktury społecznej” tej dzielnicy. Po modernizacji infrastruktury, po przekwaterowaniu niezamożnych mieszkańców do lokali socjalnych, po sprzedaży mieszkań najemcom z bardziej zasobnym portfelem, a także po sprzedaży z dużymi bonifikatami zabytkowych kamienic prywatnym inwestorom, bielski Rynek faktycznie zaczął się ożywiać i wypiękniał dzięki odnowionym elewacjom. Przedsiębiorcy zaczęli otwierać puby, kawiarnie, lodziarnie i restauracje. Latem organizowane są tu koncerty i imprezy plenerowe. Aktywiści/aktywistki znajdują tu miejsce do spotkania z mieszkańcami. Rynek stał się enklawą dla osób szukających rozrywki i aktywności. Niemniej „zwykłego życia” nie da się tutaj wieść. Nie zrobi się tutaj zakupów spożywczych, nie kupi prasy czy artykułów drogeryjnych. Powoli i niezauważalnie Rynek stał się miejscem, do którego nie ma powodów wpadać za dnia i w dni powszednie. Na ZWMie bywa się towarzysko w godzinach wieczornych, przeważnie w weekendy i ciepłe miesiące. Trudno tu spotkać wracające ze szkoły do domu dzieci. Po wycince drzew nie zobaczymy tu chroniących się przed upałem mieszczuchów. Osoby z niepełną sprawnością raczej się tu nie zapuszczają zatrzymani na rogatkach przez historyczny bruk. Mam wrażenie, że urzędnicy miejscy podejmując decyzję o rewitalizacji Rynku, skupili się wyłącznie na infrastrukturze i nie zadbali o społeczny wymiar zmian. Najemcy lokali w miesiącach chłodnych mają kłopoty, aby zarobić na czynsz. Rynek, przez większą część roku wbrew obiegowej opinii nie jest miejscem tętniącym życiem. Urzędnicy miejscy, zapomnieli chyba o tym, że miasto i jego dzielnice są „utrzymywane” wyłącznie przez mieszkańców, a nie turystów lub bywalców. Mam wrażenie, że urzędnicy nie wykorzystali swoich uprawnień, aby zadbać o różnorodność oferty na rynku. Swoje uprawnienia oddali logice rynku. Kiedy przechodzę przez rynek w drodze na zakupy, zawsze zadaję sobie pytania: ile pubów i restauracji potrzebują bielszczanie? Czy nie potrzebujemy jednak więcej mieszkań do mieszkania, żłobków i przedszkoli dla swoich dzieci, czy też skwerów z drzewami i ławkami? Stabilnej pracy i atrakcyjnych pensji? Nocnych autobusów? Ciszy i bezpieczeństwa? Świetlic dla dzieci i seniorów? Czy w ratuszu urzędnicy nie zapomnieli, że miasto jest przede wszystkim do mieszkania i wygodnego życia?

Prywatyzowanie komunalnego zasobu, nie służy mieszkańcom, służy tylko nielicznym, wyłącznie tym, którzy zainwestowali w nieruchomości i ziemię. Uruchamiając program rewitalizacji, bielscy urzędnicy wpadli w pułapkę gentryfikacji, a my razem z nimi. Nie łudźmy się, każda zmiana społeczna czy infrastrukturalna, zachęca do inwestowania i do wprowadzania gier rynkowych. Samorząd może jednak kontrolować zachodzące zmiany, przecież dysponuje możliwościami i ma narzędzia prawne. My mieszkańcy nie zapytaliśmy władz naszego miasta o to, w jaki sposób zarządzać będą procesem rewitalizacji na bielskim Rynku. Jak ją będą nadzorować. Jaką chcą prowadzić politykę lokalową i mieszkaniową w centrum? Jakie wyznaczyli reguły gry dla deweloperów i inwestorów, którzy się na tym terenie pojawią? Komu te zasady tak naprawdę będą służyć?

Czy moje miasto jest miejscem dla wszystkich, którzy w nim mieszkają i w jakikolwiek korzystają z tego, co ma do zaoferowania? Chciałabym odpowiedzieć, że tak.