Wszyscy czujemy dziś niepewność i lęk. Nie są ich pozbawione również dzieci, które jednak nieco inaczej doświadczają pandemii. Wiele wprowadzonych w Polsce ograniczeń pozbawia je podmiotowości.
Polityczki tłumaczą
„To normalne się bać, kiedy tyle się dzieje w tym samym czasie” – mówiła premier Norwegii Erna Solberg na specjalnej konferencji prasowej zorganizowanej w połowie marca. Odpowiadała na pytania dotyczące epidemii koronawirusa, które kierowały do niej dzieci. Najmłodsi Norwedzy pytali między innymi o to, czy mogą odwiedzić dziadków, zorganizować przyjęcie urodzinowe lub wyjść do centrum handlowego. Chcieli również wiedzieć, kiedy zostanie wynaleziona szczepionka na koronawirusa i jak mogą w obecnej sytuacji pomóc. Norwegia nie jest jedynym państwem, które w ostatnim czasie zorganizowało tego typu konferencje dla dzieci. Najmłodszych obywateli do zadawania pytań polityczkom oraz naukowcom i naukowczyniom zaprosiły również: premierka Nowej Zelandii Jacinda Ardern oraz premierka Finladii Sanna Marin.
Ojcowska troska w wersji TikTok
Mniej więcej w tym samym czasie polskie media informowały o tym, że prezydent Andrzej Duda założył konto na TikToku – aplikacji, z której korzystają głównie nastolatki. Tym samym stał się pierwszym prezydentem z profilem na tym social medium. Do tej pory na koncie Andrzeja Dudy pojawiły się dwa filmy. Na pierwszym zachęca młodzież do wzięcia udziału w inicjatywie Ministerstwa Cyfryzacji — Grarantanna Cup, czyli ogólnopolskim turnieju e-sportowym, a na drugim do wsparcia polskich przedsiębiorców i polskiej gospodarki. Zdaniem Piotra Czarnowskiego, właściciela agencji First PR, konto na TikToku to kolejny krok w kampanii wyborczej, którego celem nie są dzieci, lecz ich rodzice. A ci ostatni wejście Prezydenta na popularną wśród młodzieży aplikację mogą odbierać jako przejaw „ojcowskiej troski”2. Intuicja Czarnowskiego nie tylko obnaża cyniczną manipulację potencjalnymi wyborcami, lecz również zupełny brak wrażliwości na potrzeby i emocje najmłodszych obywateli w tym trudnym dla nas wszystkich czasie.
Decyzje rządzących vs rzeczywistość
W ramach walki z epidemią SARS-CoV-2 nasz rząd podjął w ostatnich tygodniach kilka decyzji, które znacząco zmieniły codzienność polskich dzieci. Chodzi oczywiście głównie o wprowadzenie zdalnego nauczania oraz zakazu wychodzenia z domu dla osób poniżej 18 roku życia (obecnie zakaz wychodzenia na ulicę bez opieki dorosłego obowiązuje dzieci i młodzież, które nie ukończyły 13 roku życia). Żaden polityk partii rządzącej nie wpadł jednak na pomysł, żeby przykładem Erny Solberg wyjaśnić swoje decyzje oraz obecną sytuację polskim dzieciom. Tym samym pozostawiając je same z licznymi pytaniami, wątpliwościami, lękami, a jednocześnie obowiązkami.
O tym, że polskie szkoły nie były przygotowane na zdalne nauczanie, że sporo dzieci i nauczycieli nie dysponuje odpowiednim sprzętem oraz dostępem do Internetu, a zakaz wychodzenia z domu osób poniżej 18 roku życia jest sprzeczny z Konstytucją napisano w ostatnich dniach bardzo wiele. Zaczęto również zwracać uwagę na trudną sytuację dzieci w rodzinach dysfunkcyjnych i w domach dziecka oraz przywoływać historie ukraińskich studentów i studentek, którzy nie mając jeszcze ukończonych 18 lat, utknęli w polskich akademikach (w Ukrainie szybciej niż w Polsce kończy się szkołę średnią).
Szkoła z kartonu
Nawet jeśli w kontekście walki z
epidemią koronawirusa podjęte przez rząd decyzje mogą wydawać
się uzasadnione, to niepokoi fakt, że podejmowano je nie wziąwszy
pod uwagę konsekwencji, jakie się z nimi wiążą. Zdalne nauczanie
jest problemem niemal dla wszystkich dzieci, które
sygnalizują, że czują się przemęczone, często nie nadążają z
realizacją zadanego przez nauczycielkę materiału
i zwyczajnie tęsknią za bezpośrednim kontaktem z kolegami i
koleżankami z klasy, a nawet nauczycielką, która
zamiast wysyłania przez E-dziennik informacji o materiale do
przerobienia w danym dniu, mogłaby połączyć się z klasą przez
Skype’a.
Oczywiście zdalne nauczanie nie jest wyłącznie problemem samych uczniów. To również wyzwanie dla nauczycieli i nauczycielek, którzy przecież również z dnia na dzień znaleźli się w nowej dla siebie sytuacji, bardzo często bez odpowiedniego przygotowania do prowadzenia lekcji zdalnie. W końcu ostatnią grupą borykającą się ze zdalnym nauczaniem są rodzice oraz wychowawcy w domach dziecka, którzy zostali obciążeni odpowiedzialnością za organizację tymczasowego domowego nauczania.
Inaczej oczywiście tę sytuację odbierają dzieci, które wcześniej nie miały problemów z nauką, dysponują komputerem oraz dostępem do Internetu, mogą również liczyć na wsparcie i pomoc swoich rodziców. Z kolei inaczej sytuacja ta odbija się na dzieciach, które z różnych powodów na wsparcie i pomoc rodziców liczyć nie mogą oraz nie dysponują odpowiednim sprzętem. Zdalne nauczanie z każdym dniem coraz bardziej pogłębia różnice pomiędzy polskimi dziećmi, a konsekwencje tak naprawdę poznamy dopiero, kiedy uczniowie i nauczyciele wrócą do szkoły. Pytanie tylko — jaka to będzie szkoła? Zdalne nauczanie oraz Szkoła TVP udowadniają, że nie da się już dłużej zaprzeczać, że polskie szkolnictwo nie potrzebuje prawdziwej reformy. Reformy, która przede wszystkim pochyli się nad sensem nauczania i będzie realną odpowiedzią na wyzwania i zmiany zachodzące w otaczającym nas świecie.
I później będzie na mnie…
Choć nauka zajmuje dzieciom obecnie większość czasu, nie jest ich jedynym problemem. Podobnie jak dorośli, dzieci przeżywają to, co się teraz dzieje. Próbują odnaleźć się w tej nowej dla wszystkich sytuacji, która nie jest pozbawiona tęsknot, lęków i pytań o przyszłość.
„Chociaż wiem, że nie powinienem panikować, bo będzie tylko gorzej, to jednak czasami czuję strach przed tym, że mama albo tata się zarażą, albo moi koledzy. Bo o siebie się jeszcze tak nie boję jak o innych. Boję się, że ci, których lubię, jeszcze stracą życie przez tego wirusa” – mówi 12 letni Krzysiek z Katowic, a jego mieszkająca w Czeskim Cieszynie rówieśniczka Klara dodaje: „Boję się ogólnie, że mogę się zarazić albo złapać jakąś inną chorobę, bo wtedy może być problem z przyjęciem w szpitalu albo wizytą u lekarza. Albo, że zarażę kogoś innego i później będzie na mnie”. Dzieci od kilku tygodni słyszą, że nie mogą wychodzić i muszą ograniczać kontakty z innymi ludźmi, w tym przede wszystkim dziadkami, bo jako potencjalni nosiciele wirusa mogą stanowić dla nich zagrożenie. Oczywisty fakt wynikający z troski o bezpieczeństwo nas wszystkich przez sposób, w jaki jest komunikowany przez rządzących oraz media powoduje, że niektóre dzieci zaczynają odczuwać nieuzasadnione poczucie winy.
Wirus nie ma granic
Poza lękiem związanym z zakażeniem wirusem, część dzieci martwi się także o stabilność finansową swojej rodziny. Zamykanie lub tymczasowe zawieszanie działalności zakładów pracy oraz punktów usługowych będące efektem epidemii, powoduje destabilizację finansową wielu gospodarstw domowych w naszym kraju. Nawet jeśli rodzice starają się ukryć te problemy, to wiele dzieci i tak świetnie wyczuwa, że coś jest nie tak. W Cieszynie problem utraty pracy lub niemożliwości jej wykonywania z powodu zamknięcia granic, dotyka obecnie przede wszystkim osoby zatrudnione w Republice Czeskiej. Tymczasowe zamknięcie granic, dla dzieci, które nie mogą pamiętać czasów sprzed Schengen, jest niepokojące. Część z nich, tak jak Klara i jej rodzina, do tej pory funkcjonowała po obu stronach Olzy. Dziś Klara nie może spotkać się z koleżankami i zjeść kupionego w Polsce chleba czy ulubionych jogurtów. Łukasz i Wiktoria mieszkający w sąsiedztwie Mostu Przyjaźni codziennie obserwowali swobodny przepływ ludzi pomiędzy jednym i drugim krajem. Dziś z niepokojem mówią o stacjonujących na granicy żołnierzach. Zamknięcie granic jest dla niektórych cieszyńskich dzieci niezrozumiałe, bo jak mówi Klara: „Wirus nie kieruje się tym, czy to jest Cieszyn czy Czeski Cieszyn. Po prostu rozprzestrzenia się i nic nie pomoże zamknięcie granic, bo i tak to jest blisko siebie. To nie jest jakieś więzienie. Wirus nie ma granic”. Wprowadzając tymczasowy nakaz zamknięcia granic, nasi rządzący chyba nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo zmieni to życie wielu tysięcy Polaków i Czechów. W tym również dzieci, które z dnia na dzień zostały, nie wiadomo na jak długo, odgrodzone od swoich przyjaciół, szkoły czy ulubionego placu zabaw.
Co nam pozostaje?
Dziś to nie realizacja programu szkolnego powinna być dla nas ważna, ale zdrowie psychiczne dzieci. Wszystkim jest nam trudno, ale bez naszego wsparcia dzieci same sobie nie poradzą. Piszę „naszego”, bo wiem, że to nie jest wyłącznie zadanie rodziców. To zadanie, które powinni realizować rządzący, instytucje publiczne, szkoły oraz organizacje pozarządowe. Wiemy już, że na władzę liczyć nie możemy. Musimy wziąć sprawy w swoje ręce. Epidemia koronawirusa to najprawdopodobniej preludium do jeszcze gorszych zjawisk. Kataklizmów będących konsekwencją zmian klimatycznych czy wojen, które przecież cały czas toczą się gdzieś na świecie. Nie możemy przed dziećmi udawać, że wszystko będzie dobrze, kiedy same mają niemal stały dostęp do informacji. Musimy raczej nauczyć się z nimi o tym rozmawiać i pokazywać, jak rozróżniać prawdziwe i rzetelne informacje od krążących w sieci fake newsów. Idąc za przykładem Erny Solberg, musimy również nie bać się rozmawiać z dziećmi o emocjach, w tym głownie o strachu, który przecież wielu z nas obecnie odczuwa. Musimy także budować wspólnoty, w których żaden obywatel nie będzie czuł, że jest pozostawiony sam sobie.