Press "Enter" to skip to content

Plastikowe płody na wykładach z socjologii – czyli kogo naprawdę broni minister nauki?

Plastikowy model płodu
Model płodu prezentowany na zajęciach z socjologii jako dowód na to, że aborcja jest morderstwem.

Wykładowczyni Uniwersytetu Śląskiego przynosiła plastikowe płody na wykłady z socjologii, twierdziła, że antykoncepcja to aborcja i wygłaszała poglądy dyskryminujące osoby LGBT – twierdzą studenci UŚ, którzy złożyli skargę w tej kwestii do rektora. W obronie wykładowczyni stanął sam minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin, który uznał, że skarga grupy studentów to zagrożenie dla wolności badań naukowych. 

Dr hab. Ewa Budzyńska prowadzi na UŚ zajęcia na temat socjologii mikrostruktur społecznych i socjologii małżeństwa i rodziny. Jak informują nas studenci, Budzyńska od dawna słynie z kontrowersyjnych, skrajnie prawicowych poglądów, które w ich opinii nie są związane z tematyką zajęć.

Na zajęciach wykładowczyni zamiast realizować materiał, bardzo często uciekała w dygresje, gdzie narzucała nam swoje konserwatywne poglądy i mówiła o rzeczach zaprzeczających nie tylko logice, ale też wiedzy naukowej – mówi Sylwia Kwaśniewska, studentka socjologii UŚ.

Legendarne są plastikowe modele płodów w różnych fazach rozwoju, które od lat przynosi na wykłady. Mamy sobie podawać te modele z ławki do ławki a wykładowczyni opowiada, że aborcja jest morderstwem, niezależnie od przyczyny – opowiada Dominik Sęczkowski, jeden ze studentów socjologii UŚ.

Podczas wykładów z socjologii wykładowczyni porusza również tematykę antykoncepcji. – Notorycznie wracała do tematów przerywania ciąży i antykoncepcji. Jedynymi akceptowanymi przez nią metodami kontroli płodności, są metody naturalne. Antykoncepcja hormonalna była porównywana do zabiegu przerywania ciąży, a jej stosowanie uznane za zachowanie antyspołeczne. Prowadząca nie odróżniała antykoncepcji awaryjnej od środków poronnych – mówi Sylwia Kwaśniewska.

W skardze na wykładowczynie studenci zwracają uwagę, że te informacje są niezgodne z wiedzą naukową wyrażoną w stanowiskach WHO i mogą negatywnie wpływać na studentów, którzy nie otrzymali rzetelnej edukacji seksualnej.

Wykładowczyni twierdzi również, że wysłanie dziecka do żłobka krzywdzi dziecko, a matka powinna zajmować się dzieckiem w domu – mówi Dominik Sęczkowski.

Ideologia gender jak komunizm

Przedmiotem stałego ataku wykładowczyni, według relacji studentów, jest ideologia gender, która jest przez Budzyńską porównywana do komunizmu. Poglądy te w opinii studentów są niezgodne z socjologiczną definicją pojęcia gender, której uczą się na innych zajęciach. Wykładowczyni powtarzała na wykładach, że normalna jest tylko rodzina składająca się z mężczyzny i kobiety. Tylko taka definicja rodziny jest jej zdaniem słuszna. Dzieci wychowywane w rodzinach jednopłciowych lub przez samotnych rodziców są jej zdaniem zawsze nieszczęśliwe. Wiele osób nieheteronormatywnych czy tych wychowywanych przez jednego rodzica poczuło się urażonych słowami wykładowczyni. W swojej skardze studenci zwrócili uwagę, że takie poglądy są niezgodne ze stanowiskiem Światowej Organizacji Zdrowia, która od dawna nie uznaje homoseksualizmu za zjawisko nienormalne.

Studenci odnotowali również przejawy dyskryminacji ze względu na wyznanie. Jeśli ktoś nie był katolikiem i ujawnił to przed wykładowczynią, mógł spotkać się ze złośliwościami – mówi Dominik Sęczkowski.

Każda religia była przedstawiana jako gorsza od katolicyzmu. Profesorka straszyła nas „hordami muzułmanów”, którzy rzekomo przyjeżdżają do Europy po to, by gwałcić i rabować – dodaje Sylwia Kwaśniewska.

Sprawa dyscyplinarna

W grudniu 2018 roku grupa studentek i studentów złożyła skargę na wykładowczynie zwracając uwagę na niestosowne w ich opinii zachowania. Pod skargą podpisało się kilka osób, wielu studentów obawiało się jednak ujawnienia swoich nazwisk ze strachu przed możliwą zemstą ze strony Budzyńskiej.

Jak wyjaśnia rzecznik prasowy UŚ Jacek Szymik-Kozaczko w styczniu minionego roku skarga została przekazana do rzecznika dyscyplinarnego uczelni. JM Rektor skierował sprawę do rzecznika dyscyplinarnego, który jest niezależnym od rektora organem powołanym do weryfikacji takich skarg. Po zakończeniu postępowania rzecznik skierował wniosek do komisji dyscyplinarnej i ona orzeknie o winie lub niewinności – mówi Jacek Szymik-Kozaczko.

Po ponad roku od złożenia skargi uczelnia w końcu zapowiedziała zwołanie komisji dyscyplinarnej. Rzecznik dyscyplinarny poinformował, że będzie rekomendował naganę wobec Ewy Budzyńskiej. Posiedzenie komisji ma się odbyć 31 stycznia, wtedy planowane jest też ogłoszenie wyroku w postępowaniu dyscyplinarnym.

Dr hab. Budzyńska, nie czekając na orzeczenie komisji, zdecydowała się rozwiązać umowę o pracę z uczelnią. Jak wyjaśnia rzecznik prasowy UŚ, obecna umowa miała wygasnąć końcem tego roku akademickiego, rozwiązano ją jednak wcześniej za porozumieniem stron na wniosek Ewy Budzyńskiej. – Pani doktor habilitowana miała uprawnienia emerytalne. Wcześniej JM Rektor zawarł z nią umowę o pracę pomimo posiadania praw emerytalnych – wyjaśnia Jacek Szymik-Kozaczko.

Wolność badań naukowych zagrożona?

Minister nauki Jarosław Gowin twierdzi, że w sprawie Ewy Budzyńskiej zagrożona jest wolność badań naukowych i zapowiada zmiany legislacyjne. Czy rzeczywiście jednak skarga studentów może stanowić zagrożenie dla wolności badań naukowych?

O opinie zapytaliśmy Krzysztofa Jaskułowskiego, profesora socjologii USWPS.

Nie sądzę, żeby to było zagrożenie wolności, raczej korzystanie ze swoich praw. Jeśli studenci uznają, że wykładowca nie prowadzi wykładu, a raczej próbuje sprzedawać swoje ideologiczne poglądy i głosi twierdzenia, które nie mają żadnego oparcia w wiedzy naukowej, to władze uczelni powinny zbadać sprawę. Tymczasem minister nauki planuje powołać zewnętrzną speckomisje, rzekomo w trosce o wolność słowa, która ma badać takie sprawy. Najważniejsza dla uczelni nie jest wolność słowa a raczej wolność badań. To, co powinno się dziać na uczelniach powinno mieścić się w granicach naukowej dyskusji. Wykładowca nie może ex cathedra wygłaszać sądów ewidentnie niezgodnych z wiedzą naukową, np. teorii o szkodliwości szczepień czy o tym, że ziemia wspiera się na skorupach czterech żółwi. Reakcja ministra nauki wygląda raczej na próbę ograniczenia wolności badań naukowych niż jej obrony. Ministrowi uczelnia pomylliła się z Hyde Parkiem – ocenia Krzysztof Jaskułowski, profesor socjologii USWPS.