Press "Enter" to skip to content

Miasto moje, a w nim queer

Przeprowadzka z mniejszego ośrodka do większego to zjawisko stare jak sama urbanizacja, obecne od starożytności, a niezwykle nasilone wraz z narodzinami kapitalizmu. Miasto jest przestrzenią oferującą wiele perspektyw niedostępnych w innych miejscach, przede wszystkim w kontekście klasowym. Jest jednak grupa, która podejmuje się migracji nie tylko ze względów bytowych – to queery, dla których często jest ona ratowaniem własnego życia.

„Miłości, której potrzebujesz, nigdy nie znajdziesz w domu”

Podczas gdy konserwatyzm zazwyczaj ma się dobrze na prowincji, miasta od zawsze stanowią awangardę postępu obyczajowego, a anonimowość, którą dają swoim mieszkańcom, dla członków mniejszości bywa zbawienna. Proces queerowej migracji jest tak powszechny, że doczekał się wielu przedstawień w kulturze: od słynnej piosenki Bronski Beat Smalltown Boy, będącej jednym z nieoficjalnych hymnów społeczności LGBT+ na całym świecie, przez kultowy serial HBO Euforia czy bardzo głośne w ostatnich latach książki rozprawiające się z queerowym dorastaniem na prowincji, takie jak Powrót do Reims Didiera Eribona czy Koniec z Eddym Edouarda Louisa. Pozycje te pokazują m.in. bardzo głęboko zakorzeniony trend w doświadczeniu osób LGBTQ+: wyjazd osoby nieheteronormatywnej z małego ośrodka do większego to trasa, którą pokonuje w swoim życiu większość queerów.

A jak jest w Polsce? Powiedzieć, że sytuacja społeczności LGBTQ+ jest nie do pozazdroszczenia, to nic nie powiedzieć. Homofobia nad Wisłą jest wciąż niezwykle silna i dodatkowo wzmacniana oficjalnym przekazem obozu władzy, takim jak niesławne „strefy wolne od LGBT”. Im dalej od dużych ośrodków, tym większa dyskryminacja i alienacja ludzi odstających od konserwatywnej i kościelnej normy. W tym krajobrazie nie może dziwić fakt, że wiele queerowych osób, gdy tylko osiąga etap samodzielności, musi szukać szansy na życie w zgodzie z własnym „ja” na terenach bardziej zurbanizowanych.

– Jestem z poprzemysłowego miasta na Podkarpaciu liczącego około 50 tys. mieszkańców. Wyprowadziłxm się do Krakowa po maturze, czyli w 2015 r. Wróciłxm do rodzinnej miejscowości pół roku temu. W czasach, gdy dorastałxm, nie było edukacji seksualnej w szkole, nie było dostępu do informacji o LGBTQ+, nie było instaaktywizmu. Była katecheza, był Korwin i narodowcy. Ja nie wiedziałxm nic – mówi P., 25-letnia osoba queer, która woli pozostać anonimowa.

Brak edukacji seksualnej w Polsce sprawia, że młodzież często nie tylko nie zdaje sobie sprawy z istnienia osób i relacji innych niż hetero, ale brak jej również odpowiednich wzorców zachowania w przypadku spotkania takiej osoby. W takich sytuacjach najczęstszą reakcją na coś nienormalnego, innego i niezwykłego są odrzucenie i przemoc – zarówno werbalna, jak i fizyczna.

– Kiedy znajomy z zajęć plastycznych w gimnazjum mi się wyoutował rzucając, że urodził się bez męskich hormonów, to w ogóle mi przez głowę nie przeszło, że właśnie powiedział mi, iż jest transpłciowy. Pomyślałxm, że niektórzy tak mają i nie wracałxm do tego, dopóki kilka lat później nie wyoutowała go moja znajoma, zresztą w ramach ploty i sensacji – relacjonuje mój rozmówca.

Wśród polskiej młodzieży wulgarne określenia osób queerowych niestety wciąż są niezwykle popularne. To kolejny z kamyczków wrzuconych do ogródka polskiej homofobii, którą młodzi ludzie chłoną w domu, na podwórku czy w szkole.

– No właśnie, ploty, żarty, sensacja. Tak się mówiło o queerach. Bo brat kolegi z klasy jest gejem. Bo siostra koleżanki jest lesbą. Każdy, kto zaznaczał swoją nieheteronormatywność, był gnębiony. Każdy. Chyba że sam gnębił innych. No bo jeśli jesteś facetem, któremu kumpel wysłał nagą fotkę, to jeśli pokażesz ją innym, śmiejąc się, że ma małego i nazywając go ołówkiem, to przecież ty jesteś górą. Wtedy masz pozycję w grupie i nawet możesz być trochę „spedalony” – tłumaczy P.

Strach przed odrzuceniem przez grupę powoduje, że młodzież reprodukuje homofobię na masową skalę. W procesie tym uczestniczą również młode osoby queerowe ukrywające własną tożsamość oraz te, które do wniosku, że nie wpisują się w heteronormatywność, dochodzą dopiero po latach.

– W liceum mieliśmy wyoutowanego transchłopaka. Transfobiczne żarty były normą. Nie reagowałxm. Nie wiedziałxm, że można reagować. Może takie miałxm towarzystwo, takich kolegów, ale nie wiedziałxm, gdzie znaleźć innych. Tak wyglądały lata 2012–2015 w najlepszym liceum w mieście, top 10 na Podkarpaciu. Do dzisiaj boję się reagować. To wszystko jest zakorzenione kurewsko głęboko – zwierza się P. 

Domyślna homofobia nie tylko sprawia, że osoby nieheteronormatywne muszą ukrywać swoją ekspresję, ale też bardzo utrudnia docieranie do własnej tożsamości. Brak wzorców środowiskowych i kulturowych ukazujących homoseksualność, transpłciowość czy niebinarność w pozytywnym świetle wielokrotnie doprowadza do zagubienia i poczucia, że problem jest w danej osobie, że to ona jest inna, niedostosowana, wynaturzona. Młodzi ludzie czują się obco, nie mając jednocześnie narzędzi do nazwania i odszukania swojej autoidentyfikacji. Często prowadzi to do pojawienia się lub pogłębienia poważnych problemów psychologicznych, w tym depresji i stanów lękowych, co w przypadku braku odpowiedniego wsparcia (o co, przy fatalnym stanie polskiej psychiatrii, nietrudno) może prowadzić do okaleczania się lub prób samobójczych. Wg raportu, którego wykonanie zleciła Kampania Przeciw Homofobii, w latach 2019–2020 poważne objawy depresji deklarowało 44% respondentów określających się jako członkowie społeczności LGBTQ+, a 55% z nich przyznało, że miewa myśli samobójcze. To spory wzrost – w 2017 r. depresję deklarowało 28%, a myśli samobójcze 38%. To nasilenie szczególnie wyraźnie widać wśród osób zamieszkujących powiaty ogłoszone przez władze samorządowe „strefami wolnymi od LGBT”. 

– Dorastanie jako queer w mniejszej miejscowości było przedziwnym doświadczeniem: jednocześnie mieszkałem blisko Warszawy i moi rodzice mieli nieheteronormatywnych przyjaciół i znajomych, ale w klimacie mniejszych miejscowości pod Warszawą nie było już miejsca na inność. Teraz często się zastanawiam, czy prześladowanie mnie w podstawówce nie wynikało może z tego, że od zawsze było widać, że jestem „pedałem”. Moja matka była dość rozpoznawalną i kontrowersyjną postacią w małej społeczności miasteczka i stąd też wynikał mój strach przed tym wyoutowaniem się – dałbym ludziom kolejny powód do wytykania mnie palcami. A już wtedy doświadczałem dużej alienacji – mówi A., osoba niebinarna, panseksualna i poliamoryczna. Podobnie o latach młodości opowiada Mac, artysta obecnie żyjący i tworzący w Trójmieście:

– Wychowałem się w mniejszym ośrodku. Zawsze odstawałem od chłopaków i przez „delikatną urodę” byłem często i chętnie wyszydzany przez kolegów z klasy. Nigdy nie miałem typowo męskich zainteresowań, ale też nigdy nie było to dla mnie problemem – akceptowałem to, nawet uważałem to za zaletę, gdyż świadczyło o mojej wrażliwości. Problem zaczął się w momencie, gdy w moją stronę zaczęto rzucać nie do końca dla mnie zrozumiałe wyzwiska. Miałem szczęście, że spotkałem na swojej drodze osoby skutecznie pomagające mi się odcinać od hejtu w szkole. Byliśmy outsiderami. Z perspektywy czasu widzę, że traktowaliśmy otaczający nas świat jako nieprawdziwy i niefajny, a ten prawdziwy zaczynał się, gdy się spotykaliśmy i spędzaliśmy czas razem. To była jedna z moich pierwszych bezpiecznych przestrzeni, których szukałem w okresie dorastania.

Na bezpieczną przestrzeń Mac niestety nie mógł liczyć w rodzinnym mieszkaniu. W podobnej sytuacji znajduje się ogromna część nieheteroseksualnej młodzieży, która nie tylko nie może liczyć na wsparcie ze strony rodziców, ale często musi ukrywać swoją tożsamość przed najbliższymi lub ryzykować odrzucenie przez nich.

– W domu zawsze panował klimat „Bóg, Honor, Ojczyzna”, przez co bałem się dopuszczać do siebie jakąkolwiek myśl dotyczącą mojej nieheteronormatywności i w zasadzie przez całe nastoletnie życie żyłem w wielkim wyparciu. Dopiero w momencie przeprowadzki na studia pozwoliłem sobie na eksplorowanie tych uczuć – wyjaśnia Mac.

Wreszcie nie trzeba się wstydzić

Wśród queerów powszechnym doświadczeniem po przeprowadzce do dużego miasta jest rozpoczęcie zupełnie nowego życia. Osoby, które do tej pory nie miały możliwości konfrontacji własnych uczuć i doświadczeń z innymi podobnymi do siebie ludźmi, wreszcie znajdują na to przestrzeń. W mieście mają kontakt nie tylko ze środowiskami otwarcie nieheteronormatywnymi, ale też z niedostępną do tej pory ofertą kulturalną i rozrywkową, wychodzącą poza tradycyjny kanon, taką jak np. wystawy queerowej sztuki, imprezy, koncerty, burleska, występy drag queens czy debaty i dyskusje. Odnalezienie swojego miejsca w tolerancyjnym środowisku jest kluczowe dla akceptacji samego siebie.  

– Po przeprowadzce do dużego miasta w moim życiu zaczęli się pojawiać wyoutowani geje, lesbijki i osoby bi. Początkowo tylko na imprezach i jako znajomi znajomych, których zostałxm sojusznikiem. Zaczęli się też pojawiać queerowi znajomi z Internetu. Miałxm z kim rozmawiać o seksualności i zdrowiu psychicznym. Ludzie chcieli rozmawiać i chcieli słuchać. Było ich coraz więcej, byli mi coraz bliżsi. Dzięki obcowaniu z osobami nieheteronormatywnymi w końcu dotarło do mnie, że jestem biseksualnx. Kraków dał mi miejsca, wydarzenia i przestrzeń LGBTQ+. Nauczyłxm się od ludzi, że można być queerem, że nie trzeba się wstydzić, że można żyć inaczej. Byłxm w queerowym związku i byłxm otoczonx osobami trans, co w końcu mi uświadomiło, że ich doświadczenia są mi niezwykle bliskie. Dzięki temu przeszedłxm przez drogę od „nie mam nic do gejów”, przez „jestem sojusznikiem”, następnie „jestem bi facetem”, „jestem queerem”, do – obecnie – „chyba jestem trans”. W międzyczasie wróciłem do rodzinnego miasteczka i tęskno mi za tym dużym. Robię, co mogę. Rozlepiam lewicowe wlepki i opowiadam to wszystko licząc, że dzisiejsze dzieciaki będą miały lepiej i łatwiej, niż mieliśmy my – mówi P. 

Istotną różnicą pomiędzy miastem a małymi ośrodkami jest również względna anonimowość. W niewielkiej społeczności bycie „innym” wzbudza poczucie znajdowania się bez przerwy na cenzurowanym, wobec czego naturalną reakcją jest ukrywanie się. Wyjście na ulicę i możliwość queerowej ekspresji bez obawy o ocenę ze strony osób, z którymi ma się do czynienia na co dzień – jak ma to miejsce w niewielkiej miejscowości – są bardzo ważne dla komfortu psychicznego i poczucia bezpieczeństwa. Życie w nowym mieście pozwala również na przynajmniej częściowe zapomnienie przykrych doświadczeń z poprzedniego miejsca zamieszkania.

– Mając 16 lat, przez konflikt w rodzicami wyprowadziłam się z domu do Warszawy, żeby mieć bliżej do liceum. W ciągu pół roku wyoutowałem się przed sobą. Zapewne w dużym stopniu miała na to wpływ moja bardzo tęczowa szkoła. Osoby uczniowskie mieszkające w Warszawie od urodzenia już wtedy miały za sobą kilka comingoutów, więc moje interakcje z nimi były polem do testowania siebie: może jestem bi, może to panseksualność, niebinarność… W większym mieście zyskałem anonimowość, a wraz z nią wolność w eksperymentowaniu z ekspresją bez strachu bycia rozpoznanym przez kogoś, kto już mnie zna i ma o mnie wyrobione zdanie. Dziś wydaje mi się, że wyoutowałobym się dużo wcześniej, gdyby nie obawa przed kolejnymi formami wykluczenia i przemocy, które w małym ośrodku mogłyby mnie spotkać jako „kolorowe” i bardzo inne od reszty dziecko – tłumaczy A. 

Widoczność innych osób spod parasola LGBT+ w przestrzeni publicznej jest niezwykle ważna. Przed tegoroczną Paradą Równości w Warszawie rozmawiałem z artystką z Berlina, która pierwszy raz odwiedziła Polskę i była bardzo pozytywnie zaskoczona liczbą tęczowych flag wywieszanych w oknach prywatnych mieszkań czy przy drzwiach lokali otwartych na nieheteronormatywność. W obecnym klimacie politycznym, gdy polski rząd prowadzi otwartą wojnę przeciwko mniejszości, takie solidarnościowe gesty znaczą bardzo dużo: pokazują, że ze swoją „innością” nie jest się samym na całym świecie.  

Bardziej tęczowo, wciąż mało kolorowo

O ile sytuacja queerów w miastach jest bezsprzecznie lepsza niż poza nimi, użycie słowa „azyl” wciąż byłoby mocno na wyrost. W mieście jest bezpieczniej, a sygnały akceptacji są widoczne w wielu miejscach, jednak Polska dla członków społeczności LGBTQ+ w żadnym miejscu nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą. Moje doświadczenie mieszkania w Warszawie – w tym względzie podobne do mieszkania w innych dużych polskich ośrodkach – pokazuje, że poruszanie się po mieście jako queer przypomina dziwnego rodzaju karkołomną grę w Twistera. Na mapie miasta zamiast większych obszarów znajduję jedynie punkty, w których jako osoba niebinarna wyrażająca swoją tożsamość poprzez ubiór, biżuterię i makijaż mogę czuć się naprawdę bezpiecznie. Poruszanie się pomiędzy tymi wyspami akceptacji w połączeniu z nieoutowaniem w miejscu pracy czy edukacji tworzy sytuacje, w których queery doznają swoistego rozdwojenia jaźni. Odwiedzając „safe space” – bezpieczną dla mniejszości przestrzeń – mogę bez problemu pomalować się i założyć sukienkę, zaś w pozostałych częściach miasta, dbając o własne bezpieczeństwo, muszę zakładać „heterokostium” i wpasowywać się w tłum.

Co gorsza, nawet przestrzenie ogłaszające się jako przyjazne osobom LGBTQ+, mimo głośnych haseł o inkluzywności, wielokrotnie w kwestii bezpieczeństwa zawodzą. Wciąż wiele do życzenia pozostawiają zachowania często otwarcie homofobicznej ochrony w klubach i lokalach czerpiących zyski z organizacji „tęczowych” imprez, a także brak odpowiedniej selekcji uczestników imprez. Prowadzi to do sytuacji, która miała miejsce na afterparty po tegorocznej warszawskiej Paradzie Równości: kilku bardzo nietrzeźwych mężczyzn, którzy nigdy nie powinni się znaleźć na tego typu imprezie, wyzywało mnie od „pedałów”. Nietrudno wyobrazić sobie, jak takie incydenty wpływają na poczucie bezpieczeństwa członka dyskryminowanej w Polsce mniejszości.

Nieliczne prawdziwie bezpieczne przestrzenie niestety mierzą się z własnymi problemami. Obecnie tak się dzieje z Pogłosem – legendarnym kontrkulturowym klubem i jednocześnie spółdzielnią socjalną, przez warszawskie queery nie bez przesady nazywanym „domkiem”. Budynek, w którym lokal mieści się od 2016 r., czeka rozbiórka, a ekipa spółdzielcza musi go opuścić do końca września. W tej sytuacji aktywistki, artyści i całe zbudowane wokół Pogłosu środowisko starają się wywrzeć nacisk na władze miasta i dzielnicy, aby te pomogły w znalezieniu nowej lokalizacji na działalność klubu. W czasie gdy obecna ekipa zarządzająca stolicą zbija kapitał polityczny na zapowiedziach wsparcia i zapewnienia bezpieczeństwa społeczności queerowej w Warszawie, upadek Pogłosu byłby niezwykle smutnym i jednocześnie znaczącym wydarzeniem; sprawdzianem, który lokalne władze na polu realnej inkluzywności oblałyby z kretesem.

Amerykańska pisarka i ikona feminizmu Fran Lebowitz w rozmowie z Martinem Scorsese powiedziała: Jeśli byłeś gejem, jednym z powodów, dla których ludzie w naszym wieku przyjeżdżali do Nowego Jorku, było to, że byłeś gejem… To stworzyło rodzaj zagęszczenia wściekłych homoseksualistów, co zawsze jest dobre dla miasta. Nie ma nic lepszego dla miasta niż gęsta populacja wściekłych homoseksualistów. Wierzę, że nawet w Polsce nadejdzie czas, w którym władze zarówno na szczeblu lokalnym, jak i państwowym zamiast walczyć ze społecznością LGBT+ uzmysłowią sobie, jak wiele energii i świeżości może ona wnieść do tkanki społecznej. Wszyscy byśmy na tym skorzystali.