Dlaczego tak trudno znaleźć czarną tenisistkę inną niż siostry Williams? Jak to możliwe, że chłopak z biednego osiedla ma większe szanse zostać piłkarzem lub bokserem niż snookerzystą czy kierowcą Formuły 1? Z jakiego powodu w przytłaczającej większości transmituje się rozgrywki męskie, a tak rzadko kobiece? Choć każda dyscyplina sportowa ma swoją specyfikę, wszystkie łączy jedno: promują i realizują rozmaite wartości polityczne.
Kiedy w kwietniu 2021 r. 12 najbogatszych klubów piłkarskich z Anglii, Włoch i Hiszpanii ogłosiło powstanie tzw. Superligi – osobnych rozgrywek zarezerwowanych jedynie dla kilkunastu najzamożniejszych drużyn na świecie – zapanowało powszechne oburzenie, które wykroczyło poza świat piłki nożnej. Głos zabrał wówczas m.in. premier Wielkiej Brytanii, Boris Johnson: Superliga uderzy w serce narodowych rozgrywek i będzie bardzo niszcząca dla futbolu. Po tym, gdy część klubów z Francji zrezygnowała z uczestnictwa w rozgrywkach, w oświadczeniu biura prasowego prezydenta Emmanuela Macrona napisano: Prezydent z radością przyjął postawę francuskich klubów odmawiających udziału w Superlidze, zagrażającej zasadzie solidarności i wartościom sportowym.
Konflikt pomiędzy wszechmocnymi, bogatymi elitami a bezradną resztą, żywotny w tak wielu innych obszarach życia, podsumował również polski piłkarz, Jakub Błaszczykowski: Nie można dzielić klubów na bogate i biedne, bo to jest zaprzeczenie idei sportowej rywalizacji. Nie wolno odbierać biednym szansy i nadziei. To jakby podzielić Europę na pierwszą i drugą ligę. Na lepszych i gorszych. Mnie to się nie podoba.
Temat ten kazał zadać pytanie o to, dla kogo jest futbol: dla paru najbogatszych klubów oraz sponsorów, którzy chcą zarobić jeszcze więcej, czy dla kibiców i ducha rywalizacji? Spór ten przyniósł niespodziewane efekty. Oto bowiem nawet konserwatywni prawicowi politycy opowiedzieli się za biedniejszą większością w kontrze do bogatej elity. Większość ta wygrała bitwę i z pomysłu rozgrywek dla najzamożniejszych się wycofano.
Przykład Superligi najdobitniej pokazał to, co dotyczy sportu w całości – że nie jest on politycznie neutralny, a kierujące nim zasady, jego historia czy sposób uprawiania są odzwierciedleniem wartości etycznych i politycznych.
Sport – nie tylko zdrowie, lecz także pieniądze
Dla jednych sport jest substytutem wojny, dla innych – zdrowym ujściem naturalnej potrzeby rywalizowania z innymi. Większość zaś zgodzi się z bardziej przyziemnym wnioskiem, że sport to zdrowie. Ale czy wystarczą chęci, by móc go uprawiać? W tym miejscu sprawa się komplikuje.
Sport jest polityczny na rozmaite sposoby. Kiedy Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej rozpoczyna kampanię No to Racism, a niezaszczepiony Novak Djokovic nie zostaje dopuszczony przez rząd Australii do gry w Australian Open, to oczywiście są to wybory polityczne tej lub innej organizacji. Przede wszystkim jednak polityczne podejście do sportu polega na tym, jakimi wartościami chcemy się kierować, regulując jego uprawianie: bardziej demokratycznymi, pozwalającymi większej liczbie ludzi uprawiać większą liczbę dyscyplin, czy bardziej elitarnymi, ograniczającymi powszechny dostęp jedynie do dyscyplin najmniej kosztownych i promującymi hiperbogaczy występujących w roli sponsorów?
Ten wybór by nie istniał, gdyby historia podziału dyscyplin sportowych nie odzwierciedlała rzeczywistych podziałów społecznych według zasobności portfela. Bo ze sportem jak z jedzeniem – na bieganie w lesie i kanapkę z serem stać prawie każdego; na jeździectwo i kawior z szampanem tylko nielicznych. Aby zrozumieć, jak sport odtwarza podziały klasowe i w jaki sposób sukces w poszczególnych dyscyplinach jest zdeterminowany pochodzeniem społecznym, wystarczy sięgnąć do ich historii.
Co sport, to obyczaj
Wydawałoby się, że kształt piłki jest jeden, a ręce i nogi, którymi odbijamy ją na tak wiele sposobów, wszyscy mamy mniej więcej podobne. Kiedy jednak współczesna piłka nożna, koszykówka czy siatkówka rodziły się w szkołach publicznych, by rozwijać młodzież i uczyć ją dyscypliny, przykładowo w tenisa ziemnego grały na trawie brytyjskie białe warstwy wyższe (to m.in. dlatego tak mało osób czarnych gra w tenisa). Różnica kontekstu klasowego, w którym narodziły się wspomniane dyscypliny, bezpośrednio przekłada się na to, kto i w jaki sposób może je dziś uprawiać.
Nie jest przypadkiem, że w tenisie ziemnym wysoko ceni się nie tylko umiejętności techniczne, ale także estetykę gry. Zgodnie z wykwintnymi zasadami dyplomacji szacunkiem cieszy się powściągliwość w okazywaniu emocji w trakcie gry, za przypadkowe zagranie po taśmie przeciwnika lub przeciwniczkę należy przeprosić, a po meczu za obowiązkowe uchodzi podziękowanie sobie nawzajem za pojedynek. Każda wymiana, zarówno ta najbardziej efektowna, jak i podwójny błąd serwisowy, nagradzana jest brawami przez spokojną, milczącą podczas wymiany piłki publiczność (brawa nie powinny być jednak żarliwe, kiedy nie miała miejsca piłka wygrywająca, lecz błąd przeciwnika, np. aut lub trafienie w siatkę, gdyż byłoby to w złym tonie). Komentator zaś nie wydaje z siebie okrzyków: Geeeem! Seeeet! Meeeecz! i nie komentuje gry w trakcie wymiany.
Czy podobne zwyczaje byłyby możliwe na meczu piłkarskim? Widzicie kibiców Legii Warszawa, których jedyną aktywnością są brawa po strzelonym golu? Messiego i Lewandowskiego, którzy okazują radość, smutek lub złość dopiero po meczu? Obowiązkowe podziękowanie sobie za grę między zawodnikami Realu Madryt i Barcelony? Przeprosiny po każdym zagraniu niezgodnym z zasadą fair play? Komentatorów odzywających się jedynie podczas przerw w grze?
Zwyczaje i zachowania wokół różnych konkurencji to jedna z politycznych warstw sportu. W tym przypadku ludowa spontaniczność i niekontrolowany żywioł piłki nożnej prezentują się zupełnie odmiennie od elitarnego, ułożonego, wymagającego elegancji i dużej precyzji tenisa. Uwikłanie sportu w politykę wyraża się również – a nawet przede wszystkim – w tym, kogo stać na uprawianie poszczególnych dyscyplin.
Możesz grać – jeśli cię stać
Czy wyobrażacie sobie typowy amerykański film o czarnym chłopaku z biednej dzielnicy w Stanach Zjednoczonych, który bardzo chce zostać tenisistą, więc codziennie wychodzi ze szkoły wcześniej, by ćwiczyć uderzenia rakietą, aż w końcu pokonuje wszystkie przeciwności losu i zostaje liderem rankingu ATP? Zapewne nie. Wcale nie dlatego, że tenis nie jest popularny w USA – wręcz przeciwnie – lecz z powodu pochodzenia chłopaka, którego na grę w tenisa zwyczajnie nie stać. Bo czego potrzeba do gry w koszykówkę? Piłki, kosza, wolnego czasu i paru kolegów. A do boksu? Rękawic, worka i trochę siły.
Pozostańmy przy tenisie. Koszt przeciętnej rakiety tenisowej w Polsce to kilkaset złotych. Lepiej mieć więcej niż jedną, bo rakieta się zużywa. Piłeczki również trzeba co jakiś czas wymieniać – każdy zestaw to kolejne kilkadziesiąt złotych. Przede wszystkim jednak tenisa nie można trenować na kawałku trawy ani na boisku szkolnym, lecz wyłącznie na korcie. Cena za wynajem? 50 zł za godzinę (dzielone zwykle na dwie osoby) to jedna z tych atrakcyjniejszych. Do tego trzeba doliczyć wyższe koszty dojazdu, gdyż liczba kortów jest raczej niewielka i często znajdują się one na wylotówkach lub poza miastem.
A teraz przypomnijmy sobie, że tenis i tak wcale nie należy do najdroższych dyscyplin. Bo ile może kosztować utrzymanie konia, wynajęcie toru wyścigowego i treningi, by uprawiać jeździectwo? Ile trzeba wydać, by kupić łódź i uprawiać żeglarstwo? Jaki jest koszt uczestnictwa w rajdach samochodowych?
Sport dla wszystkich
Kiedy nasze rozmaite życiowe potrzeby, takie jak chemioterapia, budowa autostrady czy badania naukowe, z punktu widzenia jednostek są zbyt kosztowne, z wyciągniętą ręką przychodzi państwo, które stać na to, by takie koszty wziąć na siebie. Nie inaczej jest w przypadku sportu. Oczywiście trudno się domagać, by rząd sfinansował bolid Formuły 1 każdemu chętnemu kierowcy, nie należy jednak traktować jako mrzonki wizji państwa, które niekoniecznie dokłada pieniądze klubom już i tak mającym bogatych sponsorów, lecz stawia na budowę i utrzymanie obiektów sportowych, na których można nie tylko spędzać czas po szkole czy pracy i dbać o kondycję fizyczną, ale także rozpoczynać karierę zawodową i spełniać marzenia.
Na ile możemy być w tej kwestii optymist(k)ami? Tak jak wielu ludzi może dziś sobie pozwolić na potrawy jedzone niegdyś wyłącznie przez arystokrację, tak wiele dyscyplin sportowych uprawia się już nie tylko wśród synów i córek miliarderów. Ale problemów jest wciąż sporo. Poza wymiarem ekonomicznym do kluczowych należy dyskryminacja na tle płciowym – kobiety uprawiające sport w niemal wszystkich konkurencjach cieszą się mniejszym zainteresowaniem. Organizuje się im mniejszą liczbę rozgrywek, a te, które się odbywają, są rzadziej transmitowane. Jeśli już transmituje się rywalizację kobiecą w miarę na równi z mężczyznami (raz jeszcze przykład tenisa), to prime time będzie zarezerwowany dla mężczyzn. Pewnie nie trzeba dodawać, że za te same osiągnięcia kobiety zarabiają znacznie mniej ani że są o wiele częściej oceniane wyłącznie przez pryzmat wyglądu.
Podobnie jak nieustanne zwiększanie dostępu do leczenia, edukacji, transportu czy rynku pracy, demokratyzacja sportu – również pod kątem płci – jest wciąż żywotnym postulatem naszych czasów.