Press "Enter" to skip to content

Problem płci w sporcie

W jednych konkurencjach występują mężczyźni, w innych kobiety; organizuje się osobne turnieje dla mężczyzn i osobne dla kobiet, a rekordy świata dzieli się na męskie i kobiece. Nikogo to nie dziwi. Podział na kategorie płciowe obowiązuje w zdecydowanej większości dyscyplin w sporcie wyczynowym dorosłych i starszej młodzieży. Nawet gdy mężczyźni i kobiety występują razem, jest to zwykle konkurencja typu „mikst” – w tenisie, łyżwiarstwie figurowym czy curlingu mamy zawody, w których występują pary kobieta–mężczyzna, w sztafecie biegowej 4 x 400 m zespoły złożone z dwóch kobiet i dwóch mężczyzn, w korfballu z czterech kobiet i czterech mężczyzn itp. Co wynika z podziału konkurencji według płci?

Zasada segregacji płciowej w sporcie wydaje się oczywista i naturalna. Co więcej, z pewnego punktu widzenia wydaje się słuszna, ponieważ służy interesom grupy potencjalnie słabszej. W przypadku sportu z powodu różnic fizycznych kobiety rywalizujące bezpośrednio z mężczyznami w zdecydowanej większości konkurencji nie miałyby szans na zwycięstwo. Dla przykładu: rekord świata w biegu na 100 m u kobiet wynosi 10,49 s. To wynik, który w rywalizacji męskiej nie pozwoliłby zakwalifikować się do finału żadnych prestiżowych zawodów (rekord u mężczyzn wynosi 9,63 s). Podobnie jest w większości dyscyplin zarówno indywidualnych, jak i drużynowych – nawet najlepsze piłkarki nożne czasem przegrywają z drużynami nastoletnich chłopców. Bez podziału według płci kobiety w sporcie na najwyższym poziomie nie osiągnęłyby znaczących sukcesów.

Pomimo tego coraz więcej mówi się o tym, że zasada ta nie jest ani tak oczywista, ani tak sprawiedliwa, jak mogłoby się wydawać. Problem w tym, że nie każda osoba mieści się w prostym, binarnym podziale na płeć męską i płeć żeńską. Z archiwów polskiego sportu warto wspomnieć dramatyczną historię wybitnej sprinterki Ewy Kłobukowskiej, która w 1967 r. została wykluczona z prestiżowych zawodów, ponieważ uznano, że nie może być zakwalifikowana jako kobieta, gdy badanie wykazało, że ma zarówno męskie, jak i żeńskie chromosomy. Ustanowione przez nią rekordy świata zostały unieważnione, a publiczny skandal zakończył jej karierę. Kryterium, przez które wykluczono Kłobukowską, dziś jest uznawane za nieadekwatne, a rok po tych wydarzeniach sportsmenka zaszła w ciążę i urodziła zdrowego syna.

Dyskusja na temat płci w sporcie w ostatnich latach nasiliła się z kilku powodów. Na pewno jednym z nich jest coraz lepsza – i coraz szerzej rozpropagowana – wiedza naukowa na temat złożonej biologii płci. Duże znaczenie ma także rosnąca widoczność w przestrzeni publicznej osób trans-, interpłciowych i niebinarnych. Niestety do pogłębienia tej debaty przyczynia się również wzmożona reakcja środowisk konserwatywnych przeciwko przyznaniu tym osobom fundamentalnych praw związanych z pragnieniem życia w zgodzie z ich prawdziwą tożsamością płciową. Powoduje to, że dyskusja często prowadzona jest w tonie podejrzliwości, moralnej paniki lub histerii związanej z udziałem osób niemieszczących się w prostym podziale płciowym w różnych aspektach życia społecznego, w tym w rywalizacji sportowej.

Płeć w sporcie nie jest prostym zagadnieniem. Prawo osób do życia w zgodzie z własną tożsamością płciową jest niepodważalne, ale niekoniecznie oznacza to, że najlepszym sposobem na uszanowanie go w kontekście sportowym jest zachowanie obecnej segregacji płciowej i dopuszczenie każdej osoby identyfikującej się jako kobieta do startu w kobiecych konkurencjach. Powinniśmy zaakceptować fakt, że płeć nie jest binarna (ani społeczna, ani biologiczna), a zatem sport również nie powinien być podzielony binarnie, nawet jeżeli nie mamy jeszcze jasnej wizji tego, w jaki inny sposób mógłby on być zorganizowany.

Transpłciowość w sporcie

U osób transpłciowych, dawniej nazywanych „transseksualistami”, tożsamość płciowa (osobiste poczucie bycia kobietą lub mężczyzną), czyli płeć jako wewnętrzne doświadczenie lub ekspresja (wygląd i sposób zachowania społecznie kojarzony z kobiecością lub męskością) czy płeć jako zewnętrzny sposób bycia nie odpowiadają płci, jaką przypisano im w momencie urodzenia. Osoby te czasem częściowo, a nieraz i całkowicie ukrywają swoją prawdziwą tożsamość. Często decydują się na tzw. tranzycję, tj. rozpoczęcie życia w zgodzie z płcią, jaką odczuwają wewnętrznie. Oznacza to dostosowanie do niej ekspresji (stroju, zachowania itp.) i może prowadzić do poddania się procedurom medycznym, takim jak terapia hormonalna czy operacja genitaliów. Dzięki nim ciało osoby w swym kształcie i funkcjonowaniu bardziej przypomina typowe ciała płci biologicznej, z którą osoba ta się utożsamia.

Mówiąc w uproszczeniu, transkobieta to osoba, która od urodzenia traktowana była jak mężczyzna z powodu posiadania męskich cech płciowych, jednak we własnym poczuciu jest kobietą i możliwe, że w pewnym momencie postanowiła żyć jak kobieta. To z kolei może (ale nie musi) oznaczać poddanie się procedurom medycznym, które czynią jej ciało bardziej „kobiecym”. Nie wszystkie osoby transpłciowe decydują się jednak na tranzycję i nie wszystkie podejmują decyzję o otwartym życiu w zgodzie ze swoją tożsamością płciową. W wielu krajach jest to nielegalne i niebezpieczne, a nawet w liberalnych państwach często wiąże się z ostracyzmem i wrogością np. ze strony członków rodziny. 

Do osób transpłciowych zalicza się też osoby niebinarne, tj. takie, które nie utożsamiają się w pełni ani z płcią żeńską, ani z płcią męską (jest nią np. należąca do kanadyjskiej drużyny futbolowej kobiet Quinn, która zdobyła złoty medal na ostatnich igrzyskach olimpijskich). W dyskusji o ich udziale w sporcie wyczynowym istotne są jednak przede wszystkim najbardziej paradygmatyczne przypadki transkobiet (w mniejszej mierze transmężczyzn), które nie tylko otwarcie żyją jako kobiety, ale także przeszły którąś z form tranzycji medycznej.

W świecie liberalnym osobom transpłciowym przyznaje się prawo do życia w zgodzie z ich rzeczywistą tożsamością płciową. Oznacza to, że transkobiety, choć mogły się urodzić z męskimi genitaliami i były traktowane w dzieciństwie jako mężczyźni, po tranzycji i uzgodnieniu płci powinny mieć prawo do udziału w życiu społecznym na równi z ciskobietami. Idąc tym tokiem myślenia, jeżeli transkobieta bierze udział w sporcie zawodowym, powinna mieć prawo do udziału w żeńskich konkurencjach. 

Sprawa ta u wielu ludzi wzbudza obawy: transkobiety mają w dużej mierze ciała „męskie”, a więc mocniej zbudowane, silniejsze, szybsze i bardziej wytrzymałe niż ciała ciskobiet. Dopuszczenie ich do udziału w żeńskich konkurencjach może podważać sens istnienia tych dyscyplin, który polega na tym, że kobiety nie muszą rywalizować z naturalnie silniejszymi od nich mężczyznami. Udział transkobiet w żeńskich konkurencjach wzbudza więc istotny opór wśród innych zawodniczek, a także wśród kibiców i działaczy sportowych. W pewnym stopniu jest on zrozumiały, choć może wydawać się również niesłuszny.

Procedury medyczne, którym poddają się osoby transpłciowe, stanowią poważne obciążenie dla organizmu i utrudniają osiąganie wyników sportowych na najwyższym poziomie. Okazuje się, że choć od pewnego czasu w wielu dyscyplinach transkobiety są dopuszczane do startu razem z ciskobietami, przykładów, w których osiągnęłyby one znaczące sukcesy, jest bardzo niewiele. Wyjątkiem w zawodach najwyższej rangi jest mistrzostwo świata w kolarstwie torowym zdobyte w 2018 r. przez Rachel McKinnon. Trzeba jednak zauważyć, że pomimo istotnych postępów w ostatnich latach, transkobiety wciąż napotykają na wiele trudności w uprawianiu sportu zawodowego i bardzo niewiele z nich jest w stanie robić to na najwyższym poziomie. Można się spodziewać, że w miarę zanikania tych trudności transkobiety w większej mierze będą mogły wykorzystać swoje warunki fizyczne, które są lepsze niż u większości cissportsmenek. 

Taką tendencję można dostrzec w sporcie na poziomie akademickim, juniorskim i półzawodowym. Echem odbiła się sprawa Lii Thomas, transkobiety startującej w uniwersyteckich zawodach pływackich w USA. Thomas przez kilka lat startowała w męskiej drużynie Uniwersytetu w Pensylwanii, ale po tranzycji, która w jej przypadku obejmowała również operację, w 2020 r. przeszła do drużyny żeńskiej. O ile w zawodach męskich jej wyniki były przeciętne, o tyle w żeńskich osiąga wyniki wybitne – pobiła już kilka rekordów swojej uczelni i ma duże szanse pobić rekordy krajowe. Jej osiągnięcia wzbudzają wiele kontrowersji i zarówno konkurentki z innych uczelni, jak i niektóre koleżanki z drużyny domagają się jej dyskwalifikacji. Argumentują, że Lia Thomas ma nad nimi niesprawiedliwą przewagę. W chwili obecnej wygląda na to, że Narodowe Stowarzyszenie Sportów Akademickich wprowadzi reguły, które nie pozwolą transkobietom takim jak Thomas startować w żeńskich konkurencjach. Podobnych przykładów i podobnych kontrowersji jest więcej.

Pozbawienie osób transpłciowych prawa do udziału w konkurencji odpowiadającej ich tożsamości płciowej jest bez wątpienia niesprawiedliwe. Można by jednak argumentować, że biorąc pod uwagę naturę i sens istnienia wyczynowego sportu oraz brak przymusu do bycia sportowcem, znacznie większą niesprawiedliwością byłoby dopuszczenie do żeńskich konkurencji osób, których warunki fizyczne są bliższe mężczyznom. Być może rację mają koleżanki z drużyny Lii Thomas, które w liście otwartym napisały, że osoby transpłciowe mają pełne prawo żyć w zgodzie z własnym poczuciem tożsamości i zasługują na nasze wsparcie, ale sport powinien pozostać dziedziną, w której to nie tożsamość, lecz biologiczna płeć decyduje o udziale w danej konkurencji. Oznaczałoby to, że takie osoby jak Lia Thomas nie będą miały szansy osiągnąć znaczących sukcesów, ale przecież sukces w sporcie nie jest niczyim przyrodzonym prawem. Życie jest skomplikowane, a tożsamość płynna i złożona, lecz sport powinien być prosty, skoro prosta jest biologia: gdy chodzi o budowę ciała, jesteś albo kobietą, albo mężczyzną.

Osoby interpłciowe – z kim powinny konkurować?

Problem w tym, że biologia również nie jest taka prosta. Wspomniana Ewa Kłobukowska, która zaszła w ciążę i urodziła dziecko, biologicznie była niewątpliwie kobietą, jednak miała mieszankę chromosomów żeńskich i męskich. Była więc… nie całkiem kobietą?

Wbrew stereotypom i konserwatywnym sloganom wiedza naukowa wskazuje, że płeć nie jest całkowicie binarna. Nawet z „czysto biologicznego” punktu widzenia nie jest tak, że istnieją wyłącznie płeć męska i płeć żeńska, a każdy z nas jest przypisany albo do jednej, albo do drugiej. Płeć biologiczna to złożona kategoria, na którą składają się 4 czynniki: chromosomy (męskie XY i żeńskie XX), hormony (m.in. testosteron i estrogeny), wewnętrzne genitalia (m.in. jądra i macica) i zewnętrzne genitalia (m.in. prącie i wargi sromowe). U większości ludzi występują one w 2 typowych konfiguracjach: osoby z chromosomami XY mają męskie genitalia wewnętrzne i zewnętrzne oraz wysoki poziom testosteronu i niski estrogenów; osoby z chromosomami XX mają zaś żeńskie genitalia i odwrotne poziomy hormonów.

Możliwe są jednak również inne konfiguracje. Niektóre osoby mają zewnętrzne genitalia typowe dla obu płci lub niedające się jednoznacznie zakwalifikować do żadnej z nich; niektóre zaś mają nietypowe chromosomy (np. XXY), ale jednocześnie typowe genitalia (Kłobukowska miała chromosomy zarówno XX, jak i XXY oraz normalnie funkcjonującą macicę); inne z kolei charakteryzują żeńskie cechy fizyczne przy męskich poziomach hormonów. Każdy z tych wariantów jest definicyjny dla interpłciowości. Ponieważ społeczne przypisanie płci następuje głównie na podstawie obserwacji zewnętrznych genitaliów, wielu osobom interpłciowym płeć przypisuje się jednoznacznie, co zresztą może w pełni odpowiadać ich tożsamości. Niektóre jednak mogą być transpłciowe, a inne, z uwagi na nietypowe genitalia zewnętrzne, nie zostają jednoznacznie przypisane do żadnej płci „biologicznej”, co również nie wyklucza posiadania przez nie tożsamości płciowej żeńskiej, męskiej lub niebinarnej. Tożsamość płciowa wchodzi w rozmaite konfiguracje z biologią, ale ta druga także dopuszcza wiele złożonych wariantów. Choć interpłciowość wydaje się zjawiskiem ekstremalnie rzadkim, niektóre szacunki mówią, że nawet u 1–2% populacji ludzkiej występuje jakaś jej forma. To podobny odsetek do ludzi mających rude włosy.

Niektóre osoby interpłciowe uprawiają sport wyczynowy. Jedną z najsłynniejszych jest Caster Semenya, południowoafrykańska biegaczka, dwukrotna mistrzyni olimpijska na dystansie 800 m. Semenya jest ciskobietą – taka płeć została jej przypisana przy urodzeniu, sama uważa się za kobietę, żyje jako kobieta i przez całą karierę występowała w żeńskich konkurencjach. Biegaczka jest jednocześnie osobą interpłciową, gdyż ma chromosomy XY i poziom testosteronu dużo wyższy niż granice normy dla kobiet, przypuszczalnie zbliżony do dolnej granicy normy dla mężczyzn. Semenya ma również „męską” budowę ciała, co wielu komentatorów sprowokowało do zadawania pytań o jej płeć biologiczną po pierwszym wielkim sukcesie osiągniętym w wieku 18 lat – złotym medalu mistrzostw świata w 2009 r. Od tamtego czasu jej postać otaczają kontrowersje i plotki. Pomimo tego pomiędzy 2009 a 2018 r. Semenya odniosła szereg spektakularnych zwycięstw, w tym wspomniane medale olimpijskie w Londynie i w Rio de Janeiro. Od 2018 r. nie występuje już w najważniejszych imprezach na swoim koronnym dystansie 800 m, lecz toczy batalię prawną ze Światową Lekkoatletyką.

Organizacje sportowe, takie jak Światowa Lekkoatletyka czy Międzynarodowy Komitet Olimpijski, od wielu lat dopuszczają rozmaite kryteria związane z tym, kto może startować w żeńskich konkurencjach. Za czasów Kłobukowskiej była nim obecność wyłącznie żeńskich chromosomów. Po niedługim czasie zaczęto wprowadzać reguły w oparciu o poziom testosteronu. Obecnie co do ich przestrzegania panuje szeroki konsensus, a przyświecająca im idea oparta jest na założeniu, iż z konkurencji żeńskich wykluczeni powinni być zarówno mężczyźni (którzy mogliby podawać się za kobiety, co było częstym przedmiotem podejrzeń kierowanych wobec organizacji sportowych Związku Radzieckiego), jak i transkobiety, które nie przeszły medycznej tranzycji i fizycznie nie różnią się od mężczyzn. Kryterium nie powinien być za to ani kształt genitaliów, ani rodzaj chromosomów. Testosteron jest hormonem, który występuje w dużo większych stężeniach u mężczyzn (cis-, nie interpłciowych) niż u kobiet i często jest wykorzystywany jako składnik nielegalnych środków dopingujących, gdyż ma pozytywny wpływ na sprawność fizyczną. Poziom testosteronu jest więc optymalnym kryterium rozstrzygającym, kto pod względem fizycznym jest w wystarczającym stopniu kobietą. Od zawodniczek występujących w żeńskich konkurencjach wymaga się, by wykazały, że ich poziom testosteronu nie wykracza daleko poza granice normy dla kobiet i jest w związku z tym znacznie niższy niż norma dla mężczyzn. W przypadku transkobiet najczęściej oznacza to konieczność poddania się intensywnej terapii hormonalnej.

Czy takie kryterium jest sprawiedliwe? Po pierwsze, badania naukowe dotyczące wpływu testosteronu na wyniki sportowe są niejednoznaczne – być może wysoki poziom testosteronu ma istotny wpływ tylko w niektórych konkurencjach, a być może jest w ogóle zaniedbywalny. Organizacje sportowe starają się dostosować swoje reguły do tej wiedzy. I tak np. w dyscyplinach biegowych Światowa Lekkoatletyka stosuje kryterium poziomu testosteronu tylko na średnich dystansach (400–800 m). Często są to jednak decyzje doraźne, które z roku na rok się zmieniają, przez co nie budzą przekonania o uczciwości stosowanych reguł. Po drugie jednak, i najważniejsze, wykluczają one sportsmenki takie jak Caster Semenya, która po kolejnej zmianie zasad w 2018 r. nie może już występować na średnich dystansach, choć zdobyła na nich wiele medali. Semenya nie jest jedynym takim przypadkiem, lecz ze względu na składane od kilku lat i nagłośnione przez media odwołania i pozwy sądowe przeciwko Światowej Lekkoatletyce stała się przykładem najbardziej znanym. W chwili obecnej wygląda na to, że niestety sprawa jest dla niej przegrana.

Trudno się oprzeć wrażeniu, iż jest to jawna niesprawiedliwość. Powtórzmy: Caster Semenya jest kobietą i nie jest osobą transpłciową. Kryterium testosteronowe oznacza, że niektóre kobiety wykluczone są ze startu w żeńskich dyscyplinach sportowych. A przecież sensem istnienia podziału konkurencji według płci miało być właśnie to, by dać im równe szanse na osiąganie sukcesów. Ktoś mógłby powiedzieć, że Semenya nie jest „całkiem kobietą” lub nie jest „zwyczajną kobietą”, bo przecież jej naturalny poziom testosteronu jest dużo wyższy niż norma dla kobiet. Pytanie jednak: co oznacza „norma”? To przedział, w którym mieści się większość kobiet. Niektóre z nich się w nim nie mieszczą. Caster Semenya jest takim przykładem. Poziom testosteronu Semenyi jest, na mocy logiki, zgodny z tym, jaki może mieć kobieta. Jeżeli ktoś chce temu zaprzeczyć, musiałby udowodnić, że Caster Semenya nią nie jest.

Można by argumentować jeszcze inaczej: owszem, niektóre kobiety mogą mieć tak wysoki poziom testosteronu, ale kryterium powinno dotyczyć tego, co jest dla kobiet typowe. Semenya, będąc osobą interpłciową, w ewidentny sposób typowa nie jest. To jednak również wydaje się nieuczciwe – typowa dla gatunku ludzkiego sprawność fizyczna to ostatnie, czego oczekujemy od sportowców i sportsmenek olimpijskich. Do natury sportu wyczynowego należy to, że sukcesy odnoszą w nich osoby, których warunki wykraczają dalece poza to, co osiągalne dla „typowych” ludzi.

Przykładem jest pływak Michael Phelps, najwybitniejszy olimpijczyk wszech czasów, który w swojej karierze zdobył 23 złote medale olimpijskie i ustanowił 39 rekordów świata (w tym 13 medali i 29 rekordów w konkurencjach indywidualnych). Phelps nie jest „typowym” mężczyzną; nie tylko ma korzystną dla pływaka budowę ciała z relatywnie długimi ramionami, krótkimi nogami i dużymi stopami, ale przede wszystkim jego organizm produkuje o ok. połowę mniej kwasu mlekowego niż u przeciętnego człowieka. Kwas mlekowy odpowiada za zmęczenie mięśni, co oznacza, że Phelps męczy się dużo wolniej niż inni ludzie, w tym inni olimpijscy pływacy. Skoro Caster Semenya powinna być wykluczona z biegów na średnim dystansie, ponieważ ma wyższy niż „typowy” dla jej rywalek poziom testosteronu, Michael Phelps powinien był być wykluczony z pływania, ponieważ jego poziom produkcji kwasu mlekowego jest niższy niż „typowy” dla jego rywali. W jednym i drugim wypadku mamy do czynienia z „nieuczciwą” przewagą fizjologiczną. 

Oczywiście nikt nie uważa, że od zawodowych sportowców powinniśmy oczekiwać, aby ich fizyczne możliwości nie wykraczały dalece poza normę dla zwykłych ludzi. Wręcz przeciwnie: właśnie dlatego ekscytujemy się wyczynowym sportem, bo najlepsi zawodnicy potrafią robić rzeczy znacząco przewyższające to, co możliwe dla większości z nas. A jednocześnie sądzimy, że Caster Semenya oraz inne interpłciowe sportsmenki czy transkobiety uczestniczące w żeńskich konkurencjach będą się mieścić w jakichś granicach tego, co uznawane jest za normalne dla kobiet. Ekscytujemy się możliwościami, na które je stać, ale tylko dopóty, dopóki nie zachodzi żadna wątpliwość co do odpowiedniego stopnia ich „kobiecości”.

W poszukiwaniu rozwiązania

Reguły mające gwarantować równość płci, a jednocześnie stawiające surowsze wymagania kobietom, nie są ograniczone jedynie do sportu. W tym przypadku jednak wyjątkowo trudno znaleźć sprawiedliwe rozwiązanie. Nie można zrezygnować z segregacji płciowej w sporcie wyczynowym tak po prostu – takie „równouprawnienie” byłoby niesprawiedliwe dla kobiet, gdyż nawet najsilniejsze z nich nie byłyby w stanie rywalizować z mężczyznami. Jednocześnie niebinarny charakter płci społecznej i biologicznej oznacza, że binarny podział na konkurencje nie jest adekwatny do rzeczywistości.

Czy należałoby więc wprowadzić dodatkowe konkurencje dla osób transpłciowych i interpłciowych? Wydaje się, że to również nie rozwiązałoby problemu. Po pierwsze, dodatkowe konkurencje pogłębiłyby marginalizację osób niemieszczących się w typowych kategoriach. Po drugie, jakie miałoby być kryterium dopuszczające zawodników i zawodniczki do udziału w rywalizacji? Poziom testosteronu? W tym miejscu pojawia się po raz kolejny to samo pytanie: dlaczego biegaczki miałyby być wolne od ryzyka konkurowania z kimś takim jak Caster Semenya, ale pływacy nie byliby wolni od konkurencji z kimś takim jak Michael Phelps?

Być może więc rozwiązanie powinno być bardziej radykalne? W publicznej dyskusji coraz częściej pojawia się pomysł rezygnacji z podziału na kategorie płciowe i wprowadzenie zamiast nich wspólnego zestawu kategorii opartych na warunkach fizycznych. Byłoby to rozwiązanie podobne do kategorii wagowych w sportach walki czy w podnoszeniu ciężarów. Przykładowo: gdyby ustalono naukowo, że poziom testosteronu ma kluczowe znaczenie dla wyników w biegach, można by zorganizować zawody w różnych klasach testosteronowych. Podobnie byłoby z innymi dyspozycjami, np. wzrostem czy BMI. Być może większość siatkarek mogłaby grać na równi z drobniej zbudowanymi mężczyznami, a te silniejsze mogłyby występować w wyższej klasie z silniejszymi mężczyznami (w tym również niektóre zawodniczki trans- i interpłciowe).

Rezygnacja z podziału na konkurencje według płci rodzi jednak inne problemy. Kryteria podziału musiałyby być bardzo subtelne i przypuszczalnie dość złożone, a analogia z kategoriami wagowymi jest myląca – w podnoszeniu ciężarów kobiety osiągają bowiem dużo niższe wyniki niż mężczyźni nawet w porównywalnych klasach. Dyscypliny sportowe mogłyby się stać mniej zrozumiałe i atrakcyjne zarówno dla widzów, jak dla i zawodniczek i zawodników. Ponadto kobiety wciąż stanowiłyby większość w niższych kategoriach, a mężczyźni dominowaliby w wyższych. Trudno byłoby uniknąć sytuacji, w której te drugie, podobnie jak dzisiaj, uważane są za bardziej prestiżowe, wzbudzają większe zainteresowanie kibiców i większe zaangażowanie sponsorów. Ostatecznie więc rozwiązanie to dla kobiet uprawiających sport zawodowy mogłoby być niesprawiedliwe, a tego przecież mielibyśmy uniknąć.

Niestety łatwiej zdiagnozować problem z obecnym systemem niż znaleźć jego rozwiązanie. Być może sport wyczynowy jest związany z nieusuwalnymi hierarchiami prestiżu i nierównościami w finansowaniu, przez co nie jest i nie może być sprawiedliwy? Jeżeli chcemy uniknąć takiej konkluzji, nie pomogą nam w tym techniczne kruczki rozstrzygające, kto może startować w konkretnej kategorii lub kto kwalifikuje się do nich jako „kobieta”. W sposób dużo bardziej radykalny będziemy musieli przemyśleć, jaką rolę w naszym społeczeństwie odgrywają sport, sława, pieniądze i płeć.