Magdalena Biejat – posłanka na sejm RP, członkini partii Lewica Razem, członkini Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, socjolożka.
Redakcja Równość: Jesteś członkinią partii Lewica Razem. Jednym z synonimów słowa „razem” jest „wspólnie”, jego znaczenie odnosi się więc do wspólnoty. Jak polityczka i posłanka rozumie wspólnotę?
Magdalena Biejat: Wspólnota ma wiele wymiarów – możemy czuć się jednocześnie częścią małej lokalnej społeczności i całej ludzkości, jedno drugiemu nie przeszkadza. Wszystkie te wymiary są ważne. Dla mnie jako polityczki, i to polityczki lewicowej, najważniejszy jest jednak ten, w którym możemy dawać sobie nawzajem poczucie bezpieczeństwa. To ta część życia społecznego, w której jesteśmy w stanie działać razem dla wspólnego interesu i dzięki tej współpracy odnosić sukcesy w walce z lobbystami czy wielkim kapitałem. To nadzieja na wspólne organizowanie sobie państwa w taki sposób, żeby służyło obywatelkom oraz obywatelom i by potrafiło chronić najsłabszych. Po to, żebyśmy mieli pewność, że jeśli nam podwinie się noga, to także nam ktoś pomoże. Dzięki takiej wspólnocie wszyscy stoimy pewniej na nogach i możemy osiągnąć więcej.
Czy o partiach politycznych i organizacjach pozarządowych można mówić, że są wspólnotą? Czy jest między nimi różnica?
Partie polityczne na pewno różnią się od organizacji pozarządowych, choćby dlatego, że zajmują się wszystkimi tematami, dziedzinami gospodarki i życia społecznego. NGO mogą się skupić na jednej dziedzinie. Na pewno trudniej też o wspólnotę w polityce – to środowisko zawsze będzie w większym stopniu sprzyjało egoizmowi i przyciągało cechujące się nim jednostki. Ale na lewicy, choćby ze względu na nasze idee i to, jak wysoko cenimy sobie wspólnotowość i solidarność, mam wrażenie, że jest nieco lepiej. W Razem cały czas staramy się, aby polityka, którą uprawiamy, rzeczywiście była inna, pokazujemy, że to jest możliwe. Także nasz statut, sposób, w jaki podejmujemy decyzje, pomaga nam to osiągnąć. Po 2 latach w Sejmie widać, że w Lewicy Razem udało się stworzyć wspólnotę ludzi, których łączą nie wspólne interesy, ale wspólne wartości i przekonania.
Myślisz, że taka forma wspólnego działania przetrwa?
Jestem przekonana, że w Polsce nadchodzi renesans wspólnoty. Dzieje się to zwłaszcza w młodszych pokoleniach. I tych bardzo młodych – jak wśród osób skupionych wokół Młodzieżowego Strajku Klimatycznego – ale też wśród nieco starszych, np. w związkach zawodowych. Powstaje ich coraz więcej, zrzeszają coraz młodsze osoby i osiągają sukcesy, jak choćby zwycięski strajk w Trzemesznie w tym roku. Coraz więcej osób wybiera wspólne działanie, bo rozumieją, że tylko to daje nadzieję na zmiany. I coraz większej liczbie osób te zmiany udaje się przeprowadzić.
Idea wspólnoty od kilku dekad, czy to w Europie, czy w Polsce, nie ma dobrej prasy – zgodnie ze słowami Margaret Thatcher coś takiego jak społeczeństwo nie istnieje. Co należy zrobić, aby jednostki przestały być głuche na argumenty odwołujące się do idei wspólnoty czy solidarności? W oparciu o co można odbudować wspólnotę?
To trudne zadanie po latach zachłyśnięcia się kapitalizmem, szerzenia wizji taniego państwa i uczenia w szkołach podstaw przedsiębiorczości zamiast podstaw współdziałania. Musimy cały czas zwracać uwagę na te przykłady, w których sukces udało się osiągnąć dzięki współpracy. To się dzieje, na poziomie gmin i na poziomie państwa. Można w ten sposób wywalczyć otwarcie nowej linii autobusowej w swoim mieście, lepsze warunki zatrudnienia w zakładzie pracy czy zastopować szkodliwy projekt ustawy.
Powinniśmy też przestać posługiwać się politycznymi etykietkami i w wyborach kierować się bardziej tym, czy program danego ugrupowania jest dla nas korzystny i czy można tej partii zaufać, że wprowadzi go w życie. Ludzi, którym hołubienie indywidualizmu w życiu społecznym rzeczywiście się opłaca, jest naprawdę mało. To jest warstwa społeczna, do której większość nawet dobrze sytuowanych obywateli nigdy się nie dostanie. Wspólnotowość, dbanie o dobrą jakość usług publicznych, obecność publicznych podmiotów na rynku jest więc w interesie wszystkich – i tych mniej, i tych bardziej zamożnych. Dobrze obrazuje to rynek zdrowia. Jeśli publiczne szpitale oferują dobrą jakość usług i są dostępne, to prywatne muszą zapewniać jeszcze lepszą jakość i jednocześnie nie mogą nadmiernie windować cen. Im wyższa jakość publicznych świadczeń, tym lepsze usługi rynek oferuje konsumentom, którzy chcą czegoś więcej. Ale to musi być wybór, a nie przymus podyktowany fatalnym stanem ochrony zdrowia dzisiaj.
Wspólnotę przeciwstawia się indywidualizmowi. Wystarczy posłuchać języka dominującego w mediach: „jesteś kowalem swojego losu” „bogactwo jednostki równo skapuje na wszystkich” czy „publiczne jest gorsze od prywatnego”. Czy solidarność, wspólnota są złe?
Rzeczywiście ci, którzy dzięki egoizmowi dziś mają więcej władzy i dysponują większym kapitałem, mają interes w tym, aby idee wspólnotowe hamować. Szczególnie w Polsce to oni od lat dyktują ton debaty publicznej. Wiedzą, że wspólnotowość oznacza zmniejszenie ich przewagi, ograniczenie stopnia, w jakim korzystają z tego, co publiczne, nie dając w zamian równomiernego wkładu w rozwój naszych społeczności. Niestety zbyt często państwo, zamiast dbać o wspólne dobro, nadmiernie skupia się na niańczeniu tych, którzy optują za indywidualizmem. Ten indywidualizm szybko przegrywa z oportunizmem, gdy na horyzoncie widać ulgi i przywileje albo wybucha epidemia… Nagle, gdy w Polsce pojawił się koronawirus, wielkie korporacje jako pierwsze wyciągnęły rękę po pomoc publiczną.
Brak wiary we wspólnotę i logikę kolektywnej ochrony zdrowia zrodził np. ruchy przeciwników powszechnych szczepień. Jak ta sytuacja i obawa przed szczepieniami może wpłynąć na naszą wspólnotę?
Nie jestem pewna, czy przeciwników powszechnych szczepień można rzeczywiście nazwać osobami niewierzącymi we wspólnotę i kolektywny wysiłek na rzecz ochrony zdrowia. To raczej cyniczni egoiści, którzy chcą „jechać na gapę” – korzystać z ochrony, jaką daje kolektywna odporność, jednocześnie się do niej nie dokładając. Mam nadzieję, że pandemia uprzytomni to większości społeczeństwa, ale także i przede wszystkim doda odwagi rządzącym. Wszyscy mamy okazję się przekonać, jak groźna dla wspólnego bezpieczeństwa jest ta garstka ludzi – bo większość społeczeństwa jest za szczepieniami. Powinniśmy zdecydowanie potępiać takie postawy i nagradzać tych, którzy zachowują się odpowiedzialnie. Dlatego popieram pomysł, żeby osoby zaszczepione mogły liczyć na zwolnienie z części obostrzeń przy kolejnej fali koronawirusa.
Inny przykład tego zjawiska to „bunt przedsiębiorców” jawnie lekceważących zakazy i zalecenia wprowadzone w czasie pandemii. Ich sprzeciw wobec płacenia solidarnościowych, progresywnych podatków również nie napawa optymizmem ani nie rodzi zaufania do państwa i wspólnoty. Jak temu zaradzić?
Części tych emocji ciężko się dziwić. W okresie pandemii wsparcie dla mniejszych firm często nie było wystarczające, pojawiało się zbyt późno i nie trafiało do tych, które rzeczywiście najciężej dotknęła pandemia. Dziś już wiemy, że jak zwykle najbardziej na pomocy państwa skorzystali najzamożniejsi, a rząd nie zrobił nic, żeby temu zapobiec. W najgorszej sytuacji były najmniejsze firmy. Żal i bunt były więc zrozumiałe – co nie oznacza, że zgadzam się z ich postulatami.
Jednocześnie lata neoliberalnej propagandy brutalnie wbiły ludziom do głowy, że to, co publiczne, oznacza kiepską jakość. Musimy tych ludzi najpierw przekonać, że warto się na to składać – zacząć od likwidacji najbardziej niesprawiedliwych i nieadekwatnych przywilejów, po czym zainwestować te środki w usługi publiczne: edukację, służbę zdrowia, transport zbiorowy, emerytury. Pokazać, że te pieniądze nie idą na marne. Sprawne państwo, w którym pracują dobrze wynagradzani specjaliści i które traktuje obywateli z szacunkiem, jest możliwe. A my wiemy, jak je zorganizować.
Rodzina to wspólnota, a prawica mówi, że lewica zagraża rodzinie. Czy to prawda?
Absolutnie nie. No chyba że ktoś nie ma na myśli swojej rodziny, ale próbuje wtrącać się w cudzą. I tu chyba jest źródło konfliktu. Lewica chce wolności i autonomii, uszanowania indywidualnych wyborów ludzi, ale nikomu nie chce ich narzucać. „Tradycyjne” rodziny mogą prosperować tak samo jak te nienormatywne. Prawica z kolei w samym istnieniu czegoś, co jest inne – innych wzorców zachowań, innego stylu wychowywania dzieci, innej formuły związku między dwojgiem ludzi – upatruje zagrożenia… Na lewicy mówimy: nie ma rodzin gorszych i lepszych, wszystkie mają prawo funkcjonować na równych zasadach i na pewno nie zagrażają sobie nawzajem. Takie poglądy mogą być postrzegane jako groźne tylko przez tych, którzy kierują się nienawiścią i uprzedzeniami.
Czy Imigranci mogą być zagrożeniem dla wspólnoty?
W żadnym razie. Moim zdaniem jest wręcz odwrotnie – przyjmowanie imigrantów, pomoc uchodźcom, praca na rzecz tolerancji, ale też kontroli sytuacji to działania, które wzmacniają i integrują społeczeństwo. Nic nie buduje poczucia bycia jedną grupą bardziej niż wspólny wysiłek i wspólne osiągnięcia.