Press "Enter" to skip to content

Internet: między niebem a piekłem wirtualnych wspólnot

Świat wirtualny dla wielu osób staje się drugim, a nawet pierwszym domem. Internet sprawia, że ludzie z całego świata mogą ze sobą nie tylko się kontaktować, lecz także wchodzić w relacje i tworzyć wirtualne społeczności. 

Upowszechnienie się Internetu było rewolucją na miarę tej Gutenberga. Dla pokoleń urodzonych po roku 2000 świat bez dostępu do globalnej sieci wydaje się być jakąś odległą prehistorią. Internet pozwala na kontakty ludzi niezależnie od ich geograficznej lokalizacji. Media pełne są „cudownych” historii o tym, jak portale społecznościowe pomogły odnaleźć zaginionych członków rodziny, znaleźć dom dla osieroconych szczeniaków czy uratować upadający zakład rzemieślniczy.

Ostatnie 1,5 roku pokazało, jak wiele naszych aktywności można przenieść w przestrzenie wirtualne. Zamiast spędzać długie godziny na międzykontynentalnych lotach, cierpieć z powodu jetlagu i wydawać setki euro lub dolarów, wystarczy o odpowiedniej godzinie usiąść przed komputerem i praktycznie bezkosztowo wziąć udział w konferencji na innym kontynencie, pijąc kawę z własnego ekspresu. Wprawdzie zdalna edukacja czy zdalna medycyna wzbudzają wiele negatywnych emocji, to jednak zupełnie inna kwestia.

Świat bez barier?

Chorujemy na rzadką przypadłość? Potrzebujemy szybkiego przepisu na szarlotkę, żeby oczarować teściową? Adoptowany kotek nie może się dogadać z naszym psem? Naszej monsterze usychają końcówki liści? Nic prostszego, szukamy rozwiązania problemu w Internecie. Dwa kliknięcia i znajdujemy interesujący nas temat. Ale Internet to nie tylko statyczny zbiór wszelkich materiałów – od przepisów kulinarnych przez encyklopedie i poradniki po, niestety, dziecięcą pornografię i nagrania egzekucji, Internet to także przestrzenie współtworzone przez użytkowników dla siebie nawzajem oraz innych. 

Miłośnicy trzykrotek, hodowcy kanarków, zbieracze kryształowych peerelowskich kur, matki dzieci urodzonych w konkretnym miesiącu, osoby z celiakią… Wszyscy oni tworzą wirtualne wspólnoty, w których wymieniają się wiedzą i doświadczeniami. Co prawda, czas największego rozkwitu tematycznych forów internetowych opartych na phpBB już minął, ale natura nie znosi próżni. Grupy skupiające osoby o podobnych zainteresowaniach powstają dziś głównie na Facebooku; bywają otwarte, ogólnodostępne, ale i bardziej elitarne. Żeby wejść do tych ostatnich, trzeba pozytywnie przejść weryfikację, którą zazwyczaj jest mniej lub bardziej szczegółowa ankieta, a bywa, że konieczna jest rekomendacja innego członka lub członkini. Ma to służyć dobrej atmosferze, poczuciu bezpieczeństwa osób tworzących grupę, a także odsianiu internetowych spamerów i hejterów.

Użytkownicy takich grup znają się zazwyczaj wirtualnie, choć bywa, że organizują cykliczne spotkania w świecie rzeczywistym. To jednak dotyczy raczej grup o charakterze lokalnym: studiujących na konkretnej uczelni, miłośników jakiegoś miasta. W grupach, a zwłaszcza na forach, poza merytorycznymi dyskusjami na tematy interesujące użytkowników, pojawiają się poboczne wątki osobiste czy rozrywkowe. Ludzie, którzy nigdy nie widzieli się na oczy, często po kilku miesiącach wiedzą o sobie nawzajem o wiele więcej niż o własnych sąsiadach czy współpracownikach, choć czasem nie znają swoich prawdziwych imion, a jedynie nicki, pod jakimi funkcjonują online. Nie ma się czemu dziwić – z trudnych spraw niekiedy łatwiej zwierzyć się obcym, nie ryzykując ostracyzmem w swojej lokalnej społeczności. Dla osób LGBT+ internetowe społeczności to czasem jedyna szansa na bycie sobą i jedyne miejsce, gdzie nie muszą ukrywać swojej prawdziwej tożsamości. 

Oczywiście można zapytać, na ile fora i grupy online tworzą faktyczne wspólnoty. Przecież nie każdy, kto zagląda do sieci, by się czegoś dowiedzieć, i nawet nie każdy, kto wchodzi do jakiejś grupy, angażuje się w nią na poziomie osobistym. Dla licznych użytkowników Internet jest po prostu połączeniem encyklopedii z wielkim targowiskiem, z którego korzystają, gdy potrzebują. Wiele osób jednak bardzo angażuje się w świat wirtualny, zdarza się, że zastępuje on im świat realny. Część grup jest prostym wirtualnym przedłużeniem aktywności pozasieciowych, część trudno sobie wyobrazić poza Internetem z powodu małej popularności danego zagadnienia.

Bywa, że wirtualna wspólnota wypełnia lukę, jaka powstała, gdy zmienił się styl życia społeczeństwa. Młoda matka, która z niepokojem obserwuje rozwój swego pierworodnego dziecka, dziś nie ma obok siebie kilkupokoleniowej rodziny z doświadczonymi babciami i ciociami gotowymi służyć dobrą radą i pomocą. W Internecie tymczasem może porozmawiać z wieloma osobami w podobnej sytuacji, często równie zagubionymi jak ona. Inna sprawa, że trudno czasem zweryfikować wartość uzyskanych informacji i każdy może udawać eksperta.

Co ciekawe, niektóre grupy wykształciły własny język, niezrozumiały dla laików i ludzi z zewnątrz. „Bigos” wśród miłośników roślin domowych nie jest nazwą tradycyjnej potrawy, lecz specjalnego podłoża do niektórych kwiatów, „migracja” na forach brafitterskich okazuje się być określeniem zmiany kształtu piersi po dobraniu odpowiedniego biustonosza, a „wilk” to nie drapieżnik, tylko rodzaj profesjonalnej maszynki do mięsa. 

W piekle wspólnot

Jest wiele pozytywnych aspektów wspólnot wirtualnych, błędem byłoby jednak pominięcie ich ciemnej strony. Społeczności bywają toksyczne, te wirtualne nie są tu żadnym wyjątkiem. Grupy online bywają infiltrowane przez osoby z zewnątrz, które czasem szukają konkretnych informacji, śledzą czyjąś aktywność w sieci, a czasem po prostu robią to dla zabawy. Różnego rodzaju drobne złośliwości w Internecie są absolutną normą, tak jak wyśmiewanie osób nieznających pewnych kodów kulturowych. Bywa, że screeny z jednych grup stają się hitami innych – czy to ze względu na absurdalność treści, czy wątpliwą ortografię i interpunkcję. Istnieją grupy nastawione wyłącznie na wyśmiewanie innych, nieważne, czy chodzi o rzekomo roszczeniowe matki, czy o nieudane „dzieła” sztuki cukierniczej. 

Długie, agresywne dyskusje – tzw. flejmy – to specjalność Internetu. Raczej nikt nie będzie przez kilkanaście godzin kłócić się z kilkudziesięcioma innymi osobami o sposób karmienia kota. Tymczasem w Internecie, gdy nieopatrznie napiszemy, że podkarmiamy bezdomne koty karmą popularnej marki reklamowaną w mediach, możemy się dowiedzieć, że jesteśmy ignorantami, a nawet zbrodniarzami chcącymi im zniszczyć wątroby. Sami przecież nie żywimy się tylko najtańszą pasztetową! Następnie wybuchnie wielka awantura o wyższość dobrej jakościowo karmy suchej nad mokrą, po czym przyjdą zwolennicy BARF-u, czyli żywienia pokarmem surowym. Może lepiej porozmawiać o (nie)wypuszczaniu kotów z domu? Tu z kolei możemy o sobie przeczytać, że jesteśmy nieczułymi nadzorcami w więzieniu i nie rozumiemy kociej potrzeby wolności lub przeciwnie – nie dbamy o bezpieczeństwo naszego zwierzaka, skoro narażamy go na pewną śmierć pod kołami samochodów lub niechybne otrucie poza domem. Tematów kastracji, trzymania jednego lub większej liczby kotów w mieszkaniu, wyprowadzania na spacery lepiej chyba w takim razie nie poruszać dla własnego świętego spokoju.

Ale dyskusje tematyczne, nawet te przeradzające się w nieprzyjemne flejmy, to nadal nie jest najmroczniejszy zakątek Internetu. W sieci, jak w realnym świecie, również istnieją zamknięte, autodestrukcyjne wspólnoty. Trudno do nich dołączyć, jeszcze trudniej wyrwać się spod ich wpływu, bo zazwyczaj panuje w nich bardzo wysoki poziom kontroli. Przykładem takiej zamkniętej wspólnoty online mogą być grupy dla tzw. motylków, czyli osób z zaburzeniami odżywiania, najczęściej anorektyczek. I nie chodzi tu, niestety, o grupy o charakterze samopomocowym czy terapeutycznym, lecz takie nastawione na propagowanie anoreksji jako drogi do doskonałości. Niełatwo się do nich dostać, gdyż każda osoba z zewnątrz może w umysłach młodych, zazwyczaj bardzo wrażliwych osób zasiać ziarno wątpliwości, czy ekstremalne głodzenie się to na pewno najlepszy pomysł. Moderacja takich grup zazwyczaj wymaga od użytkowniczek – bo są nimi z reguły nastolatki – wysokiej aktywności: regularnego podawania wagi, dziennego jadłospisu czy nawet zdjęć sylwetki. Zazwyczaj zresztą każdy post spotyka się z krytyczną reakcją, która tylko napędza autodestrukcyjne zachowania. To nie inkluzywna grupka z przepisami kuchni śląskiej ani forum miłośników Starej Ochoty, żeby można było sobie tylko biernie obserwować.
Niedawna nagła, kilkugodzinna awaria Facebooka pokazała, jak bardzo nasze życia stają się uzależnione od mediów społecznościowych. W korzystaniu z nich i angażowaniu się w wirtualne wspólnoty nie ma niczego złego, wbrew temu, co wydaje się niektórym przedstawicielom starszego pokolenia lub osobom ostentacyjnie odżegnującym się od korzystania z nowych mediów. Oczywiście warto nie tylko nawiązywać relacje z ludźmi poznanymi w sieci, lecz także zainteresować się sąsiadami mieszkającymi w tej samej klatce czy zamiast grać online w Fifę, wyjść przed blok i pokopać prawdziwą piłkę (o ile ktoś nie wywiesił zakazu, ale to zupełnie inna historia).