Przez 90% swojej historii gatunek Homo sapiens żył w plemiennych wspólnotach zbieracko-łowieckich, w których każdy zapewniał tyle, ile był w stanie, i w których plemię opiekowało się wszystkimi. Jednak podczas rewolucji neolitycznej ludzie zaczęli prowadzić osiadły tryb życia, uprawiać rolę na dużą skalę i zbierać zapasy żywności, co umożliwiło akumulację kapitału wraz z jej pozytywnymi i negatywnymi konsekwencjami.
Z jednej strony nadwyżki żywności mogły wyżywić ludzi zajmujących się poprawą losu społeczeństwa, co doprowadziło do powstania nauki, medycyny, energetyki i całej reszty nowoczesnych wynalazków, dzięki którym żyjemy dłużej i zdrowiej niż nasi zbieracko-łowieccy przodkowie. Z drugiej strony zbierane zasoby ktoś mógł kontrolować, czego efektem było zaistnienie zjawiska nierówności i władzy jednych ludzi na drugimi. Z początku to panowanie opierało się o jawną przemoc kasty zawodowych wojowników, z których wywodziła się późniejsza arystokracja, jednak na przełomie XVIII i XIX w. władza zaczęła wymykać jej się z rąk. I wtedy pojawił się wolnorynkowy kapitalizm.
Mit wolnej woli
Zwolennicy wolnorynkowego kapitalizmu twierdzą, że bazuje on na racjonalnych decyzjach oraz dobrowolnie podpisywanych umowach i dzięki temu tworzy najlepszy z możliwych światów. To uzasadnienie relacji władzy w kapitalizmie zostało stworzone w XVIII w., kiedy nie istniała metoda naukowa (ani psychologia), za to silną rolę w społeczeństwie odgrywały wierzenia judeochrześcijańskie z ich koncepcją „wolnej woli”. Dlatego pomysł, że ludzie wykorzystują swoją (racjonalną) „wolną wolę” do podejmowania decyzji na „wolnym rynku”, padł na podatny grunt. Z tą teorią jest tylko jeden problem: jest na wskroś fałszywa.
Tysiące eksperymentów psychologicznych pokazały nam, że ludzki mózg nie radzi sobie z racjonalnym myśleniem. A żyjemy w czasach takiej komplikacji technologiczno-systemowej współczesnej cywilizacji, że bez racjonalnego myślenia jesteśmy na najlepszej drodze do szóstego masowego wymierania oraz milionów albo nawet i miliardów ofiar śmiertelnych.
Wszechobecne racjonalizacje
Jesteśmy zwierzętami racjonalizującymi, nie racjonalnymi. Ma to głębokie uzasadnienie ewolucyjne: mózg jest naszym najbardziej energochłonnym organem. Myślenie kosztuje nas bardzo dużo energii, dlatego kiedy tylko może, mózg idzie na skróty, wmawiając nam jednocześnie, że wszystko racjonalnie przemyślał. Bardzo dobrze opisuje to Daniel Kahneman, psycholog i ekonomista, który został nagrodzony ekonomicznym „Noblem” za jasne wykazanie, że ekonomiczny model „racjonalnego agenta”, czyli człowieka podejmującego racjonalne decyzje rynkowe, nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Jego książka Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym jest opasłą cegłą opisującą zaledwie część tego, co wiemy o zawodności ludzkiego umysłu, a jednak ekonomia głównego nurtu dalej zakłada, że ludzie są „racjonalnymi agentami” i podejmują optymalne ze swojego punktu widzenia decyzje.
Korzenie tego poglądu można znaleźć w XVIII w. i wykorzystaniu prac Adama Smitha, filozofa, który położył podwaliny pod stworzenie ekonomii, która przez większość swojej historii była systemem racjonalizacji podziału owoców pracy całej ludzkości pretendującym do miana nauki. Wbrew temu, co można pomyśleć dzisiaj, czytając wypowiedzi lobbystów posługujących się imieniem Adama Smitha, wcale nie zakładał on, że ludzie są racjonalni – w Teorii uczuć moralnych ważną rolę przypisywał oszukiwaniu przez ludzi innych ludzi i nawet siebie samych. Jednak idea, że ludzie, podejmując „racjonalne, egoistyczne decyzje”, osiągają optymalne wyniki służące dobru całego społeczeństwa, była zbyt wygodna, aby powstający wtedy kapitalizm nie wykorzystał jej do uzasadnienia nierównego podziału owoców pracy całego społeczeństwa.
Teraz wiemy, że nasze umysły są pełne błędów poznawczych. Im bardziej badamy ludzki umysł, tym więcej ich poznajemy. Są ich dziesiątki i wiele z nich znacząco utrudnia społeczeństwu zmianę kursu, na którym się znajdujemy – efekt status quo (powodujący lęk przed zmianą), hiperboliczne obniżenie wartości (powodujące, że wolimy mniejsze zyski teraz, zaraz niż większe w przyszłości), złudzenie planowania (przez które nie doszacowujemy czasu potrzebnego na zakończenie projektu), heurystyka dostępności (przez którą uznajemy scenariusze, które łatwiej sobie wyobrazić, za bardziej prawdopodobne), fenomen sprawiedliwego świata („ofiara gwałtu na pewno czymś ten gwałt sprowokowała”) czy podstawowy błąd atrybucji („ja złamałem przepisy, bo musiałem z uwagi na okoliczności zewnętrzne, ktoś inny złamał przepisy, bo jest złym człowiekiem z natury”) umożliwiają nam racjonalizowanie sobie, dlaczego tak bardzo szkodliwy dla biosfery i naszej przyszłości system gospodarczy jest „najlepszym z możliwych”.
Gigantyczny przemysł reklamowo-medialny dobrze wie, jak wykorzystać te wszystkie słabe punkty, aby przekonywać nas do ciągłego wzrostu konsumpcji i dalszego głosowania na polityków, których decyzje skazują nas samych na starość w świecie rodem z filmów postapokaliptycznych, a dziesiątki (jeżeli nie setki) następnych pokoleń – na ciężką pracę nad przywróceniem planety do stanu nadającego się do zamieszkania.
Jak działać bardziej racjonalnie?
Ale wiemy też, że istnieje prosty sposób na zneutralizowanie bardzo wielu z tych błędów: grupowe podejmowanie decyzji. Bo chociaż nie widzimy błędów poznawczych w swoim rozumowaniu, to w wywodach innych ludzi zauważamy je bez problemu.
Klasycznym przykładem tego zjawiska jest „problem kija i piłki”. Kiedy przedstawia się ludziom zadanie o treści: Kij i piłka do baseballa kosztują razem 110 zł, a kij jest o 100 zł droższy od piłki – ile kosztuje piłka?, większość odpowiada źle. W zależności od grupy 60% do 80% badanych odpowiada, że piłka kosztuje 10 zł. Ale jeżeli ten sam problem przedstawimy grupom składającym się z 4 osób, to liczba prawidłowych odpowiedzi (piłka kosztuje 5 zł) rośnie do ponad 90%. Wystarczy, że jedna osoba zauważy „haczyk”, pokaże go reszcie – i już cała grupa rozwiązuje problem poprawnie. Haczyk polega na tym, że gdyby piłka kosztowała 10 zł, a kij był droższy od niej o 100 zł, to kij kosztowałby 110 zł, czyli cena całości wynosiłaby 120, nie 110 zł.
To bardzo prosty przykład, ale istnieje wiele różnych badań nad zjawiskiem „inteligencji grupowej”, które pokazują, że zależy ona przede wszystkim od różnorodności punktów widzenia oraz umiejętności komunikacyjnych. Ponad dekadę temu badania nad inteligencją grup ludzi dowiodły, że sposobem na zwiększenie zdolności do rozwiązywania problemów przez całą grupę nie jest to, żeby znalazły się w niej „jak najinteligentniejsze osoby” (pomijając problematyczną kwestię tego, co to właściwie jest „inteligencja” i jak ustalić jej poziom). Najważniejsze jest, żeby w grupie były osoby potrafiące się bardzo dobrze komunikować oraz żeby jej skład był w miarę zróżnicowany (czyli: nie sami mężczyźni, absolwenci jednej elitarnej uczelni), ale nie nadmiernie zróżnicowany (osoby wchodzące w skład grupy muszą umieć się dogadać). Co w połączeniu z faktem, że w obecnym patriarchalnym społeczeństwie mężczyźni są socjalizowani do wysokiej pewności siebie, a kobiety do słuchania i komunikowania się z innymi, prowadzi do dość zaskakującego wyniku: inteligencja grupowa zależy od liczby kobiet w grupie.
Kapitalizm kontra racjonalność
Tymczasem kapitalizm to maszyna do racjonalizacji tego, dlaczego władzę sprawuje niewielka grupka mężczyzn, w większości dziedziczących pozycję po swoich przodkach (⅔ osób na liście Forbes 400 to spadkobiercy mniejszych lub większych fortun). Procesy kapitalizmu nieuchronnie prowadzą do koncentracji władzy w rękach coraz mniejszego i mniejszego zbioru jednostek, których decyzje mają moc przekształcania świata. Jednocześnie żadna z tych osób nie będzie podejmować decyzji, które mogłyby doprowadzić do zdemontowania tego systemu. To się prędzej czy później załamie: albo przez gruntowne reformy i wprowadzenie demokratycznego nadzoru nad kapitałem, albo przez płomienie globalnego krachu gospodarczego i wojen klimatycznych.
Nowy system będzie musiał uwzględniać wszystko, co wiemy o ludziach dzięki postępom nauki.
Z jednej strony edukacja XXI czy XXII w. nie będzie zaczynała się, jak dzisiaj, od wtłaczania dzieciom do głów suchych faktów i dyscyplinowania ich do bycia posłusznymi pracownikami fabrycznymi czy biurowymi, tylko od uczenia ich nabywania i weryfikacji wiedzy, rozpoznawania swoich i cudzych błędów poznawczych, świadomości własnych emocji oraz skutecznej komunikacji i grupowej pracy nad rozwiązywaniem problemów. Dopiero na tych podstawach można budować dalszą edukację. W przeciwnym razie wykształcimy ludzi, którzy są w stanie narysować na kartkówce przekrój poprzeczny przez hymenofor czy rozróżnić stalaktyty, stalagmity i stalagnaty, ale błyskawicznie zapominają te informacje, a potem w wieku dorosłym zjadają pastę do odrobaczania koni, ponieważ boją się szczepienia bardziej niż pandemii śmiertelnego wirusa.
Z drugiej strony wiedza o błędach poznawczych nie powoduje, że tych błędów nie popełniamy. Dlatego społeczne systemy podejmowania decyzji w przyszłości będą musiały opierać się o procesy inteligencji grupowej. Demokracja w miejscu pracy, demokratyczna kontrola nad kapitałem, panele sędziowskie zamiast wyroków pojedynczych sędziów, innymi słowy: minimalizowanie sytuacji, w których czyjeś życie zależy od decyzji podejmowanych jednoosobowo.
Dlaczego potrzebujemy prawdziwej demokracji?
Oczywiście są sytuacje, w których nie ma czasu na dyskusje i głosowania – podczas operacji na otwartym sercu decyduje chirurg. Ale w szpitalach, w których chirurdzy są dyktatorami, pacjenci umierają z powodu błędów medycznych. Tam, gdzie każda pielęgniarka może wstrzymać operację i zwrócić uwagę na to, że pominięto jakąś czynność z listy kontrolnej, błędy medyczne zdarzają się dużo rzadziej.
Wyznaczanie zasad, na jakich działa społeczeństwo, nie jest taką sytuacją. Dlatego prędzej czy później rządzenie będzie musiało przejść w ręce grup. Zastąpienie prezydentów, premierów czy szefów partii kolektywnymi zarządami nie wyeliminuje błędów. Senaty obywatelskie składające się z losowej, reprezentatywnej próby społeczeństwa nadal będą podejmować decyzje kontrowersyjne dla wielu obywateli. Ale dzięki korzystaniu z mechanizmów rozumowania grupowego wykształconych w nas przez tysiące lat ewolucji będą popełniać tych błędów mniej.
A w cywilizacji, która potrafi spowodować szóste wielkie wymieranie gatunków w niecałe 100 lat, która wkrótce będzie w stanie tworzyć sztuczne pandemie o zjadliwości setki razy większej od COVID-19, w cywilizacji, która cały czas dysponuje bronią jądrową i termojądrową zdolną do zamordowania miliardów ludzi w kilkanaście godzin wymiany atomowych ciosów, dalsze udawanie, że pojedynczy ludzie są w stanie podejmować „racjonalne decyzje”, może mieć tragiczne skutki.