Jeszcze do niedawna śmieciówki odbierały pracownikom i zleceniobiorcom prawa pracownicze czy konsumenckie, dziś dodatkowo odbierają godność i niejednokrotnie szanse na przeżycie.
Definicja śmieciówki, jaka do tej pory pojawiała się w debatach publicznych, odnosiła się to tego rodzaju umów, które w granicach stworzonego przez państwo systemu prawnego mogły być dowolnie stosowane przez przedsiębiorstwa w celu maksymalizacji zysku, często balansując na pograniczu prawa i budząc liczne kontrowersje. Od dziś można śmiało powiedzieć, że umowa śmieciowa to taka, w której pozwalamy na traktowanie pewnej grupy pracowników jako tych, którym kryzys się po prostu należy.
Wypowiedziane przez minister Jadwigę Emilewicz słowa skierowane do grupy zatrudnionych, która jako pierwsza zaczęła odczuwać gospodarcze skutki koronawirusa, jednoznacznie wskazały, że sami są sobie winni: To jest pierwszy raz w historii Polski taka sytuacja, kiedy system opieki społecznej interesuje się pracownikami na tego typu umowach, umowach, które nie były ozusowane. Mam nadzieję, że ta sytuacja nauczy nas, że warto się ubezpieczać. Sprowadzono tym samym popularne śmieciówki wyłącznie do tych „nieozusowanych” i zapomniano, że wachlarz umów śmieciowych jest zdecydowanie szerszy. Minister Emilewicz pokazała również, że nie zdaje sobie sprawy, że sama decyzja dotycząca formy świadczenia pracy zarobkowej w większości przypadków nie zależy od pracownika. Warto zadać sobie jednak pytanie, od czego według ministerstwa powinniśmy się „ubezpieczyć”.
Czy można się ubezpieczyć od utraty pracy?
Relację pracodawca—pracownik zawsze będzie cechował swoisty konflikt interesów. Ważne jednak, aby w tej relacji prawa i obowiązki stron były jasno określone, normy przestrzegane, a ustawodawca na bieżąco przeciwdziałał mechanizmom, które próbują przeciągnąć linę na korzyść jednej ze stron. Bez względu na to, z jakim rynkiem pracy mamy do czynienia: pracownika czy pracodawcy, to ten drugi będzie miał przeważnie przewagę w kształtowaniu warunków pracy i płacy, a także większe możliwości i korzystniejszą pozycję negocjacyjną.
Chciałabym z tej perspektywy przyjrzeć się bliżej instytucji outsourcingu. Idea, jaka mu przyświecała pierwotnie, polegała na zapewnieniu przestrzeni dla współpracy z dostawcami półproduktów czy podzespołów, a z czasem także usług zewnętrznych często powiązanych z przenoszeniem części obszaru działalności przedsiębiorstwa poza granice kraju. Działania takie miały umożliwić firmie skupienie sił i środków na głównym profilu działalności oraz zminimalizowanie ryzyka prowadzonej działalności w outsoursowanych obszarach. Z czasem outosurcing zaczął być wykorzystywany również w celach restrukturyzacyjnych polegających na wyodrębnieniu z organizacji mniejszego obszaru działalności, którego realizacją zajmował się podmiot zewnętrzny. Dzisiaj ewidentnie widać jednak, że coś poszło nie tak.
Obecnie mamy wiele firm, których głównym profilem działalności jest rekrutacja na rzecz innych podmiotów i kierowanie zrekrutowanych pracowników, pod hasłem „wsparcie produkcji”, nie na wydzielone obszary, ale jako uzupełnienie braków kadrowych. W efekcie firmy, które nie maja statusu Agencji Pracy Tymczasowej czy Agencji Pracy świadczą usługi pośrednictwa pracy i za pomocą umów zleceń kierują do firm pracowników, którzy wykonują tę samą pracę, obarczoną takim samym ryzykiem zawodowym, w tym samym charakterze i na tych samych obszarach, co pracownicy kodeksowi zatrudnieni w tych firmach. Inne są natomiast warunki ich pracy i płacy. Jak to jest możliwe? Przecież kupując towar po mocno obniżonej cenie, zdajemy sobie sprawę z podejrzanego źródła pochodzenia tego towaru i odstępujemy od zakupu. Jednak jest to rozwiązanie wygodne dla pracodawców, którzy nie uważają personelu agencji za swoich pracowników i pasuje im fakt, że pracują oni bez zachowania elementarnych przepisów o czasie pracy. Bezsprzecznie należy jednak od razu dodać, że jest też niemoralny. Nie ma tutaj żadnej gwarancji, że wynagrodzenie zostanie wypłacone w całości legalnie ani też że z zachowaniem minimalnych stawek określonych stosownymi przepisami. Wiąże się również z dodatkową dyskryminacją. Obejmuje bowiem głównie: pracowników o niższych kwalifikacjach, obcokrajowców czy też nieszanowane zawody.
Śmieciówki w czasie pandemii
Spadek bądź zatrzymanie produkcji w pierwszej kolejności odbija się na redukcji usług zewnętrznych. Pracownicy tracą możliwość zarobkowania z dnia na dzień. W ramach umów zleceń nie mogą liczyć na zabezpieczenia takie jak: postojowe, urlopy czy odprawy — po prostu te przywileje znikają. Przepadają też te części ich wynagrodzenia, które bez ewidencji mogą być egzekwowane dopiero na drodze sądowej.
Wracając do słów minister Emilewicz, zastanówmy się, jakie ubezpieczenie mogła mieć na myśli. Przecież dyskryminacja w kształtowaniu wynagrodzeń, omijanie przepisów kodeksu pracy oraz stosowanie umów zlecenia w miejsce umowy o pracę nie znajdują się w żadnej ofercie firm ubezpieczeniowych. Potrzebujemy odpowiednich ustaw regulujących rynek usług outsourcingowych i eliminujących obszary, w których nie mamy do czynienia z wydzieleniem usług a zwyczajnym zatrudnieniem.
Ubezpieczenie dla skazanych na sukces
Nie tylko ci, którzy pracują jako pracownicy zewnętrzni w ramach omówionego wcześniej outsourcingu powinni zgodnie z przytoczoną opinią minister Emilewicz czuć się winni. O wiele więcej do zarzucenia sobie powinni mieć jednoosobowi przedsiębiorcy skazani na sukces z samego faktu samozatrudnienia.
Czym jest samozatrudnienie? Niczym innym jak prowadzeniem działalności gospodarczej przez osoby fizyczne. Co do zasady nie obejmuje ono osób, które nie ponoszą ryzyka gospodarczego w związku wykonywanym zleceniem lub wykonują zadania na zlecenie podmiotu, który ponosi odpowiedzialność za efekt i wykonywanie tych zadań. Bezspornie samozatrudnionym nie jest też osoba pracująca pod kierownictwem, w miejscu i czasie określonym przez zlecającego. Są to bowiem cechy charakteryzujące stosunek pracy.
Niestety nagminnie mamy do czynienia
ze zjawiskiem udawania przez pracodawcę zleceniodawcy i zmuszania pracownika do
założenia własnej działalności bez zmiany charakteru pracy. Na takim
rozwiązaniu korzysta wyłącznie ten pierwszy, obniżając sobie w ten sposób koszty i unikając obowiązków, które nakłada na niego kodeks pracy.
Przerzuca również na samozatrudnionych ryzyka związane z wykonywaną pracą, w tym brak
zabezpieczenia na wypadek spadku zamówień i postoju, odbierając
jednocześnie prawo do odpoczynków, urlopów, odpraw i pozostałych świadczeń
charakterystycznych dla umów kodeksowych.
Tymczasem potencjalne
korzyści z działalności gospodarczej, a nawet jednoosobowej, to swoboda w
działaniu i organizacji pracy, możliwość współpracy z wieloma zlecającymi,
spełnienie zawodowe, realizacja własnych planów i możliwości korzystniejszego
rozliczenia podatkowego.
Przyjrzyjmy się jednej z ofert samozatrudnienia z marca 2020 r. zamieszczonej na popularnym portalu:
> operator wózka widłowego
Oferta dla osób z DUŻYM DOŚWIADCZENIEM
| Data rozpoczęcia
pracy: OD ZARAZ
| Przewidywany czas
pracy: stałe zatrudnienie
| Wymagania: uprawnienia
na wózek widłowy
| Stawki: własna działalność gospodarcza
– można pracować od 176 h do 300 h
miesięcznie
– możliwość otwarcia
działalności gospodarczej dopiero po rozmowie z kierownikiem
Podobne oferty można znaleźć na stanowiska związane z branżą budowlaną, opieką nad osobami starszymi, w dostawie paczek, w branżach: samochodowej, logistycznej i wielu innych.
Mam poważne wątpliwości, czy wspomniane korzyści z samozatrudnienia mógłby wskazać operator wózka pracujący bez odpoczynku w tym samym magazynie przez cały miesiąc bądź murarz stawiający od lat domy dla tej samej firmy budowlanej, nie wspominając już o dostawcy, który od lat pod tym samym logo firmy kurierskiej rozwozi towary na jej zlecenie na przypisanym mu terenie.
Mówiąc o samozatrudnieniu, nie można przy tej grupie nie wspomnieć o głośnej ostatnio franczyzie. Jak mówi wiceminister Sprawiedliwości Wójcik „jest franczyza dobra i zła”. Piszę o tej złej, czyli takiej, która stosuje nieuczciwe praktyki wobec franczyzobiorców i pod zasłoną swobody umów wprowadza zapisy odbierające ową swobodę prowadzenia działalności. Kilkanaście godzin w miejscu pracy, brak możliwości decydowania o warunkach współpracy, nierzetelne i nieczytelne rozliczenia, brak ochrony przed zagrożeniami, mobbing, wreszcie wątpliwe rozliczenia podatkowe, których nie rozumieją ani sądy, ani urzędy, a sami eksperci przyznają, że nawet rzesze doradców nie są w stanie sobie z nimi poradzić.
Trudno jest mi wskazać w przytoczonych przykładach realizację własnych planów rozwojowych, ziszczenia się marzeń czy swobodę w działaniu. Widać natomiast, że podobnie jak usługi zewnętrzne „samozatrudnieni bez wyboru” tracą źródło utrzymania i grunt pod nogami z dnia na dzień. Nie są to rekiny biznesu czy wielcy biznesmeni, którzy rozwijają i inwestują w swój pomysł na życie i jeszcze mają wolne środki, aby się zabezpieczyć przed ryzykiem utraty zamówień czy klientów.
W tych przypadkach możemy powiedzieć, że to biznes miał pomysł na nich. Niestety w kryzysie usłyszeli, że podobnie jak inni nie zadbali odpowiednio o swoje interesy i w przyszłości powinni się ubezpieczyć. Zabezpieczenie to dobre słowo, ale dla takich przypadków nadużyć powinno dotyczyć zabezpieczenia zwykłych pracowników przez organy kontrolne państwa przed nieuczciwymi praktykami tychże pracodawców czy nieuczciwych franczyzodawców.
Umowa zlecenie
Ostatni przykład umowy śmieciowej, który chciałabym przybliżyć, to umowa cywilnoprawna, jaką jest zlecenie. Z dniem 1 stycznia 2017 roku wprowadzono minimalną stawkę godzinową dla umów zleceń. Wydawać by się mogło, że to uniemożliwi niektórym pracodawcom ustalanie kilkuzłotych stawek za godzinę pracy. Zapisy kodeksu pracy jasno wskazują:
Nie jest dopuszczalne zastąpienie umowy o pracę umową cywilnoprawną przy zachowaniu warunków wykonywania pracy, takich jak praca określonego rodzaju na rzecz pracodawcy i pod jego kierownictwem w miejscu i czasie przez niego wyznaczonym za wynagrodzeniem. Bez względu na nazwę umowy jest ona z mocy prawa umowa o pracę.
Niestety oba zapisy są nagminnie łamane. Państwowa Inspekcja Pracy powinna temu zapobiegać, jednak jest skrajnie niedofinansowana, co uniemożliwia jej wypełnianie zadania, do którego została powołana. Poza zwiększeniem środków dla PIP warto również zwiększyć jej uprawnienia do uznawania za stosunek pracy tych umów cywilnoprawnych, które wyczerpują znamiona przytoczonego przepisu.
Mamy przepisy, mamy instytucje, mamy urzędników i nadal mamy tysiące pracowników, którym się wmawia, że są zleceniobiorcami. Przyzwyczailiśmy się do akceptowania absurdów i takie zapisy, jakie znalazłam w nadal aktualnych ofertach pracy na umowę zlecenie już nas nie dziwią:„Umowa zlecenie na pełny etat”, „Umowa zlecenie elastyczny czas pracy”, „Umowa zlecenie gwarantowane zarobki” i — mój faworyt — „Asystentka Zarządu na umowę zlecenie”.
Także zapisy dotyczącej minimalnej stawki są obchodzone. Zapłatę pomniejsza się np. o koszty dzierżawy narzędzi pracy czy odzieży.
Czy pracownicy służb ochrony obiektów lubią pracować po 400 godzin na miesiąc i więcej? Bez odpoczynków, bez czasu dla rodziny, bez nadgodzin, bez urlopu, często bez opłacanego chorobowego albo z półrocznym okresem wyczekiwania, bez praw i bez godności. Dla takiego zastosowania umów zleceń można byłoby stworzyć osobną nazwę „umowa-bez-niczego”.
Okazuje się, że, zdaniem rządu, aplikując na taką ofertę, jesteśmy sami sobie winni i powinniśmy się ubezpieczyć. Dla uściślenia należy doprecyzować, że jest wiele usług, które można objąć umową zlecenie, ponieważ przemawiają za tym wszystkie przesłanki, a strony akceptują takie warunki. Problem pojawia się wtedy, jeśli jedna za stron nie ma wyboru, inaczej zostanie bez pracy i źródła utrzymania.
W trakcie kryzysu jeszcze bardziej obniżyliśmy poprzeczkę zasad etycznych. Zwalniamy w trybach, których w naszym kodeksie pracy nie ma, czyli z dnia na dzień, bez zachowania terminów, okresów wypowiedzeń i odpraw. Dorabiamy historie, szukamy haków, a jak ich nie ma, to je podkładamy. Wszystko to usprawiedliwiamy dobrem wyższym, bo jesteśmy przedsiębiorcami, którzy jak już „dają” kilka miejsc pracy, to znaczy, że wolno im wszystko, byle utrzymać się na powierzchni.
Tak więc, okazja czyni złodzieja i okres zamkniętych urzędów spowodował, że można dawać zwolnienia dyscyplinarne ot tak, za nic. Tylko po to, aby pozbyć się pracownika, nie płacić wynagrodzenia i odpraw, a zanim sądy ruszą i zaczną wydawać wyroki, minie wystarczająco dużo czasu, aby złapać oddech finansowy.
Dlaczego piszę „my”? Ponieważ widzimy to i nic nie mówimy albo udajemy, że problemu nie ma. Tak jest po prostu łatwiej, więc ponosimy za to odpowiedzialność jako społeczeństwo.
To tylko jeden z wielu przykładów, który narusza nie tylko przepisy prawa, ale również zasady współżycia społecznego. Zastanawiam się, czy od tego też można się ubezpieczyć? Czy można się ubezpieczyć od utraty człowieczeństwa?