Press "Enter" to skip to content

Segregacja w miastach: błędne koła nierówności?

„Wystarczy przenieść się z tej ulicy parę kilometrów dalej, aby średnia długość życia spadła o pięć lat” — tego typu wypowiedzi można było usłyszeć podczas wyborów w Holandii[1]. Pozostaje mieć nadzieję, że politycy nie mają na myśli, iż taka przeprowadzka faktycznie skróci czyjeś życie o kilka lat. Rzeczywiście, są różnice w średniej długości życia — a także w osiągniętym poziomie edukacji czy średnich zarobkach — pomiędzy dzielnicami. Te różnice wynikają jednak ze skomplikowanych, wieloletnich procesów. Aby wyjaśnić, dlaczego ludzie w danym miejscu żyją krócej niż w niedalekiej i pozornie podobnej okolicy, trzeba zidentyfikować i zmierzyć lokalne czynniki wpływające na indywidualne zdrowie czy aktywność. Takimi właśnie czynnikami i procesami zajmują się geografowie i socjolodzy badający neighbourhood effects, co na polski można przetłumaczyć jako efekty sąsiedztwa[2].

Średni dochód na mieszkańca w Amsterdamie w 2010 i 2015. @Agata Troost

W.J. Wilson w publikacji The Truly Disadvantaged: The Inner City, the Underclass, and Public Policy (Naprawdę potrzebujący: centrum miasta, margines społeczny i polityka publiczna) opisał skutki masowej wyprowadzki białych, ale też czarnych rodzin z klasy średniej z centrów amerykańskich miast na przedmieścia. Pozostawieni w miastach ubodzy czarni mieszkańcy borykali się z wielowymiarowym wykluczeniem: nie tylko z bezrobociem, przestępczością i brakiem transportu czy instytucji publicznych, ale też z brakiem kontaktów z zamożniejszymi rodzinami, które mogłyby wesprzeć sąsiadów swoim kapitałem kulturowym czy społecznym[3] i informacjami na temat pracy czy szkół.

Te właśnie kontakty między sąsiadami stanowią podstawę społecznych[4] efektów sąsiedztwa. Ich opis często spotyka się z reakcją: „Ale ja wcale nie rozmawiam ze swoimi sąsiadami, większość moich przyjaciół mieszka na drugim końcu miasta”. O ile faktycznie efekty sąsiedztwa dla niektórych grup społecznych (młodych, wyżej wykształconych) są słabsze, często tacy ludzie pozostają pod wpływem efektów, jakie najbliższe otoczenie wywarło na nich w dzieciństwie. Ponadto zachowanie i styl życia naszych sąsiadów mogą na nas wpływać nawet, jeśli nie wymieniamy nawet „dzień dobry”[5]. Poza efektami społeczno-interaktywnymi są jeszcze środowiskowe, geograficzne i instytucjonalne efekty sąsiedztwa, mniej związane z relacjami międzyludzkimi, a bardziej np. z zanieczyszczeniem i jakością lokalnych instytucji.

O ile badania nad efektami sąsiedztwa oparte o wywiady i obserwacje w terenie pojawiały się od dłuższego czasu (ciekawym przykładem jest Tally’s Corner Elliota Liebowa z 1967 roku), naukowcy używający statystycznych modeli od początku (czyli od lat 90-tych) borykali się z dużymi problemami. Po pierwsze, błąd próby (ang. selection bias): jeśli widzimy, że np. średnie zarobki w sąsiedztwie znacząco wiążą się z indywidualnymi zarobkami mieszkańców, skąd wiadomo, czy są to efekty sąsiedztwa, czy — co bardziej prawdopodobnie — skutek tego, że bogatsi ludzie wprowadzają się do już bogatych sąsiedztw, biedni do biednych itd.? Ten problem próbowano rozwiązać na kilka sposobów. W wielu badaniach obserwowano efekty na dzieciach (chociaż społeczno-ekonomiczna pozycja ich rodziców zawsze ma na nie duży wpływ). Innym rozwiązaniem są pseudo-eksperymenty, takie jak amerykański program Moving to Opportunity („przeprowadzka do możliwości”), dzięki któremu wybrane rodziny z biedniejszych części miasta mogły przenieść się do zamożniejszych sąsiedztw. Początkowo wyniki badania były rozczarowujące: poza poprawą w stanie zdrowia psychicznego nie zaobserwowano znaczących różnic między dorosłymi, którzy dzięki MTO przeprowadzili się do bardziej zamożnych sąsiedztw, a grupą kontrolną. Dopiero w badaniach wykonanych 20 lat później[6] przez Raja Chetty’ego i współautorów okazało się, że MTO miało znaczący wpływ na przyjęcie na studia i zarobki — ale tylko dla dzieci, które nie ukończyły 12 lat w momencie przeprowadzki. Obecne badania (w tym moja praca doktorska) często dotyczą właśnie takich interakcji między przestrzennymi nierównościami i szczególnie ważnymi momentami w naszym życiorysie (wczesne dzieciństwo, wyprowadzka z rodzinnego domu czy założenie własnej rodziny).

Segregacja w europejskich miastach, zasilana przez gentryfikację i brak mieszkań w przystępnej cenie, rośnie, odzwierciedlając nierówności ekonomiczne z ok. 10-letnim opóźnieniem[7]. Według teorii błędnych kół nierówności estońskiego badacza Tiita Tammaru wykluczenie, sukces w szkole, w pracy i w miejscu zamieszkania wpływają na siebie, zasilając się nawzajem; dlatego efekty sąsiedztwa, wynikające z wcześniejszych nierówności społecznych, jednocześnie mogą się przyczynić do silniejszych nierówności w przyszłości. Stąd zainteresowanie polityków i urzędów segregacją ekonomiczno-społeczną w przestrzeni miejskiej, wpływanie na którą zdaje się być łatwiejsze niż na międzypokoleniowe przekazywanie kapitału w rodzinach lub na problemy rynku pracy.

Czy faktycznie możemy zaobserwować efekty sąsiedztwa? Odpowiedź jest rozczarowująca i zarazem charakterystyczna dla nauk społecznych: to zależy. Zainteresowani mogą znaleźć listę badań, podzielonych na tematy (edukacja, zdrowie, zarobki itd.) i wynik (efekty zaobserwowane lub nie) w artykule Galstera i Sharkey’a z 2017[8]. Bardzo ogólnie podsumowując, efekty sąsiedztwa zdają się być silniejsze dla dzieci, osób pochodzenia imigranckiego i z niższymi dochodami, a także tych, którzy spędzają więcej czasu w sąsiedztwie, bo np. pracują na pół etatu. Efekty te mogą też się objawić z dużym opóźnieniem — dopiero w dorosłości staje się widoczny wpływ naszego otoczenia z dzieciństwa.

Co z tego powinni zapamiętać polityczni decydenci? Przede wszystkim, że nierówności przestrzenne są skomplikowane i warto słuchać naukowców. W zupełnie odwrotny sposób zachowują się politycy w Danii, wprowadzając tzw. ghetto laws (prawa gett), według których mieszkańcy szczególnie „potrzebujących” sąsiedztw są zmuszani do wyprowadzki całą rodziną, jeśli ktoś z rodziny popełni przestępstwo, a wykroczenia popełniane w takich „gettach” są karane dwukrotnie bardziej, niż w innych miejscach. Potrzebujące sąsiedztwo może zostać gettem tylko, jeśli ponad 50% jego mieszkańców to mniejszości etniczne. Rikke Skovgaard Nielsen i Gunvor Christensen, które prowadzący niezależne od siebie badania nad tymi prawami, zgodnie twierdzą, że dla prawodawców ważniejsze zdaje się być prześladowanie imigrantów niż dobrobyt sąsiedztw. Europejskie artykuły o miejskich nierównościach sugerują bowiem, że po wzięciu pod uwagę zarobków i poziomu edukacji sama przynależność etniczna nie ma wpływu na sytuację w sąsiedztwach.

Sami badacze także muszą być krytyczni wobec przesłania i politycznych konsekwencji swojej pracy. Tom Slater w  (trafnej, choć momentami wyraźnie uprzedzonej wobec badań ilościowych) krytyce studiów nad efektami sąsiedztwa[9] zauważa, że wiele polityków używa istnienie efektów sąsiedztwa jako pretekst dla miejskich renowacji, które prowadzą do mniejszej ilości mieszkań socjalnych i niszczenia lokalnych społeczności na skutek wyprowadzki uboższych mieszkańców. Faktycznie, budowa droższych mieszkań przyciąga bogatszych lokatorów i podwyższa średnie dochody sąsiedztwa, ale nie rozwiązuje podstawowego problemu, jakim jest bieda i wykluczenie tych, którzy muszą opuścić sąsiedztwo —– często kończąc na odizolowanych przedmieściach. Ponadto badacze są zgodni, że miejską segregację kształtują bogaci mieszkańcy, którzy mogący sobie pozwolić na wybór dowolnej dzielnicy i odizolowanie się od innych klas społecznych. Dlaczego więc polityka walki z segregacją koncentruje się na najuboższych? Uderzające w bogatych limity cen nowych nieruchomości czy wymogi wystarczającej ilości mieszkań socjalnych w popularnych dzielnicach mogłyby się okazać dużo skuteczniejsze. Jednak wprowadzenie takiej polityki łączyłoby się z koniecznością wystąpienia przeciwko lobby deweloperów i interesom bogatszych obywateli, dużo lepiej zorganizowanych i bardziej wpływowych niż biedniejsi. A jak wiemy z niezliczonych przykładów, politycy biorą wnioski z badań naukowych pod uwagę tylko wtedy, kiedy jest to dla nich wygodne.


[1]Artykuł o przemówieniu jednej z liderek holenderskiej Partii Socjalistycznej, Lilian Marijnissen, w Rotterdamie: „Podczas gdy mężczyźni wysiadający na [stacji metra] Delfshaven dożyją średnio 74,3 lat, ci z nowej dzielnicy Nesselande osiągną wiek prawie 79 lat”. https://www.ad.nl/binnenland/aan-het-einde-van-dezelfde-metrolijn-leven-ze-langer-en-gezonder~a993bb18/

[2]Po polsku nie ma jednego słowa odpowiadającego angielskiemu neighbourhood. Dzielnica opisuje miejsce o większym terytorium, zaś osiedle sugeruje jednolitą, wyróżniającą się zabudowę, którą nie zawsze można znaleźć w dzielnicach mieszkalnych. Sąsiedztwo, mimo, że rzadko używane w potocznej polszczyźnie, trafnie nawiązuje do aktywnego, międzyludzkiego aspektu neighbourhoods.

[3]Bourdieu wyróżnia trzy podstawowe rodzaje kapitału: ekonomiczny (pieniądze, dobytek), kulturowy i społeczny. Kapitał kulturowy jest budowany w oparciu o wiedzę i umiejętności związane z kulturą (np. używanie odpowiedniego dla sytuacji języka lub znajomość popularnych dzieł kultury). Kapitał społeczny, w uproszczeniu, czerpiemy z naszych relacji z ludźmi, którzy mogą nas wesprzeć swoim statusem społecznym czy posiadanymi informacjami.

[4]Galster (2012) wyróżnia oprócz społeczno-interaktywnych także środowiskowe, geograficzne i instytucjonalne efekty.

[5]Felder (2018) prowadzi w Genewie badania nad „niewidzialnymi powiązaniami” między sąsiadami w apartamentowcach, nie znającymi się bliżej.

[6]Chetty, Hendren, & Katz, (2016).

[7](Tammaru, Marcińczak, Aunap, van Ham, & Janssen, (2018).

[8](Galster & Sharkey (, 2017).

[9](Slater (, 2013).