Press "Enter" to skip to content

Kronika miast osieroconych. O „Nie ma i nie będzie” Magdaleny Okraski 

Najpierw była fabryka-matka. Dawała pracę, czyli karmiła. Wyznaczała rytm dnia. Przyciągała ludzi z okolic i z daleka, którzy szybko przestawali być obcy, bo fabryka tworzyła wspólnotę – nie było to trudne, skoro w każdej rodzinie był ktoś, kto tam pracował. Dawała poczucie sensu oraz, wcale nie rzadko, tożsamość i godność. Wokół fabryki wyrastały i rozrastały się osiedla, a wraz z nimi (inaczej niż dzisiaj) przedszkola, szkoły, przychodnie, kina, domy kultury, kluby sportowe, stołówki i bary. Wokół fabryki wyrastało i rozrastało się miasto. 

Transformacja ustrojowa po roku 1989 zburzyła ustalony porządek, rozproszyła te mikrokosmosy. Fabryka została zlikwidowana… wróć, nie chcę tu strony biernej. Fabrykę zlikwidowali: sprzedali, rozkradli, zamknęli. Matka odeszła, zostały miasta-sieroty.

Kreślenie mapy – skreślanie z mapy

W Wałbrzychu węgiel wydobywano od 700 lat, na Górnym Śląsku wtedy kozy pasali. Decyzja o likwidacji wałbrzyskich kopalń zapadła w 1990 r., ostatnia z nich pracowała do 1998. W Polsce tylko tutaj występuje antracyt, ale został skreślony z listy naszych zasobów geologicznych.

Tarnobrzeg miał Kopalnie i Zakłady Przetwórcze Siarki „Siarkopol”, w tej branży jedno z największych przedsiębiorstw na świecie, z największą w Europie odkrywkową kopalnią siarki. Wydobycia zaprzestały w 2011 r. Surowiec – tak jak i w Wałbrzychu – wciąż jest. 

W Myszkowie kwitł przemysł włókienniczy, elektromaszynowy, metalurgiczny, papierniczy. Włókiennictwo odeszło w zapomnienie wraz z Zakładami Przemysłu Wełnianego „Wartex”, nie ma już też Światowita (tego od pralki Frani), a co zostało, wszystko rozprzedali na części

W Skarżysku (bo Kamienna to zupełnie inna historia) było przede wszystkim Mesko, czyli zbrojeniówka (choć w czasach PRL produkowało również sprzęt AGD, rowery czy kalkulatory), ale też fabryka butów Fosko. Jak wszędzie poddano je morderczemu cyklowi restrukturyzacji i prywatyzacji; Fosko go nie przetrwało, Mesko – ledwo, właściwie jako cień dawnego, gigantycznego zakładu. 

We Włocławku wciąż produkuje się keczup Włocławek, ostały się też Azoty, choć teraz nazywają się Anwil i rządzą nimi młode wilczki z Płocka czy Warszawy. Nie ma za to fabryki fajansu, Kombinatu Budowlanego czy Zakładów Celulozowo-Papierniczych. Miasto się skurczyło.

Ozorków stał przemysłem włókienniczym i odzieżowym, słynął z bawełny i żakardu. Dużą część produkowano na eksport: do Danii, Szwecji, RFN i Austrii. Największe ozorkowskie zakłady, Morfeo i Latona, ogłosiły upadłość w 2000 r. Ostatnim pracownicom zamiast pensji wciskano bele materiału. W 2018 r. przestał jeździć tramwaj nr 46, łączący miasto ze Zgierzem i z Łodzią.

W Będzinie czas dzieli się na ten przed zamknięciem kopalń i po nim. „Przed” całe życie toczyło się na miejscu, „po” się tutaj tylko śpi. W Lidzbarku Welskim razem z zakładami (a robiło się tam pustaki, buty i meble) podupadł klub sportowy, niegdyś kuźnia olimpijczyków. A w Szczytnie było kino, które potem zburzyli, a teraz jest nowe – co prawda w centrum handlowym, ale nie sieciówka. Kto wie, może uda mu się przetrwać. 

Pościel w kwiaty i kotlet schabowy. Kilka słów o metodzie

Magdalena Okraska pytana o kryterium doboru miejscowości, jakie opisała w swojej książce Nie ma i nie będzie, odpowiada, że jeździła za likwidacjami. Interesują ją miasta, w których po 1989 r. zniszczono przemysł, a wraz z nim usługi towarzyszące, handel, szkoły zawodowe i placówki kulturalne; miasta, w których masy ludzi straciły pracę, często wykonywaną przez całe zawodowe życie, i nie zostało im zaoferowane nic w zamian. Nie skupia się na historycznych procesach, reformach i decyzjach, które do tej sytuacji doprowadziły, choć od początku jest jasne, jak je ocenia. Jedzie tam, gdzie nikt bez potrzeby nie jeździ, szuka śladów po zamkniętych zakładach, robi zdjęcia graffiti na ścianach bloków oraz samym blokom i pyta ludzi, jak im się żyje.

Wśród recenzji krytycznych wobec Nie ma i nie będzie przewijają się głosy, że książka została napisana pod tezę. Mogłoby się wydawać, że dyskusję o obiektywizmie w reportażu mamy za sobą co najmniej od momentu ukazania się Kapuścińskiego non fiction, ale nawet jeśli nie, dziwny to zarzut, skoro autorka nie robi ze swoich zamiarów i perspektywy żadnej tajemnicy, wyłuszczając je już na pierwszych stronach. Nigdy nie interesowała mnie Polska sukcesu – oznajmia we wstępie. W Nie ma i nie będzie jadę do miejsc i ludzi, którzy, w oczach sytych z dużych miast, „ponieśli porażkę”. Jadę tam, by pokazać, że to tak naprawdę nie była ani porażka, ani wybór. Zdecydowano za nich, że miejsca, w których żyli, przestaną mieć czym oddychać. Teza Magdaleny Okraski brzmi więc mniej więcej tak: przejście od gospodarki centralnie sterowanej do „wolnego rynku” odbyło się po trupach fabryk i złamanych ludzkich życiorysach. Co więcej, jest to historia uniwersalna, doświadczenie powszechne, choć w dominującej narracji pomijane lub umniejszane. Nie, to nie jest żadna szczególna kraina geograficzna, żaden konkretny region, żadna Polska B czy C. To większość kraju.

Okraska odsłania też przed nami reporterską kuchnię – opowiada, jak znajduje bohaterów, jak zaczyna rozmowę, w jaki sposób trafia do interesujących ją miejsc. Chcę rozmawiać ze wszystkimi – deklaruje. Dalej pisze: Chcę zobaczyć wszystko, co zechcą mi pokazać, i więcej. Ma sprecyzowane poglądy, ale nie czuje potrzeby jakiejkolwiek ingerencji w to, co mówią i myślą jej rozmówcy. Metoda „na Okraskę” to z jednej strony otwartość na ludzi, miejsca, wrażenia, na nieoczekiwane, a z drugiej – wtapianie się, uczestnictwo. Autorka nocuje u swoich bohaterów (m.in. w pościeli z ozorkowskiej bawełny), je to, co jej podadzą, spędza z nimi czas dokładnie w taki sposób, jaki jej zaproponują. Sama mieszka w takim mieście (w Zawierciu, któremu zresztą poświęciła lwią część swojej poprzedniej książki pt. Ziemia jałowa), w biogramie pisze o sobie „zwykła dziewczyna z prowincji” i w historiach, które słyszy, rozpoznaje swój los, nasz los. Przestańmy pisać i mówić „ich”, „oni”, „ci ludzie” – postuluje. Nas, nami. My. Gdy idzie pieszo, wkurza się na piratów drogowych. Gdy jedzie autem, prędkość ją ekscytuje. Mogę się mylić, ale tam, gdzie inni wytykają brak konsekwencji czy wręcz tworzenie sobie wyimaginowanych wrogów, ja widzę identyfikację z grupą, poczucie przynależności. Kolejną wartość, którą utraciliśmy – odebrano nam – w kapitalizmie. 

Ani turpizm, ani urbex, czyli sztuka chodzenia po mieście

W wywiadach i na spotkaniach autorskich Magdalena Okraska kładzie duży nacisk na swoje zobowiązania wobec bohaterów, na konieczność oddania im głosu: I nie chodzi mi o nic więcej niż o to, żeby ludzie w miastach, do których pies z kulawą nogą nie zagląda, mogli te historie opowiedzieć. Chciałabym zwrócić jednak uwagę na fakt, że w Nie ma i nie będzie bohaterami co najmniej równorzędnymi wobec tych ludzkich są miasta. Ich nazwy otwierają kolejne rozdziały, ich topografia nadaje kierunek narracji – autorka w każdym z odwiedzanych miejsc odbywa rozmowy umówione i przypadkowe, ale przede wszystkim chodzi, często bez wyznaczonego celu, gdzie ją oczy poniosą: Nie wiem, czego szukam, przez jedną trzecią czasu właściwie niczego. Chcę po prostu zobaczyć, dotknąć, zaciągnąć się zapachem tych konkretnych osiedli. Chciałabym to podkreślić: Magdalena Okraska chodzi. Nie zwiedza, nie spaceruje. Chodzenie jest czynnością o zupełnie innym charakterze niż zwiedzanie. Skraca dystans, wytrąca z pozycji niezaangażowanego obserwatora. I choć być może nie ma teraz figury bardziej skompromitowanej niż czuły narrator, to właśnie czułość wyczuwam w relacji autorki z miastami, o których pisze: Przede mną niczego jednak nie trzeba chować, bo lubię słowiańską pstrokaciznę, zamęt, hałas i ten wałbrzyski palimpsest. Gdyby niektóre z budynków tu na osiedlu ociosać z reklam, tabliczek, dodatkowych okien o dziwnych kształtach i dorabianych psim swędem bocznych wejść, zobaczylibyśmy może surową peerelowską bryłę z początków istnienia blokowiska. Ale nie można i nie trzeba.

Okraska w pewnym sensie idzie śladem rozpadu i rozkładu. Szwenda się po blokowiskach i po gorszych dzielnicach, często przez samych mieszkańców nazywanych „slumsami”. Tropi nieczynne kina, przychodnie, domy towarowe. Przechodzi przez płot na zarośnięte boisko. Szuka tego, co pozostało po zlikwidowanych zakładach. W pewnej szczególnie zjadliwej recenzji zostają jej zarzucone „turpistyczne fascynacje”, w wywiadach padają pytania o urbex. To ślepe strzały, bo autorki nie interesuje powierzchnia, jakkolwiek patrzy na nią bez niechęci ani tym bardziej odrazy. Kluczem do twórczości Magdaleny Okraski jest wspólnota. To jej śladów wypatruje w swoich wędrówkach, to jej koniec dostrzega w ruinach fabryk i opuszczonych szybach. Nie ma i nie będzie oraz wcześniejsza Ziemia jałowa nie idealizują PRL-u, ale budują wizję świata, w którym gwarancja zatrudnienia w połączeniu z rozwiniętym przemysłem zapewniały stabilność, poczucie bezpieczeństwa i sens – zarówno ludziom, jak i miastom. Cisza panująca na ulicach, niszczejące zabudowania są dla niej widocznymi dowodami zdrady państwa wobec swoich obywateli. Ale są też przypomnieniem, że kiedyś było inaczej, a więc da się inaczej.

Obowiązkowa anegdota z pociągu (i co z tego wynikło)

Czy wszystko w Nie ma i nie będzie mi się podoba? Jasne, że nie. Drażnią mnie rozpoetyzowany (i niekiedy zupełnie przestrzelony) język oraz patetyczny ton, zwłaszcza że mowa o sprawach tak bliskich ziemi. Struktura książki – podobnie jak w Ziemi jałowej – wydaje mi się chaotyczna czy wręcz przypadkowa. Listę ewentualnych zarzutów można łatwo poszerzyć, ponieważ reportaż Magdaleny Okraski spotkał się z ostrą, często bardzo nieprzyjemną, a czasem zwyczajnie niesprawiedliwą krytyką, za którą ewidentnie stało coś więcej niż tylko czytelnicze rozczarowanie. Przyznam zresztą, że sama początkowo planowałam napisać zupełnie inny tekst. Mój artykuł miał traktować o krytycznej recepcji Nie ma i nie będzie, o tym, że śmierć autora to bzdura, o literackim gatekeepingu i pozaliterackiej mizoginii, ale też właśnie o języku i konstrukcji – gdzie „robią robotę”, a gdzie się rozłażą. 

Ostatnie strony reportażu czytałam w pociągu, akurat gdzieś między Dąbrową Górniczą a Sosnowcem, mijając opustoszałe hale z powybijanymi szybami, kamienicę z zapadniętym dachem oraz inną, z której okien na drugim piętrze wyrastały cienkie pnie brzózek samosiejek. Pomyślałam, że w sumie jedna czy druga złośliwa recenzja aż tak mnie nie ciekawią, podobnie zresztą jak analiza zastosowanych przez autorkę środków stylistycznych. Z książką na kolanach, wyglądając przez okno, uznałam, że najbardziej interesujące są właśnie te hale i te kamienice, te zawsze mijane przejazdem miasta. Co się z nimi stało? I przede wszystkim: jak tam jest? Magdalena Okraska w Nie ma i nie będzie stawia dokładnie te same pytania i szuka na nie odpowiedzi. Nie z dystansu, a prosto z wnętrza, z chodników i ulic, z niewielkich mieszkań w wielkiej płycie i zza płotów postawionych wokół niszczejących zakładów pracy. Miasta-sieroty – sieroty po przemyśle i po tysiącach mieszkańców, którzy wyjechali szukać szczęścia gdzie indziej – są dla niej ważne. Dlatego warto posłuchać, co ma do powiedzenia. I dlatego ja jej wierzę.