Jedną z pierwszych ofiar kryzysu może się okazać klasa średnia. Jej zniknięcie może być o tyle łatwe, że nigdy nie istniała.
Klasa średnia to, obok przedsiębiorców, pupilek polskich publicystów i polityków. Czytamy setki artykułów o tym, jak ważne jest, by kraj posiadał prężną klasę średnią; jak bardzo rozwinęła się ona po 1989 roku i jak to stanowi fundament zdrowej gospodarki, o który państwo powinno się troszczyć.
Niezwykłe jest to, że termin, którego tak często się używa, jest tak bardzo pozbawiony treści. Jak zwraca uwagę Hadas Weiss, autorka książki We Have Never Been Middle Class (Verso, 2019), klasa średnia to głównie ideologia. Gdy mówimy o niej, na ogół wyrażamy raczej własne oczekiwania i nadzieje, a nie opisujemy rzeczywistość.
Definicji klasy średniej jest wiele. Najprostsza opiera się na prostej identyfikacji z tym terminem przez samych ludzi w badaniu ankietowym. Badacze pytają daną osobę, czy czuje się klasą średnią. Ta metoda daje najciekawsze rezultaty, ponieważ wynika z niej, że do klasy średniej należy znacznie więcej ludzi niż według wszystkich innych kryteriów definicji. Pomijając wąską grupę milionerów, każdy dziś uważa się za klasę średnią. Nawet ludzie, którzy zarabiają znacznie mniej niż średnia krajowa i nie wykonują zawodów uznawanych za typowe dla klasy średniej, czują, że są przedstawicielami tej klasy.
Inny sposób definiowania klasy średniej polega na wyodrębnieniu pewnych właściwych jej grup zawodowych. Na ogół chodzi tu o zawody, których wykonywanie nie wiąże się z pracą fizyczną. Tu pojawia się jednak problem istnienia licznych profesji, które wymagają wprawdzie wykształcenia wyższego, ale są bardzo nisko opłacane. Przykładowo niektórzy prawnicy mogą zarabiać mniej niż wysoko wykwalifikowani robotnicy.
Jeszcze inna metoda polega na założeniu, że klasą średnią są osoby, których zarobki mieszczą się w pewnych granicach statystycznych uznawanych za „średnie”. Przykładowo w Polsce w jednym z badań przeprowadzonych przez Polski Instytut Ekonomiczny uznano, że do klasy średniej zaliczają się ci, których dochód rozporządzalny na osobę w gospodarstwie domowym mieści się w przedziale od 1500 zł do 4500 zł.
W żadnej z powyższych definicji nie mamy do czynienia z podstawowymi elementami analizy klasowej społeczeństwa, czyli konfliktem, własnością i władzą. Uciekają one zatem od polityki, a skupiają się na powierzchownej psychologii (samookreślenie), niejasnym i zmiennym podziale związanym z tożsamością zawodową lub prostym odzwierciedleniem neutralnej drabiny dochodów (czyli kwestią warstw, a nie klas społecznych). Liberalne w swojej istocie pojęcie klasy średniej jest metodą na usunięcie konfliktu klasowego ze sposobu, w jaki postrzegamy i rozumiemy społeczny świat.
Klasa średnia jako antyklasa
Gdy mówimy o klasie średniej, akcent pada raczej na jej średniość, a nie na jej klasowość. Czytając publicystów piszących na ten temat, można wręcz odnieść wrażenie, że nie ma żadnej innej klasy poza średnią, że żadna nie zasługuje na takie wsparcie jak właśnie klasa średnia. Pojęcie „klasy” traci w ten sposób swój sens – wszyscy jesteśmy po prostu częścią jednej globalnej grupy średniej, która ma podobne aspiracje i pragnienia. Każdy jest członkiem klasy średniej lub ma szanse się nim stać. Znajduje to odzwierciedlenie w tym, jak ludzie sami postrzegają własną pozycję społeczną. Nawet gdy w obiektywny sposób nie da się ich zaliczyć do klasy średniej, pragną tak o sobie myśleć.
Takie ujęcie idzie na przekór temu, jak definiował klasy Karol Marks. Dla niego w społeczeństwie kapitalistycznym kluczowy był podział na dwie klasy: właścicieli środków produkcji, czyli kapitalistów (burżuazję), i ludzi pozbawionych własności środków produkcji, czyli klasę robotniczą (proletariat). Przedstawiciele klasy średniej w kontrze do marksowskiego podziału są jednocześnie kapitalistami i pracownikami. Sprzedają swoją siłę roboczą kapitalistom, są wyzyskiwani, pracują nadgodziny, a ich praca wytwarza nadwyżki, które są konsumowane przez właścicieli firm. Z drugiej strony jednak, klasa średnia posiada lub bardzo pragnie posiadać kapitał. Jej przedstawiciele kupują nieruchomości (na przykład na kredyt), inwestują i kalkulują, co się bardziej opłaca, co przyniesie większe stopy zwrotu. Podejmują decyzje ekonomiczne na podstawie rachunku zysków i strat. Innymi słowy, są inwestorami niczym właściciele funduszy inwestycyjnych w małej skali lub, jak ująłby to znany francuski filozof Michel Foucault, są przedsiębiorcami samych siebie. Większość z nich zapewne odrzuca identyfikacje z wyzyskiwanym przez kapitalistów proletariatem.
Za początek tak rozumianej ideologii klasy średniej można uznać moment, kiedy na zachodzie Europy i w Stanach Zjednoczonych zaczęły się upowszechniać kredyty hipoteczne dla średnio zamożnych członków społeczeństwa. Nagle okazało się, że dychotomia pomiędzy tymi, którzy nie mają a tymi, którzy mają, stała się płynna.
Kredyt hipoteczny bardzo mocno wpływał na mentalność pracowników. Oznaczał, że kapitalizm to nie tylko wyzysk i ciężka praca, ale także możliwość posiadania własnej nieruchomości na kredyt. Choć posiadanie swojego domu czy mieszkania miało swój czar, to wiązało się często z wymogiem jeszcze cięższej pracy, mniejszą mobilnością i większym związaniem z kapitalistą. Robotnik, który coś posiada na kredyt, będzie znacznie mniej skłonny do buntu i będzie bardziej bać się utraty pracy. Trudniej jest mu zmienić miejsce zamieszkania, gdyż sprzedaż domu nie zawsze jest łatwa. Z drugiej strony, będzie bardziej zmotywowany do pracy, bo z nadzieją odlicza czas do momentu spłaty własnego kredytu. W swojej opinii może myśleć, że pracuje wyłącznie na siebie, bo przecież spłaca kredyt i gromadzi majątek.
W ten sposób nadzieja na stanie się kapitalistą najlepiej służy tym, którzy już prawdziwy kapitał mają, a więc właścicielom środków produkcji. To ci, którzy posiadają zakłady pracy najbardziej korzystają na tym, że ich pracownicy uważają się za drobnych kapitalistów. Kredyt zniewala i zmusza ich do większego konformizmu.
Ideologia klasy średniej wiąże się też z mitologią wykształcenia. W jej myśl każdy może stworzyć samego siebie i osiągnąć sukces poprzez rozwój własnej osobowości. Ten element ideologii jest szczególnie silny w Stanach Zjednoczonych, gdzie studia wyższe wymagają dużych nakładów finansowych. Średni roczny koszt studiów w stanach Ameryki wynosił w 2018 roku 14 tys. dolarów (około 57 tys. złotych). Wydatek na edukację na ogół także jest na kredyt i również postrzega się go jako inwestycję. Tym, w co się inwestuje, jest własny kapitał ludzki, dzięki któremu dana osoba staje się bardziej atrakcyjnym towarem na rynku pracy. Ten mityczny „kapitał ludzki” jest oczywiście szczególnie niestabilny i niepewny. Kwalifikacje pożądane dzisiaj mogą być zupełnie niepraktyczne za rok czy za kilka lat. Pracownik musi więc nieustannie w ten kapitał inwestować.
Ulotny czar klasośredniości
Wszystkie mity narosłe wokół klasy średniej (szanse na awans, na dorobienie się majątku) wydają się prawdopodobne, gdy gospodarka toczy się zwykłym torem. Wtedy nadzieje i lęki klasy średniej są wprawdzie dostępne dla ograniczonej liczby osób, ale inni mają nadzieję, że mogą do tej wyróżnionej grupy dołączyć. Oczywiście zawsze istniała i będzie istnieć ogromna grupa osób, które nie mają szans na kredyt, posiadanie własnego majątku, nie mają kapitału społecznego i nadziei na jego pozyskanie. Jednak w czasach względnej stabilności los wykluczonych jest mniej widoczny w debacie publicznej.
Sytuacja ta ulega jednak zmianie w warunkach kryzysu. Kryzys może mieć charakter czysto indywidualny, spowodowany własnymi losami życiowymi lub ogólnospołeczny. Wtedy nagle okazuje się, że istnienie tego, co wydawało się pewne (własne mieszkanie, praca, pieniądze na raty kredytowe), staje pod znakiem zapytania. Doświadczenia te szczególnie mocno widać w krajach, w których kredyty hipoteczne są znacznie bardziej rozpowszechnione niż u nas. W Stanach Zjednoczonych w okresie ostatniego kryzysu finansowego w latach 2007—2009 wiele osób z dnia na dzień odkryło, że domy, które posiadają, mają niewielką wartość — niższą od kwoty, za które zostały zakupione. Co gorsza, nie należą wcale do nich i mogą zostać im odebrane przez bank w każdym momencie.
W Polsce ideologia klasy średniej wciąż jest względnie świeża. Klasa średnia w PRL również istniała, jej ideologia nie była jednak związana z bogaceniem się na kredyt hipoteczny, a raczej z otrzymaniem własnego M2 czy M3 w spółdzielczym bloku. Późniejsze 30 lat III RP stworzyło podwaliny pod mitologię klasy średniej, niemniej bazowała ona na materiale z PRL. Dzięki Rzeczpospolitej Ludowej ludzie mieli mieszkania w blokach, które potem mogli wykupić od spółdzielni. W efekcie, według statystyk, w krajach postkomunistycznych mamy znacznie wyższy procent osób, które posiadają mieszkania na własność bez kredytu. Największy procent takich osób występuje w Rumunii. Polska, podobnie jak inne kraje postkomunistyczne, jest w czołówce tej klasyfikacji.
Typową cechą mentalności klasy średniej jest jednak deprecjacja państwa. Mamy mieszkania w blokach dzięki PRL, ale raczej niewiele osób widzi w tym jakąkolwiek zasługę państwa i mało kto jest skłonny chwalić „przeklętą komunę” za cokolwiek.
W przypadku niemieckiej klasy średniej, o której pisze Weiss w jednym z rozdziałów swej książki, widać podobną tendencję. Autorka przeprowadzała wywiady z emerytami w domach spokojnej starości. Kiedy jej rozmówcy opowiadali o swoim życiu, bardzo wyraźnie widać było wpływ działania państwa na ich losy: otrzymali państwową edukację; gdy nie mieli pracy, otrzymywali zasiłki dla bezrobotnych; korzystali z państwowej opieki zdrowia, a dzięki sprawnemu niemieckiemu systemowi emerytalnemu otrzymują wysokie emerytury. Mimo to emeryci wcale nie byli skłonni mówić o zasługach państwa. Uznawali raczej, że wszystko, co osiągnęli, zawdzięczali sobie. Koncentrowali się na zakupie domu za własne, ciężko zapracowanie pieniądze, a także na swoim awansie społecznym, który uważali wyłącznie za zasługę własnych dokonań.
W Polsce ta deprecjacja państwa jest może nawet bardziej widoczna niż w Niemczech. Państwowa szkoła, ochrona zdrowia lub system emerytalny bywają traktowane jako zło konieczne. Postulaty amerykańskich socjalistów, na przykład Berniego Sandersa, który domaga się wprowadzenia państwowego systemu ochrony zdrowia, nie budzą u nas zrozumienia.
Czy kryzys zdmuchnie ideologię klasy średniej? Z całą pewnością wiele osób uważających się za klasę średnią dotkliwie odczuje jego skutki. Czy ten szok będzie wystarczający, by zakwestionować ideologię klasośredniości, docenić rolę państwa, dostrzec rolę konfliktu klasowego, czy ludzie zaczną się postrzegać raczej jako proletariat? Wiele zależy od tego, jak przemyślimy ten nowy kryzys. My sami jako społeczeństwo.