Michał Pytlik: Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze szacuje, że Warszawa w wyniku wycinki drzew straciła do tej pory co najmniej 2 mld zł. Choć świadomość znaczenia drzew w miastach jest bardzo wysoka, w całej Polsce wciąż trwa masowa wycinka. O tym, dlaczego tak jest i co należy z tym zrobić, mówi jeden z inicjatorów akcji Moratorium dla Drzew Jacek Lekki w rozmowie z Michałem Pytlikiem.
Michał Pytlik: Jak zrodziła się inicjatywa Moratorium dla Drzew i czym ona dokładnie jest?
Jacek Lekki: Moratorium dla Drzew to uruchomiona przez Fundację FOTA4Climate kampania społeczna, której nadrzędnym celem jest zmiana prawa dotyczącego gospodarowania drzewami oraz szerzej rozumianą przyrodą na obszarach zurbanizowanych. Jej katalizatorem były przerażenie i gniew powodowane bezprecedensową dewastacją przyrody w bezpośrednim otoczeniu ludzi. Dewastacja to może zresztą za słabo powiedziane, to jest wandalizm przykrywany – proszę wybaczyć ostre określenie – bredzeniem o rozwoju. Ale nie o uczucia tu oczywiście szło, tylko o proste konstatacje dotyczące obowiązującego stanu prawnego, który zdaje się w ogóle nie uwzględniać rosnącej presji klimatycznej, a na dodatek skazuje nas wszystkich na stałe i nudne już wręcz odgrywanie tego samego schematu nierównej walki tzw. obrońców przyrody, dość chętnie zresztą nazywanych „ekoterrorystami”, z władzami lokalnymi. Zaproponowaliśmy zatem, by wprowadzić w Polsce moratorium na wycinki drzew na terenach zamieszkanych przez ludzi oraz przystąpić w okresie jego trwania do gruntownego przemyślenia i przeformułowania prawa w tym zakresie.
Jakie działania do tej pory podjęliście?
Zaczęło się od bardzo dynamicznej kampanii w Internecie i mediach, której pierwszym owocem było powstanie nieformalnej koalicji kilkudziesięciu organizacji zajmujących się tą tematyką i skupienie ich uwagi na takim właśnie podejściu do problemu. Towarzyszyły temu webinaria i inne wydarzenia (nie tylko wirtualne), na które zapraszaliśmy wybitnych specjalistów. Tworzyła się baza wiedzy – wszystko jest dostępne na naszych kanałach informacyjnych. Jednocześnie napisaliśmy stosowną petycję, która została złożona w Sejmie RP, Ministerstwie Klimatu i Środowiska oraz Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
I z jaką reakcją się spotkaliście?
Właściwie zerową. Zaledwie kilkoro polityków zainteresowało się tematem i np. wzięło udział w lokalnych spotkaniach z zaniepokojonymi skalą zjawiska mieszkańcami. I choć były to bardzo udane rozmowy, zawsze kończyły się tym samym wnioskiem – droga do celu będzie długa. Politycy zdają się nie dostrzegać albo nie chcieć dostrzegać konieczności podjęcia radykalnych działań, i to w trybie pilnym.
Czyli porażka?
Z pewnego punktu widzenia tak, a z innego absolutnie nie. Większość ludzi zajmujących się zmianami klimatycznymi wie, że ich starania to ciąg porażek przetykanych rzadkimi sukcesami, zwłaszcza w zetknięciu ze światem polityki i biznesu, co pokazują w żenującym stylu spotkania COP. Sam stan, w jakim znajduje się globalny ekosystem i biosfera, to jedna wielka klęska. Z drugiej strony nikt rozsądny nie oczekiwałby w naszym wypadku scenariusza typu blitzkrieg. Po grudniowej konferencji podsumowującej kolejny rok działalności F4C i Moratorium dla Drzew trwają już prace na projektami ustaw. Będziemy dążyć do tego, by zostały złożone jako projekty poselskie, ale przygotowujemy się także na scenariusz projektu obywatelskiego. Poza tym to pospolite ruszenie angażujące bardzo wiele organizacji i fantastycznych ludzi w całym kraju umożliwia coraz skuteczniejszy opór wobec barbarzyństwa czasów schyłku.
Wróćmy do polityki. Sądzisz, że rzeczywiście istnieje konieczność działań o charakterze „radykalnym i pilnym”?
Tak. Narzuca ją tempo katastrofy klimatycznej, wystarczy rozejrzeć się wokół. My jednak wciąż myślimy w kategoriach z odległej przeszłości, a jedną z nich jest mit wzrostu świadomości społecznej, czyli wiara, że edukacją i propagowaniem wiedzy doprowadzimy do zmiany, po czym ludzie w ramach istniejących regulacji zaczną podejmować inne decyzje. To wszystko oczywiście ważne, zapominamy jednak, że takie zmiany trwają, a my nie mamy już czasu. Można to ująć drastyczniej: pacjentowi, który trafia z zawałem serca na SOR, nikt nie tłumaczy, że należy dbać o dietę, ruch i tryb życia oraz nie palić papierosów i nie nadużywać alkoholu, tylko ratuje mu się życie wszystkimi dostępnymi w medycynie sposobami. Na rozmowy o profilaktyce przyjdzie czas, jeśli pacjent przeżyje.
A do kogo dokładniej apelujecie? Które ministerstwo musi podjąć działania i co dokładnie ma zrobić?
Do przedstawicieli władzy ustawodawczej przede wszystkim. Władza wykonawcza to odrębny temat – przypisanie poszczególnych sfer życia poszczególnym ministerstwom w tym przypadku spowalnia proces zmian. To, co postulujemy, wymaga bowiem zintegrowania myślenia i działania międzyresortowego. Jeśli pytasz, co mogłyby zrobić ministerstwa, to powiedziałbym, że przestać się kłócić o to, kto ważniejszy, tylko wydzielić kwestie adaptacji do jakiejś nadrzędnego ciała decyzyjnego. Wprowadzając jakiś postulat dotyczący drzew, natychmiast natykamy na sprzeczność w postaci przepisów z zupełnie innych zakresów, np. komunikacji, prawa wodnego itd. To bardzo trudne zadanie i prawdopodobnie przerasta ono możliwości poznawcze polityków obecnego czasu.
Sama kampania nie jest jednak po to, by ingerować w każdy szczegół prawny, lecz po to, by naciskać na to, co najważniejsze, czyli na sam powód, dla którego pisze się ustawy. W naszej ocenie znaleźliśmy się w sytuacji tak wielkiego zagrożenia, że dosłownie każda regulacja prawna musi brać pod uwagę katastrofę klimatyczną jako podstawowy punkt odniesienia. Podejmując jakąkolwiek decyzję w obszarze gospodarczym i społecznym, powinniśmy zawsze najpierw zadać sobie pytanie, w jakim stopniu sprzyja ona adaptacji do nowych warunków, bo o zatrzymaniu zmian nie możemy już marzyć. W tym kontekście przyroda i nasze środowisko przestają być zasobem, a stają się wręcz kolejnym elementem infrastruktury krytycznej kraju i w konsekwencji – miast.
Kluczem jest więc fundamentalna zmiana przyczyny, dla której funkcjonuje prawo. Dotychczasowe opiera się na założeniu pragnienia nieograniczonego wzrostu i przekonaniu, że wszystko jest w gruncie rzeczy w porządku, a my chronimy przyrodę, gdyż jest ona cennym zasobem pozostawionym do naszej dyspozycji. Jeśli ten sposób myślenia uda nam się przełamać, reszta to już szczegóły. Obawiam się jednak, że bieg spraw zmieni to myślenie w sposób gwałtowny i – delikatnie rzecz ujmując – bardzo przykry dla wszystkich. Lepiej zróbmy to sami w rozsądny i uporządkowany sposób, póki jest jeszcze czas.
A skąd się bierze ten problem z drzewami ze strony polityków? Wydawałoby się, że wszelkie korzyści, jakie płyną z obecności drzew w mieście – ochłoda podczas upału, adaptacja do zmian klimatycznych, lepsze samopoczucie – są oczywiste. Jak to możliwe, że można rżnąć drzewa na potęgę, a burmistrzowie i prezydenci, którzy to zlecają, są wybierani ponownie?
Bardzo chętnie posłuchałbym odpowiedzi samych polityków na to pytanie. Myślę, że współczesna klasa polityczna utraciła suwerenność na wszystkich szczeblach i już dawno wyrzekła się zdolności do podejmowania odważnych, kontrowersyjnych decyzji. Odnoszę wrażenie, że wyobraża sobie swoją rolę wyłącznie jako krótkoterminowe spełnianie oczekiwań wyborców, nie rozumiejąc zresztą różnicy między zaspokajaniem potrzeb a zaspokajaniem pragnień, w tym nieświadomych. No i jest jeszcze oczywiście kwestia czysto biznesowa. Warto pamiętać, że każda „rewitalizacja” rynku, nowe osiedla w miejsce wyciętego zagajnika czy ścieżka rowerowa, której powstanie kosztowało 100 wyciętych drzew, to pieniądze. Można wydać z budżetu, lokalne firmy zarabiają. To dlatego widujemy od czasu do czasu w 30-stopniowym upale pana „koszącego” trawnik, którego już nie ma, bo wszystko dawno uschło. A to po prostu grafik i kasa. Czasem myślę, że wszystko działa na zasadzie „zbudujmy ile się da, póki jeszcze można”. Poza tym jest to mechanizm korupcjogenny, ale tu się zatrzymam, bo trzeba byłoby rzetelnie zbadać po tym kątem konkretne przedsięwzięcia z osobna, żeby nie rzucać nieuprawnionych oskarżeń.
Problemy w miastach generowane przez wycinki drzew są szeroko opisane przez naukę i wydają się przekraczać granice podziałów politycznych. Dlaczego tak się dzieje, że pomimo bezstronnych wyników badań na przeszkodzie zmianom stają samorządowcy i politycy?
Mówiliśmy już o tym wcześniej, ale warto jeszcze dodać, że w perspektywie politycznej nieszczęście polega na tym, iż kwestie ekologii i środowiska zlepiły się za bardzo z lewicą. To ma swoje historyczne przyczyny, o których długo by mówić, ale ważny jest skutek: przez znaczną część społeczeństwa (choć nie jestem do końca pewien, czy jesteśmy jeszcze społeczeństwem) osoby, które zajmują się tymi problemami, są uważane za „lewaków”, świrów albo smarkaczy przeszkadzających „normalnym ludziom” żyć. Nota bene rodzące się permanentnie na lewicy, absurdalne w swoich podstawach mrzonki o stworzeniu świata idealnego, rozproszonego, zasilanego czyściutką energią z wiatraków, w którym ludzie żyją w miłości do siebie nawzajem i do przyrody, oraz wszelkie mesjanizmy, np. oczekiwanie na gigantyczne magazyny energii mające zaspokoić potrzeby przemysłu, gdy już zrezygnujemy z węgla – nie pomagają sprawie. Utknęliśmy w klinczu, w którym prosta i mało dyskutowalna kwestia zapewnienia ciągłości życia i zdobyczy cywilizacji stała się zakładniczką coraz bardziej brutalnych wojen ideologicznych. W mojej ocenie w adaptacji do zmian klimatycznych przełamanie tego klinczu jest podstawowym zadaniem dla nas wszystkich. Jest w tym bowiem jakiś paradoks, że konserwatyzm, który nawet w swoim źródłosłowie ma „zachowanie”, nie kwapi się – przynajmniej na razie – do poważnego potraktowania sprawy. Na szczęście od pewnego czasu możemy już obserwować znaczące zmiany i osobiście mam nadzieję, że te pierwsze jaskółki są zwiastunem pełnego zaangażowania tzw. prawicy w kwestie klimatyczne i ochronę przyrody w miastach.
Co w tym świetle chciałbyś powiedzieć politykom prawicy?
Chwila na zastanowienie… Mogę zacząć tę proklamację od „drodzy politycy prawicy”?
Możesz.
Drodzy politycy prawicy, zechciejcie nie tracić z oczu tego, iż Wasi wyborcy nie są ludźmi głupimi. Być może, jak większość ludzi zresztą, nie potrafią w pełni precyzyjnie konceptualizować oraz werbalizować swoich spostrzeżeń i lęków, ale widzą i doświadczają, w jak szybkim tempie zmieniają się warunki zewnętrzne: pogoda, stosunki wodne, świat przyrody, oraz rozumieją związek tych zmian z jakością życia, swoimi możliwościami działania, a także przyszłością swoich dzieci i wnuków. Narasta w nich cały kompleks uzasadnionych obaw i tylko czekają, aż zaproponujecie rozsądne, pragmatyczne rozwiązania, które na te obawy odpowiedzą. Nie traćcie także z oczu faktu, że polskie społeczeństwo jest raczej tradycyjne i dominuje w nim trend centroprawicowy, zatem Wasz głos w sprawie adaptacji miast do skutków zmian klimatu i w poszukiwaniu rozwiązań bardzo się liczy.
—-
Więcej o inicjatywie Moratorium dla Drzew można przeczytać na www.moratoriumdladrzew.pl oraz na profilu na Facebooku www.facebook.com/moratoriumdladrzew
Jacek Lekki – aktywista klimatyczny związany z fundacją FOTA4Climate, pomysłodawca ogólnopolskiej inicjatywy Moratorium dla Drzew, psychoterapeuta.