Świat przed pandemią parł do samozniszczenia. Dziś, kiedy załamuje się system, stajemy przed dylematem – naprawić go czy zbudować na nowo?
Kapitalizm można porównać do wielkiej maszyny rodem z dziewiętnastowiecznych rycin. Metaliczne, rozgrzane cielsko potwora, ociekające ukropem i smarem, wokół którego kręcą się półnadzy robotnicy. Czy to porównanie jest zbyt przerysowane? Być może, ale właśnie tak wygląda nasza gospodarka, która pożera paliwa kopalne (ropę, gaz, węgiel), by produkować wciąż więcej i więcej. Więcej sprzętów gospodarstwa domowego, więcej elektroniki, więcej samochodów, ubrań, telefonów, więcej plastikowych opakowań, więcej szmelcu i badziewia; żywność z całego świata zwożona do osiedlowych marketów, wiecznie kursujące tam i z powrotem tiry, kontenerowce, samoloty i pociągi. Wszystko to obsługiwane przez roje pracowitych mrówek, przepracowanych, z fatalnymi warunkami zatrudnienia, którym praca zajmuje większość dnia i szturmem wdziera się do życia prywatnego, pożerając kolejne obszary, zabierając czas wolny dla siebie czy czas dla rodziny. Stajemy się przede wszystkim konsumentami i pracownicami, a wszystko inne schodzi na dalszy plan.
Kręć się, kółko, kręć
Rozpędzenie tej maszyny i utrzymywanie jej w ruchu kosztuje nas oraz planetę ogromne wyrzeczenia. Mimo że zapewnia nam niespotykane dotąd na ziemi bogactwo, to nie potrafi skutecznie podzielić jego owoców – większość wypracowanych zysków trafia do garstki ludzi, obfita oferta produktów i usług jest dostępna w pełnym zakresie tylko dla bogatszej części ludzkości zamieszkującej tzw. bogate kraje Północy, podczas gdy większość mieszkańców naszej planety w pocie czoła i niedostatku codziennie walczy o przetrwanie w dżungli wolnego rynku i gospodarki globalnej. Coraz większa liczba ludzi pracuje coraz wydajniej, coraz dłużej, dla coraz większej liczby konsumentów. Samonapędzający się mechanizm ciągłego rozwoju.
Oprócz kosztów społecznych płacimy za tę produkcję jeszcze inną, bardzo wysoką cenę, której możemy nie udźwignąć – a mianowicie zanieczyszczeniem środowiska naturalnego i zmianami klimatycznymi. Ponad 200 lat przemysłu opartego o spalanie paliw i ciągłe zwiększanie produkcji przy jednoczesnym zwiększaniu populacji świata, rozkopywanie ziemi w poszukiwaniu złóż, odwierty, rolnictwo na masową skalę, wycinka lasów pod rozbudowujące się miasta, zanieczyszczenie wód, powietrza i gleby, produkcja śmieci i innych odpadów przekraczająca możliwości ich zutylizowania – za to wszystko natura wystawia nam rachunek, pogarszając stan środowiska, podnosząc poziomy wód i zagrożenie serią następujących po sobie kataklizmów naturalnych.
Świat na rozdrożu
Nagle pojawia się wirus, który początkowo wywołuje lokalną epidemię, by w końcu roznieść się po żyłach zglobalizowanego świata. By zmniejszyć zagrożenie, rządy na całym świecie wstrzymują i zawieszają gospodarkę, ograniczając ją tylko do niezbędnych sektorów. I maszyna, nieprzystosowana do przestoju, niezdolna do zmniejszenia obrotów, zaczyna się zacinać, trzeszczy i zgrzyta. Mechanizm, który zapewniał nam najróżniejsze dobra, zaspokajał nasze potrzeby, nawet te, których nigdy nie mieliśmy lub nie zdawaliśmy sobie z nich sprawy, cały ten wielki organizm zaczyna upadać, wciągając nas w metalowe szczęki.
Dzisiaj stoimy więc przed większym problemem, niż się wydaje. Czy chcemy rzucić po raz kolejny wszystkie zasoby i siły – czy to poprzez redystrybucję, tani kredyt, czy inne środki podtrzymujące i pobudzające konsumpcję – do naprawy tej maszyny, która znów się rozpędzi i powiedzie nas wprost w katastrofę klimatyczną, w rosnące zanieczyszczenie środowiska, serię susz, huraganów, powodzi, klęsk nieurodzaju, widma głodu i coraz brutalniejszej walki o kurczące się zasoby żyznej gleby, wody pitnej i surowców naturalnych? Czy może też porzucimy tego potwora raz na zawsze i zbudujemy w jego miejsce coś zupełnie nowego, opartego nie na niezaspokojonym pędzie do ciągłego wzrostu, a na równomiernym rozwoju, nie na samonapędzającym się mechanizmie popytu i podaży, a na odpowiedzialnym gospodarowaniu ograniczonymi zasobami, nie na chciwości i żądzy, a na solidarności, miłości i przyjaźni między ludźmi?
Czas decyzji
W dzisiejszych czasach nie ma się co dłużej oszukiwać – logika kapitalizmu prowadzi nas do upadku cywilizacji, być może nawet wyginięcia naszego gatunku i wielu innych, które już znikają z planety w zastraszającym tempie. Przywrócenie i podtrzymanie wysokiego poziomu konsumpcji na krótką metę pozwoli nam wprawić znów maszynę w ruch oraz uchronić miliony od popadnięcia w nędzę, ale ze wszystkimi tego konsekwencjami, w tym ze świadomością, że ponownie rozpędzamy lokomotywę, która ciągnie nas w przepaść.
Z drugiej strony możemy obrać kurs na ograniczanie konsumpcji i sprawiedliwy, solidarny podział wypracowanych dóbr, w duchu zasady „będziemy jeść mniej, ale będziemy jeść wszyscy”. Bo jeśli tego nie zrobimy, to za chwilę nie będziemy jeść wcale.