Press "Enter" to skip to content

Włochy, uprzedzenia, COVID-19

Półwysep Apeniński stał się jednym z symboli kryzysu epidemiologicznego. Czy słusznie? Na ile mieliśmy do czynienia z włoską specyfiką, a w jakim stopniu z poprawą własnego samopoczucia typowego dla kryzysów społecznych?

W czasach kryzysów społecznych jesteśmy szczególnie narażeni na rozmaite zagrożenia – martwimy się o nasz portfel, o nasze zdrowie, o stan planety czy wolności obywatelskie. Zwykle nie mamy zasobów na pogłębioną analizę wydarzeń, bo martwimy się o to, co najbardziej podstawowe: o nasz byt.

Sytuacja ta powoduje, że kryzysy wzmacniają jeszcze inne zagrożenie, które jest nieco bardziej ukryte: stereotypy, uprzedzenia, a w związku z nimi także dyskryminację. Choć nigdy nie jesteśmy od nich wolni, to okres załamania sprzyja im w sposób szczególny – to wtedy jeszcze silniej potrzebujemy odpowiedzi na palące pytania, co takiego się stało, że znaleźliśmy się w stanie zagrożenia. Funkcjonując w swoistym „szoku teraźniejszości”, uproszczenia przychodzą nam o wiele łatwiej. Obserwujemy to zjawisko także podczas trwającej pandemii koronawirusa. Wielu z nas kieruje się w stronę łatwych i niestety krzywdzących wyjaśnień, co najlepiej pokazuje przykład epidemii we Włoszech. Wymaga on dziś stanowczej korekty.

Nie byłoby właściwe obrażanie się na to, jak funkcjonuje ludzki system poznawczy, gdyby nie jeden problem: efektem takich uproszczeń zbyt często jest krzywda drugiego człowieka. Chcąc zrozumieć przyczyny kryzysów i kształtować politykę przeciwdziałania im, nieraz kopiemy w ten sposób leżącego i oddalamy się od prawdziwych przyczyn, które niestety zazwyczaj są bardziej skomplikowane, niż byśmy chcieli. Potencjalną ofiarą tego procesu są właśnie Włochy w dobie COVID-19.

Kozły ofiarne kryzysów

Najbardziej znamiennym przykładem szkód, jakie wyrządzają stereotypy był w ostatnich latach tzw. „kryzys uchodźczy”. Chociaż do granic Europy w porównaniu do takich krajów jak Liban czy Jordania dotarł zaledwie promil uchodźców z Bliskiego Wschodu, na Starym Kontynencie został on powszechnie uznany za kryzys zarówno społeczny, jak i kulturowy. Kiedy wielu ludziom towarzyszyła obawa o przyszłość, błyskawicznie znalazły się odpowiedzi na przyczyny wzrostu migracji: „przyjeżdżają po socjal”, „podbijają Europę”, „chcą gwałcić nasze kobiety”. Odwołań do cech ludzkich, które pomijały sytuację na Bliskim Wschodzie (przede wszystkim wojnę w Syrii, masowe bezrobocie, biedę) było bardzo wiele. Choć dostarczyły one komfortu pozornego zrozumienia sytuacji, odbywa się on kosztem tysięcy ofiar śmiertelnych na Morzu Śródziemnym.

Kiedy w kryzys zadłużenia popadła Grecja, była to sprawa nie tylko Hellady, ale całej Unii Europejskiej (a przede wszystkim strefy euro). Wielu z nas śledziło wtedy negocjacje greckiego rządu z tak zwaną „Trojką”, bo miały one niemałe znaczenie dla przyszłości Starego Kontynentu. W związku z tym sytuacja grecka była też szeroko komentowana. Co dało się często usłyszeć? „Płacą cenę, bo żyją ponad stan”, „Nie chciało im się pracować, bo lepiej było leżeć i jeść oliwki”. Proste, prawda? Strefie euro groziło załamanie, ale znalazł się kozioł ofiarny: byli nim sami Grecy. Co należało zrobić? Wziąć się do roboty! Jaką politykę zastosować? Ciąć wydatki socjalne i prywatyzować. To wszystko w sytuacji, w której dane pokazywały, że Grecy przepracowują największą liczbę godzin w całej Europie, a programy socjalne wcale nie należały do szczególnie rozbudowanych na tle krajów starej Unii. Kiedy wielu z nas zyskało komfort (iluzorycznego) zrozumienia sytuacji kryzysowej, jego ofiarą padł ciężko pracujący na swe utrzymanie Grek i Greczynka, którzy tracili środki do życia.

Włochy – przypadkowa ofiara

Takich przykładów można wymieniać bez liku. W trakcie pisania tych słów mierzymy się z kolejnym kryzysem, innym niż poprzednie: z kryzysem epidemiologicznym. Jego symbolem w Europie stały się Włochy. Zadajemy sobie pytania, dlaczego akurat na Półwyspie Apenińskim sytuacja wymknęła się spod kontroli; doświadczamy „szoku teraźniejszości” martwiąc się, że tysiące ofiar śmiertelnych dotkną także nasz kraj. Jednym z popularniejszych wyjaśnień włoskiego przypadku był styl życia mieszkańców Italii. Inaczej mówiąc: jacy są Włosi? Zabawowi, towarzyscy, gromadni, ignorujący zasady bezpieczeństwa. Muszą wychodzić do knajp popijać espresso, całować się w policzki i spotykać w szerokim gronie. Gdyby nie ich kultura, która sprzyja rozprzestrzenianiu się wirusa, sytuacja nie byłaby tak dramatyczna – odpowiedzialność stoi więc po stronie nieodpowiedzialnych Włochów. Czy jednak na pewno? Nie jest nieprawdą, że na południu Europy bliskość między ludźmi jest bardziej domyślna niż na północy. Badania jeszcze z lat 90. pokazują, że Włosi (podobnie na przykład do Greków) należą do tzw. „społeczeństw o wysokim poziomie kontaktu”, w przeciwieństwie do Holendrów czy Anglików. Oznacza to, że ludzie mają w zwyczaju częściej się dotykać – w przeróżnych formach. Biorąc jednak pod uwagę, jak zwodnicze okazują się wyjaśnienia kryzysów odwołujące się do ludzkich cech, o wiele bardziej sensowne wydaje się raczej założenie, że Włochy po prostu padły ofiarą bycia pierwszym przypadkiem, w którym liczba zakażonych rozlała się na szerszą skalę.

Przypomnijmy sobie rzeczywistość, gdy media informowały o wykryciu SARS-CoV-2 w Lombardii, Piemoncie czy Wenecji Euganejskiej: kawiarnie były otwarte, ofiar śmiertelnych nie było, mieliśmy za sobą bagaż wyolbrzymionych przez media chorób (jak „choroba wściekłych krów” czy świńska grypa). Krótko mówiąc: rzeczywistość funkcjonowała całkowicie normalnie.

Kto z nas nie zignorowałby środków bezpieczeństwa w takiej sytuacji? Ilu z nas, dowiedziawszy się o pierwszych przypadkach we Włoszech, poważnie zaczęło się martwić o przyszłość, dopóki COVID-19 nie pojawił się w Polsce? Czy w gruncie rzeczy nie postąpiliśmy dokładnie tak samo jak Włosi, którzy rzekomo zachowali się tak nieodpowiedzialnie? Czy gdyby pierwsze przypadki miały miejsce w województwie świętokrzyskim i na Lubelszczyźnie, nie bylibyśmy dziś w sytuacji Włochów?

W kryzysie wcześniej znalazły się wprawdzie Chiny, lecz uczciwość każe zauważyć, że sytuacją na Dalekim Wschodzie w naszej części świata również przejęli się tylko nieliczni. Dla 60-milionowego kraju w Europie Chiny leżą zbyt daleko, by stanowiły one jakikolwiek punkt odniesienia. Nie były nim ani do Włochów, ani dla nas, ani dla żadnego innego kraju w Europie.

Nie należy zdejmować odpowiedzialności osobistej za własne zachowania, ale nie należy jej także przeceniać. Sytuację we Włoszech mogły do pewnego stopnia kształtować czynniki kulturowe. Pozbawiona kryzysowych emocji ocena każe jednak sądzić, że zdecydowanie większą rolę odegrał tu niestety zwykły przypadek. Kiedy powstaje niniejszy artykuł, liczba zakażonych w Hiszpanii jest już wyższa niż we Włoszech. Na szczycie listy są Stany Zjednoczone. We Francji odnotowano 1400 zgonów jednego dnia. W Wielkiej Brytanii umiera około 600 osób dziennie. Do tej listy wkrótce dołączą inne kraje. Można się spodziewać, że część z nich przegoni Włochy na niechlubnej liście. Tyle tylko, że żaden z nich nie był pierwszy. Przeciążenie ochrony zdrowia i liczba zgonów liczona w setkach dziennie już nikogo nie szokują. „Przypadek włoski” okazuje się o wiele mniej specyficzny, niż wydawał się na początku. Czy w związku z tym doczekamy się rewizji krzywdzącej opowieści o nieodpowiedzialnych Włochach, którzy w zasadzie sami są sobie winni? Jeśli takie wartości, jak równość i solidarność mają dla nas znaczenie, to byłoby to wskazane. To nasz wspólny interes.

Lekcje z przypadku włoskiego

Przypadek Włoch uczy nas jednak nieco więcej niż inne kryzysy. To, że nie należy ulegać stereotypom, które prowadzą do uprzedzeń i dyskryminacji, mogłoby się wydawać oczywiste. W dobie załamań społecznych czujność ta powinna być wzmożona podwójnie. W „cechach narodowych” wyjaśniających zjawiska społeczne rzadko kryje się prawda, zaś zdecydowanie częściej mniej lub bardziej świadome uprzedzenie i poprawa własnego samopoczucia. Włochy, tak zróżnicowane wewnętrznie pod względem kultury, są tutaj tym bardziej znaczące.

Włochy powinny być jednak także lekcją z solidarności – nie tylko tej politycznej w postaci niesienia pomocy medycznej czy wsparcia finansowego, ale także tej bardziej intymnej, przeżywanej w środku. To ze względu na tragiczną sytuację Półwyspu Apenińskiego mogliśmy zdać sobie sprawę z powagi sytuacji i wdrożyć odpowiednie środki bezpieczeństwa w dobie kryzysu epidemiologicznego. Włochom, zamiast wytykania im stylu życia i własnych win (do których zresztą sami się przyznają), należy się zwyczajny, ludzki szacunek.