Press "Enter" to skip to content

„Ubrania to tak naprawdę jedynie 10% tego, co sprzedajemy” – rozmowa z Dorotą Sanecką, założycielką Lewackiej Szmaty

Paweł Goliński: Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tobie. Lewackaszmata.pl to sklep internetowy z odzieżą i różnymi gadżetami z tematycznymi nadrukami, którego grupa odbiorców jest mocno sprecyzowana. Jak dotarłaś do momentu, w którym uznałaś, że wraz ze swoim kolektywem pora otworzyć taki sklep?

Dorota Sanecka: Mowa o kolektywie, bo pierwotne założenie było takie, aby było nas więcej. I tak się stało. Byłam wtedy w Partii Razem i zaprzyjaźniłam się z kilkoma osobami, z którymi założyłam później Lewacką Szmatę.

Około pięć lat temu, w drodze na grzyby, wstąpiłam z moim mężem na targowisko miejskie po kalosze. Zobaczyłam na nim potworną ilość patriotycznych rzeczy – dresy z symbolem Polski Walczącej na nogawce, wizerunki wyklętych huzarów itd. To było apogeum tak zwanej „odzieży patriotycznej”. Z jednej strony było Red is Bad jako marka exclusive, a z drugiej nad morzem mieliśmy mnóstwo bud obstawionych koszulkami z „wyklętymi” po 29 zł, szytymi masowo gdzieś w Chinach.

Zaczęłam się wtedy zastanawiać: jak to możliwe, że żyję w kraju, w którym co 5 minut ktoś na ulicy życzy mi śmierci jako „wrogowi ojczyzny”, a ja czuję się zupełnie osamotniona, bo nie mam swojej reprezentacji? A przecież fajnie by było zobaczyć kogoś, kto wyraża także moje wartości. W przeciwnym razie pozostaję samotną lewacką osobą w morzu „wyklętych”. Wydawało mi się jednak, że mimo wszystko nie jesteśmy tacy samotni i nie jest nas tak mało, tylko nie ma w co się ubrać. Oczywiście nie chodzi o szyte w sweatshopie rzeczy z wielkich koncernów za 19,90 zł z napisem „feminizm”, tylko o sensowną alternatywę z fajnymi designami, dobrymi przekazami, produkowanymi i dystrybuowanymi w porządnych warunkach.

Pomyślałam więc: zróbmy to. Nazwę wymyśliłam od razu. Najpierw była nas piątka, lecz po jakimś czasie kolektyw się rozpadł, gdy okazało się, że pracy jest za dużo, a pieniędzy za mało. Na szczęście wszyscy do tej pory się przyjaźnimy.

Na początku funkcjonowania Lewackiej Szmaty szybko wymyśliłyśmy sposób działania, który uważamy za ekologicznie i finansowo najlepszy. Zamawiamy czyste koszulki szyte w województwie łódzkim i w dalszej kolejności zadrukowujemy je cyfrowo odpowiednim wzorem, grafiką. Nie mamy więc zbyt dużo zadrukowanych koszulek, które później wyrzucamy, bo się nie sprzedały.

Czyli mieszkacie w mieszkaniu, w którym jest mnóstwo niezadrukowanych koszulek?

Trochę tak jest (śmiech). Po dostawie nasz duży pokój jest zawalony kartonami z koszulkami, które musimy zawieźć do drukarni. Zdarza się, że przeleżą w nim przez dłuższy czas.

Czy interesowałaś się modą zanim udałaś się na bazar czy dopiero tamtego dnia miałaś przebłysk, że chcesz się zajmować produkcją odzieży zaangażowanej?

W ostatnim czasie uświadomiłam sobie, że jako dziewczynka miałam marzenie zostać projektantką odzieży. To trochę zabawne, że dziś się nią zajmuję, ale jednak nie uważam tego za typową modę. Ubrania to tak naprawdę jedynie 10% tego, co sprzedajemy, to tylko nośnik idei, zaś 90% to treść tych grafik. Nie patrzyłabym zatem na tę działalność pod kątem trendów, ponieważ nasze kroje koszulek czy bluz nie zmieniają się od kilku lat. Nie mamy sezonów, kolekcji na wiosnę czy zimę. Sądzę, że nie sprzedajemy ciuchów, tylko konkretny przekaz.

Czyli możemy dojść do wniosku, że strój jest częścią kultury i samoidentyfikacji rozmaitych grup?

Oczywiście, że tak. Siłą rzeczy musisz wejść do jakiejś subkultury. Ciuchy nie będą przecież wisieć w Luwrze, tylko na człowieku. Moja działalność to moda, ale nie zmieniają się w niej trendy, więc nie jest to moda sensu stricto. Stylem ubierania się oczywiście też coś wyrażasz, ale u nas robisz to wprost, zwłaszcza że to nie tylko ubrania – mamy także plakaty, mnóstwo kubków, torby, książki czy znaczki. Chodzi przede wszystkim o stworzenie popkulturowego przekazu. Może zainteresujesz się zasłużonymi lewicowymi postaciami z serii 100×100, a może po prostu zobaczysz na spacerze kogoś z koszulką „We Are Family”, na której są wszystkie mniejszościowe flagi w konturze Polski i zrobi ci się dobrze w sercu. To też ma dużą wartość.

Warto przyjrzeć się Lewackiej Szmacie kawałek po kawałku. Opowiedz proszę, jak wyglądają wasze kontakty z klientem.

Na Facebooku zapisałam się do grup dla właścicieli niszowych marek, na których wymieniamy się opiniami o dzianinie czy szwalniach, ponieważ potrzebujemy takiej bazy. Na grupach tych jest też sporo opinii na temat klientów i muszę przyznać, że nasi są najlepsi. Wiadomo, że zdarzają się tzw. „prawdziwi klienci” typu: płacę, wymagam, a jeżeli jest coś nie tak, to piszę oficjalne pismo. Zazwyczaj jednak ludzie piszą do nas na „ty” albo dzielą się tym, co u nich słychać lub jakie mają pomysły na koszulkę. Pamiętam, jak kiedyś w mediach społecznościowych napisałam, że nie udaje nam się zrobić koszulki z George’em Orwellem, a chciałabym mieć taką w kolekcji. Przez następnych kilkanaście dni przypominano nam, że „macie zrobić koszulkę z Orwellem”. I w końcu ją zrobiłam.

Łączy nas nie tylko to, że produkujemy ubrania, które spodobają się komuś przypadkowemu, ale także stały kontakt z ludźmi np. poprzez media społecznościowe. Nie chcę mówić, że „przyjaźnimy” się z klientami, bo byłoby to za duże słowo, ale na pewno nasze relacje są inne niż w normalnym sklepie – nie są nazbyt sztywne ani formalne i nie sprowadzają się do oschłego maila z reklamacją. 

Nie chcieliśmy być zwyczajnym sklepem, a moglibyśmy się nim stać, gdyby jakaś przypadkowa osoba wyłożyła 200 tys., ponieważ uznała, że to będzie żarło i na tym zarobi. Cały czas się boję, że ktoś taki przyjdzie i zacznie trzaskać z tego hajs. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Na czym dokładniej polega ta obawa?

O wiele fajniej jest, gdy to, co robisz, wynika z tego, kim jesteś. Masz wtedy gwarancję, że ludzie zaangażowani są w pilnowanie przekazu i procesu produkcji, a kupując fanty z lewackim, równościowym przekazem, nie wspierasz np. jakiegoś homofoba, który po prostu chce na tobie skroić hajs. Istnieją inicjatywy o charakterze podobnym do naszego i szkoda by było, gdyby ktoś chciał nas wykosić tylko dlatego, że ma pieniądze i może zrobić dużo tanich koszulek w Indonezji.

Obecnie moje obawy są mniejsze niż na samym początku. Wówczas nie wiedziałam, jak funkcjonuje środowisko małych brandów, ale gdy w nie weszłam, to szybko zauważyłam, że choć jest ich nieprawdopodobnie dużo (co mnie bardzo zaskoczyło), to znajdzie się w nim jeszcze trochę miejsca na nowe marki.

Moda w kapitalizmie funkcjonuje tak, jak inne rynki: najpierw mamy oligopolizację, a następnie monopolizację rynku.

Moją działalność trudno nazwać modą w kapitalizmie, bo żeby zaistniał w niej kapitalizm, to warto by mieć jakiś kapitał (śmiech). A mówiąc poważnie: oczywiście nie uciekniemy od tego.

Opowiedz zatem, jak funkcjonujecie jako społeczność na obecnym rynku mody w Polsce.

Jesteśmy mikruskiem, więc mamy duże koszty i kiedy szyjemy jakąś partię ubrań, to nie w cenie, na jaką może sobie pozwolić jakiś duży gracz na rynku. Z tego powodu jest oczywiste, że nasze ubrania będą droższe, zwłaszcza że są produkowane w Polsce, a nie np. w Bangladeszu czy Indonezji, co zwiększa koszt robocizny, bo pracownicy mają np. umowy o pracę.

Można oczywiście, tak jak wiele polskich firm, zlecać produkcję w Azji. Wiele osób i tak kupi ich ubrania kierując się tym, że to przecież polska firma (śmiech).

A czym Lewacka Szmata różni się od pozostałych małych brandów? Czy inne marki też zlecają szycie w Polsce?

Większość tak, ponieważ zlecanie produkcji za granicą ma więcej sensu, jeżeli produkujesz więcej, a małe brandy produkują raczej krótkie serie.

Nie do końca uważam, że jestem częścią tej społeczności. W jakimś stopniu tak, ponieważ mamy podobne problemy, jeśli chodzi np. o produkcję. Jest taka firma, która szyje apaszki jedwabne. Na jej stories na Instagramie można przeczytać całą historię o tym, jak zaczynała ona swoją działalność w Polsce, która się nie udała, bo firma była tu oszukiwana. W konsekwencji przeniosła się do Włoch, po czym okazało się, że te Włochy to po prostu Chiny z podwójną marżą. Ostatecznie wylądowała więc z produkcją w Chinach, a teraz wraca do Polski. Niektórzy część produkcji zlecają w Azji, ale pamiętajmy, że są to ludzie, którzy w większości biorą pod uwagę wyłącznie charakter estetyczno-biznesowy tego przedsięwzięcia – jeżeli w Azji można uszyć ładnie, niedrogo i porządnie, no to wybiorą Azję. My też mogłybyśmy tak zrobić, ale nie chcemy. Nie dlatego, że to nieopłacalne finansowo – bo zapewne wyszłybyśmy na tym znacznie lepiej – tylko byłoby nam po prostu głupio. Nie będziemy szukać najtańszej opcji, bo wiemy, z czym się to „najtaniej” wiąże.

Niedawno podniosłyśmy ceny naszych koszulek z nadrukiem do 99 zł. Tutaj muszę zauważyć, że przeciętna koszulka w przeciętnej polskiej marce, bez nadruku, to koszt około 120 zł – tańsza w produkcji koszulka jest więc droższa od naszej z nadrukiem. Nie chcemy jednak podnosić ceny do 140 zł, bo nie byłoby to fajne. Owszem, większa marża pomaga się rozwijać, inwestować, ale my wolimy zaoferować dostępne ceny (mimo że 99 zł za T-shirt, nawet porządny i etycznie produkowany, to i tak sporo). Tam są inni klienci, choć może powinnam powiedzieć klientki, bo to głównie damskie ciuchy. To dziewczyny, które mogą sobie pozwolić np. na spodnie z dresu za 350 zł. Jeśli mają takie możliwości, to w porządku, ale ja nie mam ani możliwości, ani sumienia, żeby sprzedawać nasze rzeczy za takie pieniądze, bo chciałabym, by były jak najbardziej dostępne. W tym punkcie również rozmijamy się ze społecznością brandową.

A skąd pomysł, by zlecać szycie w województwie łódzkim, skoro jesteście z zachodniopomorskiego?

Niełatwo znaleźć dobrą szwalnię, do której miałoby się zaufanie i z którą dobrze by ci się współpracowało. W zasadzie to szwalnia znalazła nas – zauważyła naszą inicjatywę w internecie, po czym zadzwoniono do nas z propozycją spotkania. Wprawdzie nasze drogi się już rozeszły, ale nadal współpracujemy z osobą, która wtedy do nas przyjechała. Łódzkie to odzieżowe zagłębie, więc najlepiej szukać właśnie tam.

Rynek szwalniczy musi być niesamowicie ciężki, skoro każdy może przenieść produkcję do Chin.

Jest strasznie trudny. Z jednej strony każdy może przenieść produkcję do Chin, ale z drugiej powstało mnóstwo brandów, które zamawiają partie po 100 czy 200 sztuk. Z tego względu małe szwalnie również są potwornie oblegane i trudno znaleźć taką, która oferuje normalne warunki dla ciebie i pracowników, do której masz zaufanie, która jest terminowa i która nie prześle ci innej dzianiny od tej, którą zamówiłeś. Z produkcją w Polsce nie jest łatwo – to długa i wyboista droga. Kiedy szwalnia złapie dużego klienta, takiego jak jak 4F czy Pan tu nie stał, to mały brand wpada na koniec kolejki i ma spory problem. Trzeba mieć w sobie determinacji. Najlepiej byłoby mieszkać w Łodzi, by codziennie móc wpadać do szwalni i sprawdzać, czy wszystko jest w porządku.

W ostatnim czasie postanowiłyśmy się usamodzielnić, więc kupujemy własną drukarkę do ubrań. Jako że musimy się nauczyć drukowania, pomyślałam, że kupię tanio czyste koszulki na wagę i będziemy się go uczyć właśnie na nich. Skoro jednak nasze koszulki siłą rzeczy są dosyć drogie, bo dużą składową tej ceny jest polska produkcja, a ubrań na świecie jest za dużo, to wpadłam na pomysł, że zrobimy linię rzeczy produkowanych na ciuchach kupionych na wagę. Dzięki temu będą one dużo tańsze, zaś koszulki oczywiście będą wyprane i drukowane pod zamówienie, tak jak do tej pory. Chcemy tę linię nazwać „Drugi Obieg” i wrzucać ok. 20 takich fantów na miesiąc. Zobaczymy, jak się ten pomysł przyjmie.

Macie już pewną renomę, a wasza popularność jest coraz większa.

To prawda. Byłyśmy dwukrotnie na okładce „Wysokich Obcasów”, a ściślej mówiąc: posłanka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk oraz Elżbieta Podleśna były w naszych koszulkach. Sporo też o nas pisano, to bardzo fajne momenty. Czy mają one jednak jakieś przełożenie na dochody firmy? Mamy jeszcze inne źródła dochodu i kiedy sytuacja jest gorsza, to bierzemy trochę pieniędzy na życie z Lewackiej Szmaty lub na odwrót – czasem dotujemy Lewacką Szmatę z naszych dochodów z innej pracy.

A jak dajecie sobie radę finansowo?

Dajemy sobie radę. W lewackim środowisku jesteśmy znane i, jak sądzę, raczej lubiane, bo nie widziałam w nim jakiejś znaczącej krytyki naszej inicjatywy. To jednak dosyć mały target. Ciężko się rozhulać przy tak wąskim gronie zainteresowanych. Musimy w pewnym stopniu „stworzyć klienta”, gdyż nasze produkty to nie są po prostu ładne kiecki, które spodobają się każdemu od prawa do lewa.

Jakie są twoje plany na bliższą i dalszą przyszłość? Jak będzie się rozwijać Lewacka Szmata?

Szczerze powiedziawszy – nie wiem. Wiemy, jakie panują w Polsce warunki polityczne. W tej chwili np. mamy w prokuraturze trzy sprawy: o szkalowanie uczuć religijnych, o propagowanie totalitaryzmu (bo mamy koszulki z Marksem) i o szkalowanie godła (bo mamy orła na tęczowym tle i orła bez korony, takiego ludowego), które na ten moment wiszą w próżni i nie wiadomo, co z nich wyniknie. Niedawno Kaja Godek złożyła projekt ustawy, który ma zamknąć usta „propagandzie homoseksualnej”, a przecież spośród naszych wzorów jakieś piętnaście podpadałoby pod tak stworzone paragrafy. Jeśli będą chcieli w nas uderzyć, to nie będą się wahać, więc ja mogę snuć plany na przyszłość, ale mogą się one skończyć tak, że wlepią nam kary finansowe albo zamkną nas w przyszłym roku. Cholera wie. Rok czy dwa lata temu nie myślałabym o tym w ten sposób, ale dzisiaj mam chwile zwątpienia.

Najważniejsze, by żyć momentem. I żeby Lewacka Szmata tak żyła.

Nie, to brzmi smutno, bo jednak mamy jakieś plany, np. kupić drukarkę, stworzyć drugi obieg ciuchów czy robić nowe wzory. Chcemy mieć więcej książek, bo nawiązałyśmy dobrą współpracę z Wydawnictwem Ekonomicznym Heterodox i ludzie cieszą się, że jego książki są u nas dostępne. Planujemy powiększyć sekcję plakatów i wlepek. To naturalne i wynika z naszych chęci, by się rozwijać, ale mamy również obawy, o których opowiadałam.

To życzę wam, by obawy pozostały tylko obawami.

Dziękuję, bardzo bym chciała.