Press "Enter" to skip to content

Ubrać się po bielsku – nowy początek starej mody

Stroje ludowe kojarzą się najczęściej z muzealną nudą i występami starszych pań na festynach. W Europie jednak stopniowo odradzają się w nowych formach i w nowym znaczeniu jako modny symbol lokalności w zglobalizowanym świecie. Udaje to się choćby w Wilamowicach, a trend ten nieśmiało puka również do bram Bielska-Białej. 

Wyróżniały się tym, jak bardzo się nie wyróżniały. Niemalże pozbawione ozdobników i utrzymane w stonowanych barwach stroje ludowe mieszkańców najbliższej okolicy Bielska i Białej – nazywane też starobielskimi albo po prostu bäurisch, czyli chłopskimi, a dziś wystawiane w muzeum jako „niemieckie” – niekoniecznie kojarzyć się będą z sielskością i bogatą obrzędowością. Już w XIX w. wielu kobietom (ubiory męskie różniły się niewiele i o wiele wcześniej zostały porzucone na rzecz jednolitych garniturów) dużo bardziej podobały się „okazalsze” i „weselsze” stroje cieszyńskie, co zacierało – przynajmniej w tym aspekcie – wyraźne granice między Niemcami z wyspy językowej wokół Bielska a pozostałymi, słowiańskimi mieszkańcami Śląska Cieszyńskiego. Z drugiej strony elementy stroju bielskiego były chętnie „odgapiane” na przykład przez Polki z pobliskich galicyjskich wiosek, gdzie dominował strój nazywany laskim (wiele grup etnograficznych na północ od Karpat nazywano kiedyś Lachami). Pograniczne położenie regionu zaowocowało kulturowym miszmaszem również w tej dziedzinie.

Wysoki poziom urbanizacji i uprzemysłowienia powodował z kolei, że już w międzywojniu tradycyjna kultura ludowa była tu elementem zanikającym, utożsamianym ze starszym pokoleniem. Mało znanej niemieckiej badaczce Adelheid Marii Beil zawdzięczamy arcyciekawą analizę tego, jak na początku lat 40. XX w. nosiły się kobiety w okolicy. Widać ogromne różnice zarówno pokoleniowe, jak i między poszczególnymi miejscowościami. Na przykład w Bystrej 80% kobiet, w tym wszystkie urodzone po roku 1906, chodziło „po miejsku”, ale zarazem w grupie 55+ wszystkie ubierały się tradycyjnie. W Mikuszowicach i Kamienicy nawet staruszki korzystały raczej z mody ogólnej, za to w Międzyrzeczu Górnym z dawnych strojów na masową skalę zrezygnowało dopiero pokolenie urodzone po I wojnie światowej. W statystykach dla Starego Bielska widać, jak z każdą dekadą stroje bielskie coraz bardziej ulegają cieszyńskim, by w końcu obie odmiany zastąpiła sklepowa moda miejska. 

Dodajmy do tego różnorakie łączenie elementów „tradycyjnych” z „miejskimi”, a z drugiej strony kierowane pobudkami nacjonalistycznymi instrumentalizowanie strojów w ich wyobrażonym „pierwotnym” kształcie przez rozmaite polskie i niemieckie organizacje, a nic dziwnego, że dziś o bielskich strojach można usłyszeć zdanie, że „nie wiadomo, jakie były”. Wysiedlenie wielkiej części rdzennych mieszkańców i swoiste kulturowe wyparcie pozostałej na miejscu reszty spowodowało, że tradycyjny ubiór zniknął z krajobrazu podbielskich miejscowości stopniowo przyłączanych do miasta. Stroje ludowe zaginęły wraz z odejściem pokolenia urodzonego przed I wojną światową – stwierdza współczesna ekspertka od kultury ludowej regionu Elżbieta Teresa Filip, przytaczając w monografii Bielska-Białej wspomnienie Katarzyny Waluś w Straconce, Teresy Koniorowej w Lipniku czy Syjutowej na Polnej jako nielicznych przykładów kobiet noszących tradycyjny strój „do końca”, jeszcze w latach 80. czy 90.

„Chyba nie ma żadnych” 

By dzisiaj zobaczyć ubiór dawnych bielszczan nie tylko na wystawie, najlepiej byłoby pojechać do Brunszwiku, gdzie działa Trachten- und Volkstanzgruppe Bielitz-Biala – grupa taneczna stworzona przez towarzystwo wypędzonych niemieckich bielszczan. Jej kierownik Alfred Olszewski zapewnia mnie, że grupa cały czas żyje, spotkania odbywają się co 2 tygodnie, a 40% członków to bezpośredni potomkowie bielszczan. Pewne elementy – zwłaszcza jeśli chodzi o ubiór męski z jego najbardziej charakterystycznym elementem w postaci wysokich, stożkowatych kapeluszy nazywanych od tego kształtu Zuckerhut, czyli „głowa cukru” – odnajdziemy też na przykład w zrekonstruowanym i propagowanym ponownie od dekady stroju koziańskim.

Gorzej pójdzie w samym mieście. Zespół Pieśni i Tańca „Bielsko” ma w swoim repertuarze m.in. tańce górali żywieckich i śląskich, rzeszowskie, lubelskie, krakowiaki, kujawiaki czy też program węgierski, bawarski, słowacki, country, za to nic odwołującego się bezpośrednio do najbliższej lokalności. Grupa z Brunszwiku wystąpiła w Bielsku-Białej w trakcie Tygodnia Kultury Beskidzkiej w 2010 r., ale nie zawiązały się na tej podstawie żadne trwałe kontakty z instytucjami kultury w mieście, jak dodaje z żalem Olszewski. Skojarzenia regionalne w Bielsku-Białej przejęła w dużej mierze góralszczyzna. Od „Górali” na stadionie przez legendy o beskidzkich zbójnikach, które zapamiętałem jako właściwie jedyny element szkolnej edukacji regionalnej, po prezydenta i członków rady miejskiej składających życzenia świąteczne w przebraniu gazdów rodem spod Milówki. Robię sondę wśród znajomych. Stroje ludowe? Skala odpowiedzi waha się od „chyba nie ma żadnych” do „takie jakieś góralskie”.

Nad podobnymi doświadczeniami ubolewa Łukasz Giertler, zapalony bielski regionalista, autochton i działacz mniejszości niemieckiej. Chciałby nawiązać bliższy kontakt z ziomkostwem bielszczan w Lippstadt, wypożyczyć regionalne stroje z tamtejszych zbiorów, odtworzyć je i rozpropagować w mieście, najlepiej wykorzystując współpracę z lokalną marką I love BB. Prawdopodobnie dołożymy jakieś swoje elementy. Niektórzy mogą nam zarzucić, że to nie będzie oryginał, ale jako historyk i etnograf nauczyłem się już, że to nieprawda. Jeśli my dodamy coś od siebie, nadal będą to bielskie dodatki w bielskich strojach. Jako dzisiejsi bielszczanie mamy do tego prawo, a to, co bielskie, bielskim pozostanie – mówi.

Strój, który żyje

To prawda. Wielki błąd myślenia o strojach ludowych polega na przekonaniu, że stanowią one jakiś ściśle usankcjonowany i niezmienny przez wieki mundur. Tymczasem zarówno ubrania poszczególnych osób różniły się w obrębie ogólnego kanonu detalami, zdobieniami czy zestawieniami elementów, jak i sam ten kanon zmieniał się z czasem. Nasze wyobrażenia o tym, co „pierwotne” i „oryginalne”, odwołują się z reguły do mitycznego okresu „przed wojną”, tyle że stroje noszone w latach 30. potrafią być bardzo odmienne od tego, co znamy choćby z opisów XIX-wiecznych.

Doskonały przykład takiej naturalnej ewolucji stroju znajdziemy zaledwie kilkanaście kilometrów od Bielska-Białej. To Wilamowice – niezwykłe miasteczko, któremu udało się wykształcić zupełnie odrębną od okolicy tożsamość, a strój właśnie jest obok języka głównym jej zewnętrznym wyznacznikiem. Wydana w 2020 r. monografia Wilamowianie i ich stroje pokazuje jakże odmienne od stereotypu podejście współczesnych badaczy oraz działaczy bezpośrednio zaangażowanych w odrodzenie i promocję wilamowskiej kultury. Świat się w niej nie kończy w styczniu 1945 r., a „przed wojną” nie jest jedynym słusznym wzorcem. Tymoteusz Król i Justyna Majerska-Sznajder, główni autorzy dzieła, tak samo na serio podchodzą do kanonu ukształtowanego w międzywojniu, jak do późniejszej ewolucji ubioru. Patrzę na zdjęcie podpisane: Strój roboczy powojenny i zdumiewam się nim, a potem własnym zakorzenieniem w stereotypie. Sztruksowa bluzka, spódnica w kwiatki, chustka na głowie (opis głosi, że kupowano je w okolicznych sklepach i na targach) – nie myślałem, że tak „zwyczajne” ubranie , w którym chyba nawet dziś da się jeszcze starsze kobiety na sobotnim targu spotkać, można potraktować jako kategorię stroju ludowego. Ale dlaczego nie? Wciąż ma przecież lokalny charakter i rzeczywiście jest swoistą kontynuacją, uproszczoną i nowocześniejszą, wcześniejszych kanonów. 

Wilamowska monografia podejmuje też temat przemian zupełnie współczesnych. Kupowanie materiału na welony w katowickiej Galerii Skarbek czy modę na wewnętrzne kieszenie w lajbikach, która miała pojawić się w 2013 r., opisuje z takim samym dystansem jak wychodzenie kacabajek z użycia na początku XX w. albo sprowadzanie odziewaczek z delikatnej wełny z Wiednia. Spora grupa Wilamowian zaangażowanych w wytwarzanie nowych strojów wpływa na to, że stają się one coraz bardziej zindywidualizowane. Wciąż pojawiają się nowe elementy, jedne się przyjmują, inne stają się coraz bardziej różnorodne, jeszcze inne wciąż ewoluują bądź nawet powstają całkiem od nowa – tłumaczy w książce Król i dodaje, że Wilamowianie nie chcą być tylko spadkobiercami, ale pragną być również kontynuatorami tradycji swoich przodków oraz że zarówno język, jak i strój stają się emblematem przywiązania do lokalności, chęci odróżnienia od innych. Sam jest jednocześnie badaczem i jednym z owych „Wilamowian zaangażowanych w wytwarzanie nowych strojów”.

Nowy początek

Fenomen Wilamowic przywiązanych do lokalnego stroju jako żywego elementu kultury przywodzi mi na myśl dwa skojarzenia. Pierwsze to wyszywanki – ukraińsko-białoruskie haftowane koszule, które w XXI w. przeżywają swój renesans. Stały się elementem nowoczesnego patriotyzmu, w którym wypada czy to demonstrować na Majdanie, czy iść na marsz równości, a zarazem atrakcyjnym dodatkiem modowym, który podbija wybiegi fashion weeków. Drugie skojarzenie prowadzi do mnie do Wiednia, do sklepów ze strojami ludowymi pomiędzy H&M-ami a Bershkami i do niedzielnych spacerowiczów w Praterze – kobiet w dirndlach, czyli wywodzących się z kultury chłopskiej sukniach, oraz mężczyzn w tradycyjnych kamizelkach i połyskujących na złoto skórzanych spodniach.

Powrót na salony tradycyjnej mody, która przestała kojarzyć się z „wieśniactwem” znośnym co najwyżej z przymrużeniem oka na Oktoberfeście, jest fenomenem szeroko analizowanym w krajach niemieckojęzycznych. Dostrzega się w nim odpowiedź na globalizację, powrót do swojskości, do bezpiecznej przystani hajmatu. Ma być antidotum na oferowaną przez dążący do unifikacji świat „metafizyczną bezdomność”, by zapożyczyć termin od publicysty Alfonsa Kaisera. Na tle odzieży z sieciówek, czyli swoistych mundurów późnego kapitalizmu, regionalny strój jest też ciekawym sposobem na podkreślenie indywidualizmu osoby go noszącej. Jego potencjał wykracza daleko poza bycie muzealnym eksponatem czy kostiumem scenicznym. I wcale nie musi to być idealna kopia mitycznego przedwojennego ideału.

W Austrii, na Ukrainie, w Wilamowicach, a kto wie – może i w Bielsku-Białej. Ja już zapowiedziałem przyjaciołom, że na któreś urodziny chcę Zuckerhut.

IL: Strój bielski ok 1900 r. Zuckerhut. Wikimedia Commons