Gołym okiem widać, że system, który po 1989 r. postrzegaliśmy jako sprawny, racjonalny i użyteczny, już taki nie jest. Obecne czasy zasiały w nas wątpliwości, a zewsząd padają pytania: czy damy sobie radę? co zamiast kapitalizmu? jaka przyszłość nas czeka? Jesteśmy pokoleniem, które nie ma do przekazania swoim dzieciom lepszych, a nawet takich samych warunków życia – nie mamy nawet czystego powietrza ani czystej wody. To sytuacja moralnie wątpliwa.
Mówi się, że nie ma lepszego momentu na rozmyślanie o przyszłości niż początek nowego roku. Gdy mówimy o teraźniejszości, to w odniesieniu do niej snujemy wizję czasów przyszłych. Są one otwartym problemem i w dużej mierze zależą od tego, jaką przyjmiemy pozycję i perspektywę wobec wydarzeń współczesnych.
Choć obecny czas powszechnej kwarantanny jest dla wielu z nas ciemny, pełen lęku i niepewności, nie panikujemy i zachowujemy spokój. Badacze społeczni twierdzą, że istnieją trzy kategorie określające naszą przyszłość: ekonomia, technologia i kryzys. Pierwsze dwie pozwalają nam ją stworzyć i skolonizować. Trzecia, a więc kryzys, pozwala ludzkości i jednostkom podejmować decyzje w sposób inny niż do tej pory. Właśnie przed takim wyzwaniem dziś stajemy.
W jakim punkcie jesteśmy?
W 2008 r., gdy w Stanach Zjednoczonych upadł bank Lehman Brothers, okazało się, że jedne z kluczowych dla współczesnej ekonomii instytucji – te, które nie mają przyjaznego stosunku do państwa i jego autorytetu – mogą przetrwać tylko dzięki społeczeństwu, tj. podatkom i jego pieniądzom. Był to moment, w którym wiele amerykańskich banków wyciągnęło ręce po publiczne pieniądze. To wtedy skonfrontowaliśmy się z iluzją wytwarzaną przez dominujący system ekonomiczny – zwątpiliśmy, że przedsiębiorczość, indywidualizm, chciwość, innowacyjność i akumulację kapitału należy utożsamiać z postępem i rozwojem. Gdy w 2008 r. pękała bańka spekulacyjna, powszechnie opisywano to wydarzanie jako „prywatyzację zysków i uspołecznianie strat”. To właśnie w tym zdaniu najlepiej ujawniała się prawda o kapitalizmie, która polega tym, że wygrywa ten, komu uda się przerzucić koszty swojego funkcjonowania na innych. Okazało się, że zbudowaliśmy świat na pogoni za zyskiem, zajęty kumulowaniem bogactwa w rękach nielicznych i masową eksploatacją całych rzesz ludzi. Pojawiły się opinie o reprodukowaniu bogactwa i biedy, o klasach społecznych i o tym, na ile samo urodzenie się w bogatej lub biednej rodzinie określa nasze późniejsze losy. Powszechniej zaczęto akcentować bezwzględność i niesprawiedliwość ekonomii. Choć nadal dominowały mądrości typu: „możesz więcej”, „jesteś kowalem swojego losu” czy „bogactwo skapuje na wszystkich”, to był to moment znaczący, w którym wielu zaczęło mówić, że teraz nastąpi zmiana, i jednocześnie pokazywać głęboką iluzję związaną z przekonaniem, że obecna rzeczywistość jest solidna i dana raz na zawsze. Dostrzegliśmy, że wartości, które organizują nasz świat, są bezduszne i nieludzkie.
Rok 2008 był symboliczny – od tego wydarzenia na całym świecie rozpoczęły się masowe protesty, organizowane głównie przez młodych aktywistów. Mimo że przebiegały one z różnym natężeniem, a hasła na transparentach różniły się w poszczególnych krajach, to ich energia i oburzenie nie rozpłynęły się w powietrzu, lecz stworzyły grunt pod powstanie lewicowych partii, takich jak Podemos w Hiszpanii, Syriza w Grecji czy Lewica Razem w Polsce. Dzięki tym wydarzeniom w przestrzeni publicznej pojawił się dawno niesłyszany język konfliktu klasowego i lewicowego sprzeciwu wobec nierówności, niskich płac, niesprawiedliwości, niszczeniu przyrody i dominującej roli rynku. Powszechnie znane stało się hasło „Jesteśmy 99 procentami”. Historia pokazała po raz kolejny, że prawdziwy konflikt toczy się między projektem lewicowym a prawicowym. Dekadę później pojawił się kolejny kryzys, tym razem wywołany pandemią wirusa SARS-CoV-2.
Przyszłość stała się wielką niewiadomą
W 2020 r., w związku z ogólnoświatową pandemią, wiele państw, w tym Polska, podjęły decyzję o wprowadzeniu kwarantanny. Znaleźliśmy się w sytuacji zamknięcia, konfrontując się z faktem, że przyszłość jest niewiadomą, a nasze plany oraz przyzwyczajenia stoją pod znakiem zapytania. Przez pierwsze miesiące kwarantanny samodoskonaliliśmy się w domowych i pozadomowych aktywnościach, po czym uznaliśmy, że jesteśmy gotowi „wrócić do życia”. Tymczasem pandemia ujawniła drapieżność systemu, w którym do tej pory żyliśmy. Okazało się, że publiczne szpitale nie mają zasobów, aby leczyć chorych, a szkoły, przechodząc na nauczanie zdalne, nie docierają z programem do każdego ucznia. Transport publiczny drożeje, bo kwarantanna wywołała kryzys, w związku z czym samorządy, zgodnie z logiką zysku, przerzucają koszty jego utrzymania na ludzi. Tracimy pracę i środki na życie, a pomocy od państwa nie widać. Utknęliśmy w kwarantannie i nie wiemy, jak długo ona potrwa, ani nie umiemy znaleźć sposobu na szybkie „wzięcie się w garść” i powrót do codzienności. Dzieje się tak dlatego, że sama codzienność w trakcie przedłużającej się kwarantanny uległa dezorganizacji.
Czy umiemy opowiadać o naszym doświadczeniu?
Brakuje nam języka, którym można by opowiedzieć o tym, czego doświadczamy. Od czasów transformacji w Polsce nie pojawiły się żadne projekty społeczne, które niosłyby odpowiedni wymiar bezinteresowności i solidarności – jak chociażby programy emerytalne, alimentacyjne, opiekuńcze czy też dla osób tracących pracę. Każdą kwestię, która odnosiła się do wymiaru społecznego, taką jak zaufanie i odpowiedzialność, odnoszono do wydajności i efektywności ekonomicznej. Innymi słowy: do opłacalności, a nie do altruizmu. Przykładem są niskie zasiłki dla rodziców opiekujących się niepełnosprawnymi dziećmi lub ich brak dla tych, którzy zajmują się swoimi chorymi rodzicami. Objawem bezduszności było skrócenie wypłacania zasiłków dla osób szukających pracy i ich drastyczne obniżenie. Z kolei ustawa o eksmisji na bruk pokazywała społeczeństwu, że państwo wyzbywa się odpowiedzialności i troski.
To główne powody obecnego braku solidarności, prywatyzacji polityk społecznych i braku obowiązków wobec obywateli. Tymczasem potrzebujemy perspektywy pozwalającej rozmawiać o sytuacji, w której kryzysu nie da się przezwyciężyć (w każdym razie nie w przewidywalnej przyszłości). Teraz widzimy, że to nie tylko rozwój osobisty, podążanie za karierą, pozytywne myślenie, żelazna wola czy determinacja decydują o naszym położeniu w świecie. Przeciwnie, w ogromnej mierze decydują o nim również czynniki zupełnie od nas niezależne. Za jakość naszego życia w większym stopniu jest odpowiedzialny system polityczny i ekonomiczny oraz wynikające z niego projekty społeczne i jakość instytucji publicznych. Zapomnieliśmy mówić i myśleć o tym, że empatia, współczucie i przejęcie się czyimś cierpieniem oraz doświadczeniem niesprawiedliwości mogą być argumentami w debacie publicznej. Program „Rodzina 500+”, finansowy fundament wsparcia rodzin, pokazał, jak wiele polskich dzieci doświadcza biedy i nie może liczyć na wakacyjne wyjazdy. Dodatkowe świadczenie emerytalne, tj. 13. i 14. emerytura, to wyraz troski o najsłabszych. Niemniej argumenty, jakimi zasypano debatę publiczną, dotyczące programów socjalnych skierowanych do osób zależnych, pokazały, iż nadal trudno nam przyjąć, że troska to ważny element myślenia politycznego. Jest to jeden ze skutków transformacji, który może zdecydować o tym, jak będzie wyglądała Polska w przyszłości.
Dziedzictwo transformacji
Paraliżuje nas lęk przed budowaniem utopii, marzeń i programów politycznych, bo każda z nich kojarzy nam się ze stalinizmem i hitleryzmem – najczarniejszymi momentami w dziejach najnowszej historii. Boimy się tego lub wmówiono nam, że każda utopia, szczególnie ta wspólnotowa, będzie wymagała od nas wyzbycia się wolności, przez co określana jest mianem gułagu. A jednak pozwalamy sobie na używanie języka, który degraduje społeczeństwo. O osobach strajkujących, protestujących, pracownikach niewykwalifikowanych, młodzieży, bezrobotnych, bezdomnych, kobietach czy samotnych matkach mówimy, że są roszczeniowe, niewdzięczne, głupie i niemoralne. Naszą rzeczywistość społeczną potrafimy nazwać dnem i opisać jako zacofaną i nieracjonalną. Ten język to właśnie dziedzictwo transformacji. Tak opisywano Polskę i Polaków, aby uzasadnić wprowadzanie wyniszczających „reform”.
Rzeczywistość zmienia się dzięki projektom politycznym
Gdy dostrzegamy, że państwo jest niewydolne i nie dba o obywateli, a instytucje publiczne tracą autorytet, nie zwracamy na to uwagi, machamy ręką. Mówimy: przecież zawsze tak było, bo pańszczyzna, zabory i PRL – znajdujemy wytłumaczenie, które nas uspakaja. Zamiast uznać, że rzeczywistość można odmienić dzięki projektom politycznym, oczekujemy, że podda się ona zasadom działania rodem z korporacji: innowacjom, optymalizacji i logice rynku.
Gdy Adrian Zandberg, poseł Lewicy Razem, zaproponował rozwiązanie kryzysu braku szczepionek w Polsce w związku z niedostarczeniem ich przez jedną z firm farmaceutycznych (chodzi o szczepionki na COVID-19) i powiedział, że powinniśmy sami rozpocząć ich produkcję, jedna z posłanek Koalicji Obywatelskiej, spadkobierczyni transformacji, odpowiedziała, że takie myślenie wynika z komunizmu. Poseł szybko odpowiedział: Lekcja z pandemii jest prosta. Zamiast liczyć na to, że korporacje załatwią za nas i dla nas wszystko, trzeba stworzyć plan, w tym przypadku odbudowy państwowego przemysłu farmaceutycznego.
Musimy przestać się troszczyć wyłącznie o korporacje i nie bać się troski o wszystkich obywateli, bez wyjątku. W tym celu te same pytania, które kierujemy do socjalizmu i komunizmu, powinniśmy kierować także do kapitalizmu. A mamy o co pytać: o sprawiedliwość, użyteczność, racjonalność, uprzywilejowanie, ekonomię i skuteczność. Jeśli zaczniemy swobodniej mówić o współzależności, odpowiedzialności i socjalnym wymiarze wspólnoty, będzie nam łatwiej dopuścić do siebie, że prawdziwe konflikty rozgrywają się pomiędzy projektami lewicowymi a prawicowymi. Gdy je usłyszymy, łatwiej będzie nam wybrać, co jest dla nas dobre, a co nie.
Przyszłość po pandemii jest wielką niewiadomą
Im dłużej trwa kwarantanna, tym trudniej poradzić sobie z niewiadomą, jaką jest przyszłość po pandemii. Wielu z nas traci bliskich, a część będzie miała trudne doświadczenia związane z izolacją. Tracimy pracę i środki do życia, czujemy bezradność, niepewność, strach i dojmującą samotność, co powoduje, że okres pandemii staje się dla nas jeszcze bardziej dotkliwy. Opisanie tego doświadczenia jest konieczne, dlatego warto poszukać języka, słów i obrazów, które oddawałyby nasz niepokój, poczucie opuszczenia, intensywność emocji oraz tragizm obecnej sytuacji w taki sposób, by nie stracić z oczu swoich ideałów.
Po przemianach ustrojowych roku 1989 chcieliśmy stworzyć w Polsce „nowego człowieka” o tożsamości wolnej od politycznych, społecznych i klasowych uwarunkowań, którego nic nie łączy z relacjami ludzkimi i polityką. Teraz, w czasach pandemii, dociera do nas, że nasze życie zależy od tych relacji i że nie istnieją indywidualne rozwiązania systemowych problemów. Widzimy, że jednostka nie ustanie na własnych nogach, bo jest zbyt obciążona. Mimo że w wyniku różnych procesów ekonomicznych społeczeństwo jest dziurawione – ludzie wyjeżdżają za pracą, a instytucje zanikają i przerzucają swoje zadania na jednostkę – powstają i nadal działają lokalnie „ogniska oporu”, które nie pozostawiają ludzi na pastwę losu. Warto wymienić anarchistyczną inicjatywę Food Not Bombs, która, mimo pandemii, przy wprowadzonym rygorze sanitarnym, nie odstąpiła od swoich ideałów i wydaje bezpłatny posiłek oraz środki higieniczne osobom w kryzysie bezdomności i biedy. Z działań nie zrezygnowała również Jadłodzielnia Bielsko-Biała, która regularnie zapełnia lodówki i półki w szafkach bezpłatnym jedzeniem.
Gdy instytucje są niedofinansowane – a widzimy ten problem od 30 lat – największym zagrożeniem dla ładu społecznego jest sytuacja, w której pojawiają się brak wiary we wspólnotę i patologiczny indywidualizm. Takie postawy zrodziły np. ruchy przeciwników powszechnych szczepień, którzy nie uznają logiki kolektywnej ochrony wymagającej wiary właśnie we wspólnotę. Oczywiście ekspertyzy nt. bezpieczeństwa szczepionek nie rozpłynęły się w powietrzu, ale kiedy system ochrony przestanie być społeczny, troska o zdrowie i życie stanie się kwestią indywidualną. Inny przykład tego zjawiska to „bunt przedsiębiorców” jawnie lekceważących zakazy i zalecenia wprowadzone podczas kwarantanny. Pokazał on, że nie wszyscy przyjęli do wiadomości istnienie społecznych skutków prowadzenia biznesu.
Trudno przewidzieć, jaka będzie przyszłość społeczeństw po pandemii. Czy szala przechyli się w stronę skrajnego indywidualizmu, chaosu, czy też w stronę współodpowiedzialności i współzależności? To wielka niewiadoma. Liczę, że pomimo kryzysu i trudnych doświadczeń nie stracimy z oczu człowieka.