Tragiczna śmierć George’a Floyda, Afroamerykanina brutalnie uduszonego kolanem przez białego policjanta w USA, na nowo rozpaliła debatę na temat systemowego rasizmu w społeczeństwach zachodnich. Na całym świecie organizowane są akcje solidarności z Afroamerykanami pod szyldem #BlackLivesMatter. W kontekście tych wydarzeń warto zastanowić się nad sytuacją społeczności romskiej w Europie Środkowej i spróbować odpowiedzieć na trudne pytania dotyczące relacji społeczeństwa większościowego z mniejszościami.
Pisząc o relacjach rasowych i etnicznych, a przede wszystkim o rasizmie, najlepiej zacząć od uporządkowania kluczowych pojęć. Zacznijmy od rasizmu – przyjmuje się powszechnie, że jest to zespół poglądów uznających wyższość jednych ras nad drugimi; wartością nadrzędną staje się przetrwanie tych „wyższych” ras, których przedstawiciele dążą do dominowania nad rasami „niższymi”. Rasizm opiera się na przekonaniu, że różnice w wyglądzie ludzi niosą za sobą niezbywalne różnice osobowościowe i intelektualne, które usprawiedliwiają praktyki o charakterze dyskryminacyjnym.
Rasowa gra w klasy. Afroamerykanie i Romowie
Czy z istnienia rasizmu wynika, że rasy ludzkie istnieją obiektywnie? Zdaniem rasistów niewątpliwie, bo tylko tak, poprzez urasowienie jednych, inni mogą rościć sobie prawa do władzy nad nimi. Z perspektywy nauki niekoniecznie, choć koncepcja rasy była długo traktowana jako coś absolutnie obiektywnego. Anegdotycznym dowodem z mojego późnopeerelowskiego dzieciństwa może być jedna z zabawek – komplet plastikowych laleczek: biała, czarna, czerwona i żółta, które miały odwzorowywać różne rasy. Dziś jednak na gruncie naukowym zdecydowanie przeważa pogląd, że istnienie odrębnych ludzkich ras jest wyłącznie konstruktem społecznym. Rasa zatem nie jest terminem naukowym, nie ma dla niej biologicznego uzasadnienia, a na poziomie genetycznym zmienność cech między poszczególnymi osobnikami z tej samej populacji jest większa niż ta, która istnieje między populacjami odrębnymi.
Przeprowadźmy prosty eksperyment myślowy: jakiego koloru jest Donald Trump? Nie mamy raczej wątpliwości, że mimo pomarańczowej opalenizny jest biały, natomiast jego poprzednik Barack Obama – czarny, choć jego matka była białą Amerykanką. System rasowy obowiązujący w Stanach Zjednoczonych był historycznie zero-jedynkowy, oparty na prawie jednej kropli krwi – byli biali i czarni (oraz Indianie), teraz są biali i POC (People of Color) lub BAME (Black, Asian, Minority, Ethnic). Tymczasem niejedna osoba uznawana w Stanach za czarną ma skórę równie jasną jak niektóre osoby pochodzenia kaukaskiego lub nawet jaśniejszą – to dobrze pokazuje, że taka klasyfikacja jest czysto uznaniowa.
Podziały etniczne i rasowe nakładają się na podziały klasowe, prowadząc do wielowymiarowej dyskryminacji grup o charakterze mniejszościowym. Rasizm nie funkcjonuje w społecznej próżni, tylko jest bardzo ściśle związany z warunkami ekonomicznymi i trudno mówić o nim w oderwaniu od kontekstu klas i kształtu całej struktury społecznej. Rasizm bywa jawny, jak w czasach segregacji rasowej, pozornie skrywany, ale i całkowicie nieuświadomiony, obecny w języku czy stereotypowym myśleniu. W polskiej debacie publicznej ostatnie wydarzenia w Stanach wywołały dyskusję nt. stereotypów rasowych, ale i języka, określeń, jakich używamy w odniesieniu do osób czarnych – zwolennicy i przeciwnicy słowa „Murzyn” wytaczają przeciwko sobie kulturowe, językowe i odwołujące się do tradycji działa, wokół „Cygana” panuje jednak cisza.
Nasi niewidzialni sąsiedzi
Romowie – mniejszość związana z Europą od setek lat – milczą, jakby ta debata ich nie dotyczyła, a społeczeństwa większościowe nie palą się, by o swoim stosunku do Romów dyskutować. Tymczasem w Europie Środkowej Romowie są dużą, a w części krajów wręcz największą mniejszością etniczną, obecną na tym obszarze od czasów średniowiecza. Analogia między ich sytuacją a sytuacją Afroamerykanów wydaje się być z wielu powodów zasadna. Czy można jednak powiedzieć, że Romowie i Romni są Afroamerykanami Europy Środkowej? Tu odpowiedź nie jest już taka prosta i jednoznaczna.
I jedni, i drudzy są grupami o charakterze mniejszościowym, generalnie różniącymi się cechami fizycznymi od białej większości, co zwiększa dystans pomiędzy nimi a ową większością. Historia Afroamerykanów, podobnie jak Romów, to wielowiekowa historia opresji i wykluczenia ze strony większości. Gdyby porównać współczesne dane statystyczne, zobaczylibyśmy, że i Afroamerykanie, i Romowie częściej od białych chorują, mają gorszy dostęp do opieki zdrowotnej, wcześniej umierają.
Obie grupy – i czarni Amerykanie, i Romowie – żyły przez wieki na obrzeżach białych społeczeństw, świadcząc usługi na ich rzecz, niekoniecznie dobrowolnie. Po zniesieniu niewolnictwa czarna służba w Ameryce była normą do lat 60., tak jak w Europie korzystanie z usług romskich kotlarzy czy wróżek. Na tym jednak koniec – nikt nie zaprosiłby Roma czy czarnego do wspólnego stołu, nie mówiąc o małżeństwie. Można było ewentualnie pozwolić im się osiedlić w okolicy, ale nie zbyt blisko, tylko na jakimś nieurodzajnym spłachetku ziemi nad rzeką, gdzie i tak nic by nie wyrosło. Cyganie, bo do niedawna nie nazywano ich Romami, i tak przecież nic nie uprawiali, co stawiało ich poza nawiasem tradycyjnych rolniczych społeczności. Przynależność do tej samej wspólnoty wyznaniowej co większość w jakimś stopniu sankcjonowała ich czysto ludzki status.
Ani zniesienie niewolnictwa, ani formalne równouprawnienie wszystkich obywateli – w państwach bloku socjalistycznego po II wojnie światowej, w Stanach w drugiej połowie lat 60. – nie rozwiązały w żadnym razie problemów tych grup. Akcja afirmacyjna w Stanach nie przyniosła pełnego zrównania sytuacji białych i czarnych – trudno w kilkadziesiąt lat nadrobić ponad 200 lat prawnie i zwyczajowo usankcjonowanej dyskryminacji. Romów z kolei po II wojnie światowej w Europie przymusowo osiedlono, zmuszono do porzucenia tradycyjnych zajęć, wysłano do szkół, dano im pracę. Cóż z tego, skoro po upadku ZSRR i transformacji byli pierwszymi, którzy tracili zatrudnienie, a w systemie kapitalistycznym ich i tak niełatwa dola okazywała się o wiele cięższa.
Romów i Afroamerykanów łączy więc mniejszościowy status oraz fakt, że byli i nadal są ofiarami systemowego rasizmu, który jest wpisany w kształt tradycyjnej struktury społecznej i instytucji publicznych. Mimo tych podobieństw uznanie, że sytuacja jednych jest dokładnym odbiciem sytuacji drugich, to ogromne uproszczenie.
Owszem, i Afroamerykanie, i Romowie mieszkają w gorszych niż biała większość warunkach. Ale romskie osady na obrzeżach wsi i miast w Europie Środkowej – domki sklecone z wszelkich dostępnych materiałów, z reguły samowole budowlane, wyrastające z dala od społeczności większościowej – wydają się pochodzić z innego świata niż nawet skromne, ale solidne, zadbane domy polskich czy słowackich sąsiadów. Koszycka dzielnica Lunik IX, małopolskie osady w Maszkowicach czy Krośnicy to zdecydowanie nie jest nowojorski Harlem, lecz raczej slumsy znane z filmów dokumentalnych o Ameryce Łacińskiej. Rzecz jasna, nie wszyscy Romowie mieszkają w tak dramatycznych warunkach, lecz dotyczy to sporej części społeczności.
W 2019 r. Eurowizję Junior wygrała Viki Gabor, polska nastoletnia Romni. Znamy, czasem nawet lubimy Don Vasyla czy romski festiwal w Ciechocinku, pewnie oglądaliśmy Papuszę – ale to wszystko jest dla nas raczej folklor. Powiedzmy sobie szczerze, jedna romska artystka wiosny nie czyni. I nawet jeśli cieszy nas wygrana Viki – choć nie wszystkich to dotyczy, sądząc po fali rasistowskiego hejtu, jaki wylał się na tę dziewczynkę w internecie – to pewnie odruchowo łapiemy się za kieszenie, przechodząc obok grupy Romów i Romni. Bo równość równością, rasistami przecież nie jesteśmy, ale czy oni nie mogliby trochę mniej wrzeszczeć w miejscach publicznych, porządnie nauczyć się polskiego, pilnować dzieci, by chodziły do szkoły, no i przede wszystkim wziąć się do porządnej pracy zamiast żyć z naszych podatków?
Owszem, bycie czarnym w Stanach nadal statystycznie oznacza zamieszkiwanie w gorszych rejonach, utrudniony dostęp do dobrej opieki zdrowotnej czy edukacji, a w zamian wyższe ryzyko śmierci z rąk policjanta czy spędzenia kilku lat w więzieniu za przestępstwo, za które biała osoba dostałaby wyrok w zawieszeniu. Powtarzające się w Stanach zamieszki rasowe – bo przecież #BlackLivesMatter nie narodziło się teraz, po śmierci George’a Floyda – pokazują, że równouprawnienie jest fikcją na papierze, skoro dochodzi do nich kilkadziesiąt lat po wystąpieniach Martina Luthera Kinga. Tego w żadnym razie nie zamierzam kwestionować, zależy mi jednak na pokazaniu, jak wiele współcześnie dzieli środkowoeuropejskich Romów nawet od cały czas pośledniego statusu Afroamerykanów.
Czarni Amerykanie są obecni w mainstreamie politycznym i kulturowym. Barack Obama został prezydentem Stanów Zjednoczonych – fakt, pierwszym i jedynym niebiałym spośród dotychczasowych 44 prezydentów, pamiętajmy jednak, że do tego grona udało się wejść jednemu katolikowi i jak dotąd żadnej kobiecie. Czarni koszykarze, czarne gwiazdy kina, czarni celebryci jak najbardziej funkcjonują w zbiorowej świadomości, także białych. Ostatnim ceremoniom rozdania Oskarów również towarzyszyła ożywiona debata na tematy rasowe – ta lawina ruszyła i nic już jej nie zatrzyma.
Ten nie z ojczyzny mojej…
Romowie środkowoeuropejscy żyją w cieniu społeczeństw dominujących, z którymi ich relacje są mniej lub bardziej napięte. W niektórych krajach, jak np. w Rumunii, gdzie stanowią znaczący odsetek mieszkańców, mają reprezentację parlamentarną, podczas gdy w innych, jak na Słowacji, obawa przed wybraniem zbyt wielu wójtów pochodzenia romskiego przełożyła się na próby wprowadzenia cenzusu wykształcenia, który faktycznie wymierzony był w społeczność romską. Polska po 1989 r. miała 2 czarnoskórych parlamentarzystów, ale żadnego Roma i niewiele wskazuje, by szybko miało się to zmienić. Sami Romowie i Romni rzadko upominają się o swoje prawa, bo często nie są w ogóle świadomi ich istnienia. Nie mają też swoich rzeczników, a i społeczeństwa europejskie są im zdecydowanie nieprzychylne. Polska nie jest tu wyjątkiem, niestety – by się o tym przekonać, wystarczy poczytać w internecie komentarze pod artykułami poruszającymi tematykę romską.
O czarnych niewolnikach przymusowo sprowadzanych z Afryki do Stanów słyszeli chyba wszyscy, niewolnictwo Romów na terenie dzisiejszej Rumunii znane jest wąskiemu gronu historyków. W szkołach na całym świecie uczy się o Holokauście i „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”. Tymczasem mało kto wie o porajmos, czyli dosłownie „zniknięciu” – Romowie i Romni, jako należący do rasy uznanej za niższą, również zostali skazani przez nazistów na zagładę. Tego jednak w podręcznikach brak, tak jakby Romowie i Romni nie byli naszymi współobywatelami i sąsiadami, lecz pozostawali niewidzialnymi obcymi.
Jak bardzo wypieramy z naszej świadomości istnienie romskich sąsiadów, pokazuje liczący 43 strony plan rozwoju wsi Maszkowice, na uboczu której leży największa w Polsce romska osada – jej mieszkańcy stanowią kilkanaście procent populacji wsi. Słowo „Romowie” pada tam tylko raz, za to lokalnemu przetwórstwu owoców poświęca się zdecydowanie więcej miejsca. Ale cóż, jabłka i soki są produktem, z którego okolica jest dumna, a romska osada to tylko problem i gdyby nagle zniknęła, mieszkańcy pewnie odczuliby ulgę. Lokalne władze gotowe były nawet dołożyć brakujące 10% do funduszy z programu rządowego i kupić Romom nowe mieszkania, byle tylko poza gminą. Kilka innych małopolskich samorządów również poszło tą drogą, planując wysiedlenia Romów do innych gmin, które z kolei starały się to zablokować, szukając kruczków prawnych. O samych Romach, traktowanych jak gorący kartofel, w kategoriach podmiotowych nie myślał nikt.
Basia, a gdzie ty pracujesz? – zapytali mnie kiedyś Romowie z Małopolski. Pracowałam wtedy na uniwersytecie i okazało się, że nie jest wcale łatwo wytłumaczyć, na czym polega mój zawód. Uniwersytet to taka szkoła dla dorosłych, można by powiedzieć – w społeczności, w której wiele osób kończy edukację przedwcześnie, idea szkoły, do której dobrowolnie chodzą dorośli, nierzadko w weekendy, jeszcze za to płacąc, wydaje się jednak mocno abstrakcyjna. W numerze „Równości” poświęconym edukacji pisałam o problemach z kształceniem dzieci i młodzieży romskiej, wynikających z niedostosowania systemu edukacji do ich potrzeb, ale i systemowej niechęci do potencjalnie problemowych uczniów. Oczywiście nie można generalizować – wielu Romów jest wykształconych, nawet w Polsce mamy kilka romskich akademiczek oraz spore grono studentek i studentów. Problem w tym, że są niereprezentatywni dla polskiej społeczności romskiej, mimo podejmowanych (lub pozorowanych) przez państwo działań systemowych na jej rzecz.
Gwiazda koszykówki i legenda walki o prawa Afroamerykanów, Kareem-Abdul Jabbar, tak mówi o kwestii rasowej w Stanach: Rasizm w Ameryce jest jak pył w powietrzu. Wydaje się niewidoczny – nawet jeśli się nim dusisz – dopóki nie wpuścisz słońca. Wtedy zobaczysz, że jest wszędzie. Tymczasem niechęć wobec Romów nie jest nawet skrywana, lecz jawnie wyrażana, traktowana jako coś całkowicie oczywistego i akceptowalnego. Warto zatem na koniec zrobić rachunek sumienia i odpowiedzieć uczciwie na pytanie o to, na ile w Europie Środkowej, solidaryzując się dziś z ruchem #BlackLivesMatter, skłonni jesteśmy myśleć o Romach i Romni jako naszych współobywatelach i współobywatelach.