Press "Enter" to skip to content

Planetę zabija kapitalizm

Wielu ludzi uważa działanie na rzecz ochrony środowiska za idealistyczne, za walkę z wiatrakami. Inni nie działają, bo myślą, że i tak nie uda im się nic zmienić. Jednak w historii ruchów ekologicznych można zobaczyć kilka realnych sukcesów. Niestety, nie zawsze sukcesy te faktycznie miały korzystny wpływ na środowisko.

W latach 60. i 70. działaczki i działacze ekologiczni, po publikacji przez Rachel Carson książki Milcząca wiosna, z powodzeniem walczyli z powszechnym stosowaniem pestycydu DDT. W latach 70. i 80. wojowali z energetyką jądrową tak, że jej rozwój na świecie uległ praktycznie zatrzymaniu, chociaż nie udało im się jej zlikwidować. W latach 80. i 90. z powodzeniem zmagali się ze środkami niszczącymi warstwę ozonową. W latach 1990 i 2000 toczyli boje z technologią transgenicznej modyfikacji roślin i zwierząt (GMO) i udało im się w praktyce zablokować jej stosowanie na terenie Unii Europejskiej (transgeniczne bakterie produkujące insulinę dla cukrzyków na szczęście oszczędzono). Z kolei w ostatnich dwóch dekadach dążyli do zakazania glifosatu, najpowszechniejszego herbicydu świata.Jedyne z tych działań, które można określić mianem jednoznacznego sukcesu, to ochrona warstwy ozonowej. Podpisanie protokołu montrealskiego w 1987 roku oraz udostępnienie przez Greenpeace otwartego patentu na Greenfreeze, czyli chłodziwo nieniszczące ozonu, spowodowało, że dziura ozonowa od 2005 roku maleje, a prognozy wskazują na możliwość całkowitego zregenerowania warstwy ozonowej do 2060 roku.

Tym, co wyróżnia tę sytuację, jest właśnie Greenfreeze: walka nie była tylko „przeciwko” czemuś (wykorzystywaniu CFC i HFC, substancji niszczących ozon), ale również „za” czymś (otwarty patent na alternatywne rozwiązanie).

Pyrrusowe zwycięstwa

Zakazanie DDT było ograniczonym sukcesem (z uwagi na jego wysoką trwałość w środowisku), ale nie uratowało populacji owadów przed owadokalipsą – wykorzystanie pestycydów od wielu dekad pozostaje na takim samym poziomie. Wprawdzie systematycznie spada procent używanych najbardziej toksycznych i szkodliwych dla środowiska pestycydów, a nowe są zdecydowanie bardziej bezpieczne, lecz pestycydy nie stanowią jedynego zagrożenia dla owadów – fragmentacja i utrata habitatów oraz podgrzewanie planety są dla nich równie groźne.

Zatrzymanie energetyki jądrowej nie spowodowało powszechnego stawiania wszędzie wiatraków, paneli słonecznych czy akumulatorów, lecz zaowocowało renesansem energetyki węglowej, która zabiła miliony ludzi zanieczyszczeniem powietrza. Jednocześnie emituje gigatony węgla do atmosfery, grożąc zarówno przetrwaniu ludzkości, jak i większości gatunków na planecie. Pracująca zgodnie z planem elektrownia węglowa zabija każdego roku więcej osób, niż zginęło we wszystkich katastrofach elektrowni jądrowych w całej historii ludzkości. Sam Bełchatów odpowiada za prawie 500 śmierci w roku, nie mówiąc już o ponad milionie roboczogodzin traconych rocznie przez polską gospodarkę w wyniku chorób spowodowanych przez emisje zanieczyszczeń z Bełchatowa. Natomiast w całej Unii Europejskiej zanieczyszczenie powietrza zabija 800 tysięcy osób rocznie.
Zablokowanie technologii GMO w Europie nie spowodowało wzrostu bioróżnorodności na Starym Kontynencie, nie zmniejszyło koncentracji rolnictwa ani wpływu wielkich korporacji na sektor produkcji żywności. Zakaz glifosatu nie pomoże ani przyrodzie, ani rolnikom, spowoduje jedynie, że zamiast glifosatu stosowane będą inne, bardziej szkodliwe herbicydy.

Mówiąc obrazowo: walka o zakazanie jednego określonego pestycydu (glifosatu) w ramach walki o ochronę środowiska, to jakby stwierdzić, że żeby zapobiegać zjawisku śmierci na drogach, zakażemy jeżdżenia samochodami marki Honda. Po jakimś czasie zobaczymy, że nie miało to specjalnego wpływu na katastrofy drogowe. Czy zakazanie wtedy jeżdżenia fordami pomoże?

To rynek wymusza niszczenie środowiska

Rolnicy nie pryskają upraw glifosatem dlatego, że lubią albo dlatego, że zmusza ich do tego monopol korporacji. Działają w ten sposób, bo we współczesnym świecie rolnik to przedsiębiorca dążący do maksymalizacji krótkoterminowego zysku, jak każdy człowiek biznesu w świecie schyłkowego kapitalizmu. Jeżeli chcemy to zmienić to nie zakazami pojedynczych elementów układanki. Musimy walczyć o zmianę modelu gospodarki, co więcej, musimy pokazać, jaki model chcemy wprowadzić.

Walka z glifosatem czy z GMO są tutaj dobrymi przykładami tego, co nie zadziała. To nie pestycydy są najważniejszym zagrożeniem dla biosfery ze strony rolnictwa. Głównym problemem są emisje dwutlenku węgla, metanu i tlenków azotu oraz ciągłe zabieranie dzikiej przyrodzie ostatnich skrawków miejsca, w których mogłaby się schować. Obecny system dopłat rolnych promuje wielkoobszarowe, zmechanizowane rolnictwo, a duże przedsiębiorstwo rolne nie zrezygnuje z herbicydów, tylko dlatego, że jeden z nich zakazano.
Potrzebujemy przestawienia rolnictwa na bardziej pracochłonne, ale korzystniejsze dla środowiska podejście agroekologiczne:rolnictwo permakulturowe, uprawy konserwujące, systemy agroleśne. Tutaj nie pomoże petycja o zakaz glifosatu czy demonstracja „nie dla GMO!”.

Skuteczne rozwiązania złożonych problemów ludzkości, a takimi są kryzysy: klimatyczny i bioróżnorodności, nie będą proste, a skomplikowane i trudne do opowiedzenia w sposób pozwalający na nakręcenie wiralowej petycji w social mediach. Są jednak niezbędne.

Demonizowanie GMO jest idealnym przykładem na to, jak taktyka zakazywania prowadzi nas na manowce. Część argumentów na rzecz zakazu GMO to klasyczne „odwołanie do natury” i lęk przed nieznanym: straszenie obcymi genami i rakotwórczością GMO nie przeżyło starcia z tysiącami badań, które jednoznacznie wykazały, że transgeniczne organizmy są bezpieczne. Stąd coraz częstsze argumenty o ochronie rolnictwa przed dominacją przez patenty wielkich korporacji o tym, że niemożliwość zachowywania nasion na przyszłość godzi w bezpieczeństwo żywnościowe.

Błędna diagnoza daje błędne rozwiązania

Problem polega na tym, że zwalczanie technologii GMO nijak nie pomoże na te problemy.

Na przykład, nikt nie produkuje i nie sprzedaje nasion GMO z technologią terminatorową, których nie można zachować na przyszłość. Rolnicy za to bardzo chętnie kupują niebędące GMO hybrydy F1. Czyli takie muły – mieszanki konia z osłem. Jeżeli chcesz mieć muła, to nie możesz rozmnożyć swojego starego muła, musisz kupić go od kogoś, kto weźmie konia i oślicę i je ze sobą skojarzy. To nie wynika z faktu, że Muł™ został opatentowany przez wielką korporację, która trzyma łapy na własności intelektualnej pozwalającej na produkcję Mułów™, to wynika z praw biologii.

Podobnie jest z hybrydami F1 — kiedy jakaś korporacja sprzeda rolnikowi hybrydowe nasiona, to w pierwszym pokoleniu otrzyma bardzo silne, wysoko plonujące i nadające się do zbierania w dokładnie tym samym terminie rośliny. Jeśli jednak zatrzyma część zebranych nasion, to w drugim pokoleniu otrzyma mieszankę różnej jakości roślin, z których część dojrzeje szybciej, a część wolniej. Zjawisko to opisał już Mendel na różnych odmianach groszku. Wielkie korporacje nie mają z nim nic wspólnego – poza tym, że mają zasoby pozwalające na testowanie setek odmian hybryd, a drobny rolnik nie. Posiadaja także prawników, żeby zastrzec dla tych hybryd ochronę prawną, a system pozwala na uzyskanie praw własności intelektualnej dla roślin uzyskanych tradycyjnie.
Rozwiązaniem problemu praw własności intelektualnej do roślin nie jest zakaz GMO, tylko drastyczne przebudowanie systemu tych praw. Podobnie, rozwiązaniem problemu Big Pharmy nie jest zlikwidowanie szczepień i leków tylko zakaz reklamy leków i urzędy antymonopolowe, rozwiązaniem problemu wielkich korporacji energetycznych i emisji CO2 nie jest zakaz produkcji prądu tylko nacjonalizacja infrastruktury energetycznej, rozwiązaniem problemu monopolu gigantów typu Google i Facebook nie jest zakaz Internetu, tylko jego ścisła regulacja przez Unię Europejska, a najlepiej rozbicie monopoli.

Problemy monopoli korporacyjnych i nadużywania patentów istnieją, lecz straszenie ludzi kłamstwami o toksyczności GMO ich nie rozwiąże, a tylko odwraca uwagę od prawdziwych problemów. Istnieją GMO niekorporacyjne i open source (np. odporne na chorobę BXW banany opracowane przez rządowych naukowców w Ugandzie czy bakłażany Bt), a z kolei zakaz samego GMO nie zapobiega dominacji przez wielkie korporacje.

To są rzeczy, które się mocno nakładają, nie są jednak ze sobą tożsame. Niestety walkę rozpoczęto nie z tym problemem co trzeba. Na przykład zakaz GMO nie zapobiegnie dominacji rolnictwa przez odmiany opracowywane przez wielkie korporacje przy pomocy „hodowli molekularnej”, czyli sekwencjonowania DNA setek różnych odmian, żeby określić, które należy ze sobą skrzyżować. To jest coś, czego mali rolnicy nie zrobią, bo nie mają zasobów, a powstałe w ten sposób organizmy to zupełnie tradycyjne krzyżówki, których używamy od setek lat.
Jednocześnie propagowanie mitu „GMO szkodzi” blokuje niekorporacyjne prace nad organizmami zmodyfikowanymi genetycznie. A one mogłoby umożliwić znaczące zmniejszenie wpływu rolnictwa na globalne ocieplenie (uprawę roli bez pługa, chroniącą gleby przed erozją czy rozpowszechnienie zmodyfikowanego genetycznie ryżu minimalizującego emisje metanu) i załagodzenie globalnej katastrofy, w której będą żyć nasze dzieci i wnuki.

Musimy zmienić nasze podejście.