Press "Enter" to skip to content

Patogastronomia. Jak uprzykrzyć życie cwaniakom z branży gastro

Przeciwnicy regulacji rynku podkreślają często, że etyczne traktowanie pracowników przez pracodawców nie musi być nakazane odgórnie, ponieważ firmy rywalizujące o pracownika i tak w ramach tej rywalizacji muszą zaoferować jak najlepsze warunki pracy. Innymi słowy – rynek sam zweryfikuje firmy traktujące pracowników niegodziwie. Sławomir Mentzen powiedział jakiś rok temu, że w obecnych warunkach panujących na rynku pracy instytucja, której celem jest sprawdzanie, by pracodawcy nie krzywdzili pracowników, jest całkowicie zbędna. W większości branż panuje rynek pracownika. To oczywiście bujda na resorach, szczególnie w kraju takim jak Polska – przeoranym przez neoliberalizm – w którym pracodawca wciąż traktowany jest jak dobrodziej dający pracę, a pracownik najemny z pocałowaniem ręki powinien brać to, co mu dobry pan zaoferuje. Najdobitniejszym przykładem odklejenia wolnorynkowej utopii od realiów jest branża gastronomiczna. Tutaj wyzysk i mobbing uprawomocniły się przez zasiedzenie. Tutaj płacenie pod stołem, nielegalne śmieciówki i przemoc wobec pracowników są normą, odwiecznym status quo, którego nawet nie warto podważać, bo i tak nic z tego podważania nie wyniknie. I choć wszelkiej maści knajp jest od groma, to szukając pracowników, ich szefostwo nie musi oglądać się na etykę zatrudnienia, a prawa pracownicze może olewać bądź – w najlepszym wypadku – podchodzić do nich wybiórczo. I prawie wszyscy mają to w dupie, bo: tak już po prostu jest; taka branża, panie; no co zrobisz, nic nie zrobisz; jak ci nie pasuje, możesz zawsze zmienić robotę. 

Tylko wege szamka, wspieramy LGBT, a pieniądze potrącone z pensji przekażemy na pieski

Kiedy na początku tego roku zacząłem przyglądać się warunkom pracy w branży gastronomicznej i wyciągać na światło dzienne najjaskrawsze przypadki przemocy ekonomicznej oraz mobbingu wobec pracowników, uderzyło mnie przyzwolenie komentariatu (głównie liberalnego) na takie działania. Pierwszą firmą, której mroczne praktyki wraz z jej byłymi pracownicami wzięliśmy pod lupę, była minisieciówka Tel Aviv Urban Food oraz jej knajpy satelitarne, zarządzane przez te same właścicielki – Fafalafa i Umamitu. Według relacji byłych pracownic działy się tam rzeczy zatrważające, funkcjonował właściwie pełny pakiet przemocowych zachowań i nadużyć: poniżanie, ośmieszanie, bezpłatne nadgodziny, płacenie pod stołem, nielegalne umowy lub ich brak, zastraszanie pracowników, wrzeszczenie na nich, w końcu przemoc fizyczna – szefowa Tel Avivu uderzyła w głowę pracownicę, mówiąc, że ta jest głupia, bo „przeważyła liście sałaty”. Mimo kilkudziesięciu opowieści osób, które doświadczyły przemocy – opowieści, których poszczególne wątki powtarzały się wielokrotnie, nie pozostawiając złudzeń, że nie są to historie wyssane z palca lub naciągane – pod płaczliwym postem Malki Kafki (jednej z właścicielek sieciówki) pojawiły się liczne wyrazy wsparcia od przedsiębiorców, innych restauratorów, ale także osób spoza branży: fanów sieci, wyznawców wolnego rynku, znajomych szefostwa, a nawet celebrytów. Najciekawsze wśród nich były pełne zrozumienia dla Kafki komentarze byłej członkini SLD Katarzyny Piekarskiej i Karoliny Korwin-Piotrowskiej, dziennikarki, autorki książki o mobbingu w mediach (sic!). 

Zastanawiałem się, dlaczego tyle osób łyka ściemy Kafki o niesprawiedliwym cancellingu, nieuzasadnionym hejcie i spisku konkurencji. Myślę, że duży wpływ na pozytywny odbiór właścicielek miała pozytywna aura, jaką wokół siebie stworzyły: miejscówki były „przyjazne dla osób LGBT+”, jedzenie tylko wege (choć przez chwilę druga z właścicielek, Laura Reszpondek, szefowała również klasycznemu, jak najbardziej mięsnemu kebab-barowi), knajpy zbierały datki na pomoc schroniskom dla zwierząt itd. Nawet kiedy na wewnętrznych kanałach komunikacji Malka straszyła pracownice karami finansowymi, podkreślała, że pieniądze potrącone z pensji w ramach kar zostaną przekazane „na pieski”. Zadziałało tu klasyczne mydlenie oczu (washing) – właścicielki tworzyły złudzenie wielopoziomowej etyki, które wiele osób brało za dowód na etyczne traktowanie pracowników. Takie dobre i empatyczne osoby nie mogą przecież wyzyskiwać i mobbingować! 

Nie jest to oczywiście odosobniony przypadek – w Poznaniu na przykład powstało „tęczowe bistro” Unicorner, które wymaga zdjęcia w CV, oferuje wyłącznie umowy śmieciowe, a na pytanie o stawkę ogłoszeniodawca tak się zagotował, że zaczął obrażać pytających. Z kolei facebookowa grupa Wegańska Baza Pracy pełna jest ofert niezgodnych z prawem pracy. Jednak, rzecz jasna, nie tylko knajpy stosujące tego typu zasłonę dymną mają publiczne przyzwolenie na łamanie praw pracowniczych. W kraju, z którego neoliberałowie zrobili własny folwark, który Balcerowicz ze wspólnikami rozjechał walcem, w którym po PRL-u nie było żadnego lewicowego rządu, a czerwień kojarzona jest ze stalinizmem, w którym przedsiębiorca jest z założenia autorytetem, chyba nie może być inaczej – rację ma silniejszy, a pracownik najemny to z założenia roszczeniowiec i pieniacz. 

Uzbroić Państwową Inspekcję Pracy!

No dobrze, jest, jak jest, a jest bardzo źle. Skala łamania praw pracowniczych w Polsce należy do największych w Europie, a Państwowa Inspekcja Pracy ma budżet o kilkadziesiąt milionów złotych mniejszy niż IPN – to już wiemy. Ale co dalej? Co zrobić, żeby pracownicy najemni w branży gastro, ale i ogólnie, w każdej branży byli partnerami, a nie podwładnymi skazanymi na łaskę i niełaskę jaśniepanów pracodawców? Zacznijmy od PIP – instytucję tak istotną dla ogromnej większości Polek i Polaków należy stosownie wzmocnić. Śmialiśmy się kiedyś z kolegami, że inspektorzy PIP powinni być umundurowani i uzbrojeni, żeby siać popłoch wśród nieuczciwych pracodawców. To oczywiście żart, ale radykalne wzmocnienie PIP jest konieczne, a nieuczciwi pracodawcy, owszem, powinni się bać. 

Niedopuszczalne jest informowanie firmy o inspekcji, a taką możliwość ma obecnie PIP i ochoczo z niej korzysta. Inspekcja Pracy ma co prawda prawo przeprowadzać kontrole bez wcześniejszego powiadomienia, ale niestety jednocześnie przedsiębiorcy mają prawo do otrzymania takiego powiadomienia – jest to absurdalna sprzeczność. Inspektorzy powinni móc złożyć niezapowiedzianą wizytę w przedsiębiorstwie o każdej porze dnia i nocy. Powinni godnie zarabiać, obecne pensje to tragikomedia (wynoszą średnio 3500–4000 zł brutto). Mandaty i grzywny muszą być dotkliwe, obecne stawki są lekką ręką wpisywane w koszta przedsiębiorstw. W 2019 r. średnia wysokość mandatu wyniosła 1200 zł, a grzywny orzeczonej przez sąd – 2200 tys. złotych! Inspektorów powinno być więcej – dziś zwyczajnie nie wyrabiają z robotą, odrzucają wiele zgłoszeń, bo po prostu nie mają czasu się nimi zająć. Inspektorzy powinni mieć możliwość nakazania natychmiastowego założenia rady pracowniczej w firmie, w której według ustawy taka rada powinna być. Powinni jednym podpisem zmieniać śmieciówki w umowy o pracę. W przypadku wykrycia jakichkolwiek uchybień względem pracowników powinni móc przyznawać rekompensaty, a w przypadku zaległości finansowych – zarządzić ich natychmiastową spłat. 

Wiele konstruktywnych, propracowniczych rozwiązań, mogących zmienić sytuacje polskiego pracownika, partia Razem umieściła w Konstytucji dla osób zatrudnionych. Miałem przyjemność współtworzyć ten dokument, wymienię więc kilka punktów, moim zdaniem najistotniejszych w kontekście problemów poruszanych w tym artykule: 

W sytuacji konfliktu z zatrudniającym ciężar udowodnienia racji powinien znajdować się po stronie zatrudniającego. 

Organy państwa odpowiedzialne za ochronę praw pracowników i pracownic, takie jak Państwowa Inspekcja Pracy, sądy pracy czy inspekcja sanitarna muszą być silne i sprawne (…). Postępowania przed sądami pracy muszą toczyć się szybko, tak aby sądowa ochrona prawa pracy nie była fikcją. Związki zawodowe muszą mieć prawo powołać połowę ławników działających w sądach pracy. 

Naruszanie i łamanie praw pracowniczych musi wiązać się dotkliwymi karami finansowymi, łącznie z osobistą odpowiedzialnością osób zarządzających przedsiębiorstwem – kary powinny być nie niższe niż w wysokości miesięcznego wynagrodzenia prezesa, maksymalne granice kary powinny wynosić nawet 10% obrotów przedsiębiorstwa w roku obrotowym poprzedzającym rok nałożenia kary

Co do samej branży gastro, częściowe rozwiązanie problemu podsunął mi niedawno Łukasz Boniecki, który współtworzył Konstytucję dla osób zatrudnionych. Państwo powinno zapewnić szczególne wsparcie dla spółdzielni prowadzących lokale gastronomiczne, które nie będą nastawione na generowanie zysku (poza tworzeniem rezerwy finansowej i zapewnieniem pieniędzy na rozwój) ułatwić start, dopłacić do wynajmu lokalu lub nawet całkowicie go sfinansować i wspierać w przypadku niestabilności rynkowej. 

Donoście, naciskajcie, zrzeszajcie się!

A co może zrobić każdy z nas? Jeżeli zauważycie ogłoszenie niezgodne z prawem pracy, zgłaszajcie je do PIP, wystawiajcie oceny w sieci, piszcie posty, wysyłajcie info do związków zawodowych, do partii Razem (w ciągu ostatnich kilku miesięcy nasi posłowie i posłanki interweniowali w sprawie przemocy ekonomicznej w restauracjach) lub do mnie (janoszkag@gmail.com). Wysyłajcie do nieuczciwych pracodawców maile i wiadomości z niewygodnymi pytaniami, piszcie do lokalnych mediów – czasem Was oleją, a czasem podejmą temat. A Wy, pracownicy i pracownice – tam, gdzie tylko jest taka opcja – zapisujcie się do związków zawodowych. W kilku większych miastach, m.in. w Łodzi, Krakowie i Poznaniu, powstały międzyzakładowe komisje związkowe Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza, które zrzeszają osoby z branży gastronomicznej pracujące w różnych przedsiębiorstwach. Łączcie się, naciskajcie, donoście, wywierajcie presję. Solidarność Waszą bronią.