Press "Enter" to skip to content

Bycie w związkach zawodowych to ubezpieczenie podobne do ubezpieczenia na wypadek nieszczęścia – rozmowa z Jolantą Żołnierczyk, wiceprzewodniczącą ZZ „Jedność Pracownicza”

Redakcja „Równości”: Co musi się stać, by pracownicy powiedzieli „dość” i rozpoczęli protest w miejscu pracy? Co się wydarzyło, że ty i twoje koleżanki zorganizowałyście go w sklepie Kaufland? 

Jolanta Żołnierczyk: Zanim dojdzie do protestu, najpierw rozmawiamy. Często pracodawca nie widzi problemu, pomimo że prawo mówi inaczej. Kobiety w naszej firmie zgłaszały, że są poszkodowane, że w pensji mają zawsze 200 zł mniej od mężczyzn. Pytano mnie: Niby jakim prawem? Przecież pracuję tyle samo! W naszym wewnętrznym regulaminie wynagradzania (nie w Kodeksie Pracy) jest zapis, że aby otrzymać to samo wynagrodzenie po powrocie z macierzyńskiego, wychowawczego czy L4, pracownik musi odpracować liczbę godzin swojej nieobecności. Nie mam pojęcia, skąd firma to wytrzasnęła, ale jest to niedopuszczalne. Niektórym pracownicom po jakimś czasie ta różnica się wyrównywała, innym nie – i nawet przez 5 lat miały o 200 zł niższe pensje. Jeszcze w 2016 r. osoby, które wracały po dłuższej nieobecności, były traktowane zgodnie z prawem, czyli gdy wracały do pracy, otrzymywały to samo wynagrodzenie, co pracownik pracujący na tym samym stanowisku z podobnym stażem. Czuję, że wróciliśmy do „czasów kamienia łupanego” – masz same obowiązki i żadnych praw. Niby pracodawca musi się troszczyć o pracownika, ale tak naprawdę ma to wszystko gdzieś.  

RR: Czy można to nazwać kradzieżą?

JŻ: Umówmy się, że jest to niewypłacenie należnego pracownikowi wynagrodzenia za świadczoną przez niego pracę. Dziwię się, że ta sytuacja tak długo u nas trwała. Gdyby ktoś poszedł do Sądu Pracy, mógłby wygrać. Skoro nikt nie umiał ubiegać się o to, co mu się należy, wzięliśmy sprawy w swoje ręce i przy współpracy z Państwową Inspekcją Pracy udowodniliśmy, że doszło i nadal dochodzi do dyskryminacji osób korzystających z uprawnień rodzicielskich. Pracodawca nie dostosował wadliwego regulaminu pracy do zaleceń PIP-u. 

RR: Kogo dotykała ta niesprawiedliwość? Wyłącznie kobiety wracające po urlopach macierzyńskich i wychowawczych? 

JŻ: Nie chodziło tylko o matki, lecz o pracownice po dłuższych absencjach, np. po operacjach, świadczeniach, wypadkach czy urlopach chorobowych i rehabilitacyjnych. Na początku związki zawodowe skupiły się przede wszystkim na osobach po urlopach macierzyńskich i wychowawczych, ponieważ łatwo było je wychwycić – była ich masa. Do sądowego pozwu zbiorowego dotyczącego wypłacenia zaległego wynagrodzenia przystąpiło blisko 200 kobiet, które znalazły w sobie odwagę, aby upomnieć się o swoje pieniądze. Reszta tej odwagi nie znalazła, bojąc się przykrych konsekwencji, np. przesunięcia na gorsze stanowisko pracy, wpisywania w gorszy grafik czy po prostu złego traktowania. Po naszym związkowym apelu zaczęły się zgłaszać również inne pracownice, które były po dłuższych absencjach. Osoby te pomijano przy podwyżkach. Nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś ubiega się o swoje pieniądze – 200, 300 zł, których nie dolicza się do pensji, a które się należą, to bardzo dużo pieniędzy, np. ktoś z dzieckiem ma za to zapłacone np. przedszkole. 

RR: Przed ostatecznym protestem w Kauflandzie nie próbowałyście rozmawiać o tym z szefami firmy?

JŻ: Sprzeciw wobec tego zapisu w regulaminie wynagradzania firmy trwał od kilku lat. Dziewczyny w całym kraju podnosiły tę kwestię na każdym zebraniu z szefostwem. W Żywcu miałyśmy nawet taką przyjemność, że odwiedził nas prezes, więc bezpośrednio informowałyśmy go o tym przepisie niezgodnym z Kodeksem Pracy. Powiedział nam, że się tym zajmie, ale później nawet nie dostałyśmy od niego żadnej odpowiedzi, żadnej!

RR: Dotarło do was, że są to fałszywe obietnice?

JŻ: Tak. Złożył nam nieprawdziwą deklarację, nawet nie postarał się o wyjaśnienia, nie dał regulaminu do przejrzenia prawnikom, nie powiedział: „Popełniliśmy błąd i poprawmy go”. Nic z tych rzeczy.

RR: Co było dalej?

JŻ: Państwowa Inspekcja Pracy udowodniła firmie błąd w regulaminie wynagrodzenia. Związek zawodowy po czasie przewidzianym w ustawie nie otrzymał od firmy nowego regulaminu do wglądu i konsultacji. Nie wiedzieliśmy, co się właściwie dzieje. Choć zapytania od związku do dyrekcji poszły kilkukrotnie, odpowiedzi nie było. Pracownicy także byli niezadowoleni. Po prostu cisza. Lekceważenie. Po czymś takim faktycznie pozostają tylko protest i bunt.

RR: Od czego rozpoczyna się zorganizowanie protestu?

JŻ: We Wrocławiu rozpoczęłyśmy od zorganizowania miasteczka. To fajna forma, bo każdy może podejść i porozmawiać z protestującymi. Co prawda miasteczko nie było liczne, bo protestującymi były wyłącznie kobiety, a przyjazd pociągiem do Wrocławia choćby na jeden dzień wiąże się z ogromnymi kosztami, ale miałyśmy wielkie wsparcie w kraju, wśród internautów i mieszkańców miasta. Przychodzili do nas intelektualiści, profesorowie i studenci z uniwersytetu. Bardzo dużo pomogła nam Partia Razem, która była codziennie obecna na naszym miasteczku, dbała o nas. Pewnego dnia przyjechał do nas poseł Maciej Konieczny, który serwował nam dania z grilla. Odwiedzało nas mnóstwo wspaniałych ludzi, za których wsparcie dziękujemy. Wsparł nas Strajk Kobiet, Czerwoni, Inicjatywa Pracownicza czy AgroUnia.

RR: Jak wygląda komunikacja z koleżankami i kolegami, gdy łamane są prawa pracownicze? Wykorzystujecie współczesne środki komunikacji elektronicznej? To dzięki nim skrzykujecie się do zorganizowania protestu?

JŻ: Tak, wykorzystujemy wszystkie dostępne media społecznościowe oraz telefony i mejle. Korzystamy też z oficjalnej strony Kaufland Polska – tam zamieszczamy opisy spraw, które nam się nie podobają. Niech ludzie z centrali i klienci o tym wiedzą! Protest ogłaszamy też dużo wcześniej, bo takie są wymogi prawne. Jedności Pracowniczej zależy na dobru pracowników Spółki, kierujemy pisma do Zarządu Kauflandu, jako związek zawsze jesteśmy otwarci na rozmowy z pracodawcą, więc wysyłamy sygnały, że trzeba coś zmienić. A skoro pracodawca milczy, to jakie mamy możliwości? 

RR: Wykorzystujecie „pracownicze tablice ogłoszeniowe” znajdujące się w markecie do ogłoszenia protestu?

JŻ: Na tablicach znajdujących się w marketach możemy wywieszać ogłoszenia. Związki zawodowe mają prawo docierania do pracownic i pracowników, a pracownik do organizacji pracowniczej działającej na terenie zakładu. Nie wolno nam tylko zawieszać ogłoszeń o protestach.

RR: A rozmowy z koleżankami i kolegami w markecie?

JŻ: W żadnym markecie nie wolno nam przeprowadzać rozmów z pracownikami. Każda próba traktowana jest jak przeszkadzanie w pracy. Gdy organizowaliśmy akcje, aby pokazać pracownikom, że Jedność Pracownicza działa w Kauflandzie, bo w końcu jesteśmy młodą organizacją, zakładaliśmy kamizelki związkowe i podchodziliśmy, mówiąc „dzień dobry”, „miłego dnia życzymy”. Dyrektor pionu regionalnego wypraszał nas wtedy ze sklepu, mówiąc, że nie można przeszkadzać w pracy. Oczywiście wychodziliśmy, aby nie stresować sytuacją pracowników. Na kamizelkach mamy numery telefonów do związkowców i zawsze mówimy: Prosimy o kontakt, prosimy nas znaleźć, jeżeli są jakieś problemy.

RR: A ulotki?  

JŻ: Z tego, co mi wiadomo, bez zgody centrali Kauflandu jakiekolwiek ulotki są niedopuszczalne, tak twierdzi spółka. Rozdawanie ulotek jest traktowane jako zaśmiecanie marketu, a przecież otrzymują je sami pracownicy. Podczas spotkań międzyzwiązkowych mamy  dostępne różne materiały. Każda  obecna na zebraniach osoba może się zaznajomić z problemami, z jakimi borykamy się w Kauflandzie. Sprawą kobiet zainteresowały się Czerwoni oraz OZZ Inicjatywa Pracownicza, wzięli od nas ulotki i z tego co wiem, rozdawali je w swoich miastach pracownikom Kauflandu. Sporo tych osób zgłosiło się do nas i teraz wspólnie działamy w obronie praw pracowniczych.

RR: Porozmawiajmy o strachu. Boicie się, gdy protestujecie? Czy działaniu związku towarzyszą obawy? Podczas protestów macie wsparcie innych środowisk?

JŻ: Ja się nie boję. Wiem, że robimy słuszną rzecz, ludzie dziękują nam za obecność i działania. Nie poddajemy się, kroczek po kroczku zawsze się coś do przodu posuwa. Bardzo mnie satysfakcjonuje, gdy dowiaduję się, że komuś coś wyjaśniłam i dałam nadzieję. Poza tym ludzie nas szanują. Podczas protestu największe wsparcie mieliśmy od Partii Razem, od Strajku Kobiet (bo to był protest w obronie praw kobiet) oraz od Agrounii. Następnie przyszło ono też od innych centrali związkowych działających na terenie Polski. W kraju dzieje się źle i wszędzie związki zawodowe są gnębione, tępione, a działacze zwalniani. Dodatkowo chodzą słuchy, że rząd pracuje nad tym, by strajki były ograniczane. Dlatego musimy się zmotywować do działania. Zaczęliśmy współpracować, by pomóc pracownikom. W październiku w Warszawie organizowany był zjazd związków zawodowych krajowych i z zagranicy. Było bardzo dobrze – widzę pokoleniowy przełom wśród związkowców, wśród nich są także osoby w wieku moich dzieci. 

RR: Czujesz się liderką?

JŻ: Nie, nie jestem liderką. Stoi za mną wiele osób. Bez wsparcia koleżanek z marketu z Żywca i kobiet z innych sklepów Kaufland nie widziałabym sensu swojego działania. 

RR: Na niedawnym spotkaniu ze związkowcami mówiłaś, że kobiety nie chcą się wyróżniać i boją się, że nie znajdą nowej pracy, dlatego z większym oporem biorą udział w protestach i przystępują do związków zawodowych. W sklepie Kaufland w Żywcu większość załogi to kobiety i 70% z nich należy do związku zawodowego. Wyjaśnij, jak to się dzieje, że kobiety jednak się do niego zapisują, a nawet przystępują do protestów w obronie praw pracowniczych?

JŻ: Dzieje się tak dlatego, że jesteśmy świetną ekipą i nasza działalność ma sens. Im bardziej pracodawca przeszkadza, tym bardziej pracownice widzą znaczenie naszej aktywności. Bycie w związkach zawodowych to ubezpieczenie podobne do ubezpieczenia na wypadek nieszczęścia. Kiedy coś mi się stanie, pracodawca potraktuje mnie nieuczciwie, związki zawodowe pomogą zawalczyć o przywrócenie pracownika do pracy, o jego dobre imię czy o odszkodowanie. Współpracujemy z prawnikami, więc zawsze możemy zainterweniować i powiedzieć: Halo, my tu jesteśmy i nie pozwolimy temu pracownikowi, tej kobiecie robić krzywdy. Związek zawodowy jest głosem pracowników z doświadczeniem, które bardzo dobrze rozumiemy.

RR: Opinia publiczna może wspierać protest oraz wywierać nacisk na firmę. Kaufland jest globalną korporacją. Czy korzystacie ze wsparcia niemieckich związków? Planujecie spotkanie z nimi? 

JŻ: Na zjeździe w Warszawie były związki zawodowe z Niemiec, pracujemy także nad porozumieniem z niemieckim związkiem zawodowym działającym w Kauflandzie Ver.di. Jeżeli wszystkie związki będą się trzymać razem, to siła nacisku może pomóc w zmianie sposobu traktowania pracowników na lepsze. Pracownik musi być dobrze i sprawiedliwie wynagradzany – on chce przyjść do roboty, zarobić swoje i iść do domu, nikt nie musi go piórkiem smarować.

RR: Jak opisywała wasz protest i związki zawodowe polska prasa? Czułyście, że polska opinia publiczna was wspiera? 

JŻ: Większość opinii była za pracownikiem – że robimy dobrą robotę, że w końcu słychać jego głos. Niektórzy mówili, że sobie nie poradzimy, bo to za duży przedsiębiorca. W prasie i w telewizji nie widziałam żadnych negatywnych opinii o proteście. Kiedy pojawiały się informacje, to tylko jako neutralne komunikaty, typu „związek zawodowy protestuje tu i tu”, „związek zawodowy domaga się tego i tego” lub „są rozmowy z pracodawcą”. Poza tym media nas wspierają i zawsze możemy na nie liczyć.

RR: Jak wasze protesty odbierają klienci Kauflandu w Żywcu?

JŻ: Bardzo pozytywnie. Nasi klienci mówili: Trzymajcie się, dziewczyny, jesteśmy z wami! 

RR: Byłaś również organizatorką spontanicznej manifestacji przed marketem Kaufland w Żywcu w sprawie wolnych niedziel w handlu. Opowiedz, jak to wyglądało.

JŻ: Sama wyszłam pierwsza, a co?! (śmiech). Potem dołączały do mnie koleżanki i koledzy z pracy. Najpierw chciano mnie usunąć, mówiono, że jest to teren marketu, na którym nie wolno protestować. Miałam na sobie kamizelkę i flagę związku zawodowego w rękach. Szefostwo Kauflandu poinformowało związek, że w niedzielę sklep będzie zamknięty, a tu się okazało, że jednak otwierają. Okłamali pracowników. Ja się wtedy tak wkurzyłam… Z punktu informacyjnego pożyczyłam megafon – regularnie go sprawdzam, więc wiedziałam, że jest sprawny. Ale była jazda! Obserwowali mnie przez kamery, a następnie zarzucili mi nadużycie przepisów przeciwpożarowych i BHP.

RR: Zrobiłyście transparenty? Jakie hasła napisałyście?

JŻ: Nie byłyśmy przygotowane, to był protest spontaniczny. Na kartonach napisałyśmy flamastrem: Nie chcemy pracy w niedzielę, to jest wyzysk, niedziela dla rodziny, omijacie prawo. Handel w Polsce omija zapisy ustawy o niepracujących niedzielach. Wszędzie na Zachodzie markety są w ten dzień nieczynne. U nas w kraju nie jest przecież tak źle, mamy już rozwiniętą gastronomię, działają małe sklepiki na osiedlach, w domach mamy lodówki i naczynia próżniowe. W tygodniu większość marketów jest czynna do godz. 22:00. Zakupy można zrobić wcześniej. A jeśli już ktoś naprawdę nie ma czasu ich zrobić w tygodniu, można zamówić jedzenie z dowozem. Kobieta ma prawo w niedzielę wyjść z rodziną na spacer i nic nie robić. Po co kobiecie dzień wolny w tygodniu – żeby dodatkowe pranie zrobić? Ona sobie wtedy nie odpocznie. Chodzi o to, aby mieć oddech. Utarło się, że w niedzielę pewnych rzeczy się nie robi, dlatego jest ona dniem odpoczynku. Taki dzień jest bardzo ważny. Z historii wiem, że nasi dziadkowie walczyli o to, żebyśmy pracowali 8 godzin zamiast 12, żebyśmy mieli urlopy, chorobowe, prawo do wypoczynku, związki zawodowe i kodeks pracy. Nie możemy tego tak oddać!