W połowie marca 2020 roku przez kraj przeszła fala wzmożonego zainteresowania papierem toaletowym, która dwa tygodnie później nieco przygasła. Mając więc w zapasie przynajmniej cztery rolki, możemy nieco nad tym produktem pomedytować. Zapewne nie pomylę się szczególnie, jeśli powiem, że na rynku dostępne są dziesiątki rodzajów papieru toaletowego. Myśl o tym, że tak bardzo jednorazowy przedmiot występuje w setkach wariantów i niezliczonych kombinacjach warstw, miękkości, wytłaczanek, nadruków, a także w edycjach świątecznych i satyrycznych, zawsze sprawia, że podnosi mi się ciśnienie. Obwinianie za to konsumentów nie ma szczególnego sensu. Supermarket to nie jest miejsce do pielęgnowania wyrzutów sumienia ani fetyszyzowania jednostkowych wyborów. Jest to natomiast znakomita okazja do przyjrzenia się logice wolnego rynku. W tym miejscu warto zatem odejść od kwestii papieru toaletowego i zerknąć w e-papier.
Gospodarka planowa na wolnym rynku
Tematem zakupów, dostarczania produktów oraz zarządzaniem tym procesem za pomocą gospodarki planowej zajmują się autorzy książki The People’s Republic of Walmart Leigh Phillips i Michal Rozworski (Verso, 2019), który to tytuł można przetłumaczyć na polskie realia jako „Biedronkowa Republika Ludowa”. Wielu z nas hasła „gospodarka planowa” i „wprowadzanie regulacji rynku na poziomie państwa” kojarzy się właśnie z niedoborami papieru toaletowego w PRL-u. Tymczasem, jak piszą autorzy, planowanie gospodarcze wcale nie odeszło do lamusa wraz ze Związkiem Radzieckim i jest wciąż stosowane w praktyce przez korporacje, takie jak tytułowy amerykański supermarket Walmart, czy być może lepiej znana w Polsce korporacja Amazon. Autorzy nie są wcale fanami Walmarta czy Amazona, którym wytykają notoryczne łamanie praw pracowniczych, wskazują za to, że w kwestii zarządzania łańcuchem dostaw bez planu i wewnętrznych regulacji przedsiębiorstwa te nie miałby szansy działać.
Gospodarka planowa jako taka jest zaprzeczeniem wolnego, nieuregulowanego rynku i tradycyjnie jest postrzegana jako narzędzie socjalistyczne. Co ciekawe nie jest jednak jedynym tego typu narzędziem stosowanym w wielkich przedsiębiorstwach. Autorzy przekonują także, że dla skutecznego działania firmy poszczególne działy muszą ze sobą współpracować, a nie konkurować jak na wolnym rynku. Podają na to przykład upadku sieci marketów K-mart, która podzielona na 40 konkurujących ze sobą działów w krótkim czasie zaliczyła poważny spadek.
Dlatego właśnie podejrzane wydaje się, że w wolnorynkowej ekonomii w najlepsze stosuje się socjalistyczne rozwiązania wewnątrz przedsiębiorstw, ale już propozycja wprowadzenia ich na poziomie państwa spotyka się z zarzutami o nieracjonalność i zamach na wolność. Chociaż w przypadku takich gigantów jak Amazon czy Walmart mamy do czynienia ze skalą działania i majątkiem porównywalnym z budżetem niektórych państw. Trudno więc zarzucać gospodarce planowej poprawne działanie jedynie w mikroskali.
Nieodrobiona lekcja wielkich korporacji
Gospodarka planowa w korporacjach działa znakomicie, a sklepowe półki wcale nie świecą pustkami. Natomiast korporacyjna gospodarka planowa ciągle pozostawia wiele do życzenia. Mimo iż obie firmy zatrudniają miliony ludzi, pracownicy nie mają wpływu na decyzje podejmowane przez szefów. W związku z tym pracodawca może na przykład nie stosować się do zaleceń na czas epidemii i narażać zdrowie pracownic i pracowników, jak to ma właśnie miejsce w halach Amazona w Polsce.
Inny problem z poleganiem na logice wolnego rynku to sytuacja, w której przedsiębiorstwa produkują rzeczy opłacalne w tym momencie w produkowaniu. Czyli na przykład papier toaletowy w renifery, a nie respiratory ratujące życie. Dlaczego? Ponieważ w Polsce epidemia nie zdarza się codziennie i robienie rezerw, które mogą nigdy się nie przydać, jest przecież nieopłacalne. Oczywiście nieopłacalne z punktu widzenia szefów korporacji nastawionych na zysk, a nie z punktu widzenia obywatelki, która potencjalnie za jakiś czas może potrzebować jakiegoś specjalistycznego sprzętu. Trudno sobie wyobrazić, żeby wszystkie firmy produkujące aktualnie kolorowy, wytłaczany, wielowarstwowy papier toaletowy z nadrukiem renifera zajęły się nagle wytwarzaniem specjalistycznego sprzętu medycznego.
Z pewnością nic takiego automatycznie się nie stanie. Przejście od produkcji zaawansowanych technologii to oczywisty skrót myślowy, który można rozwinąć następująco. Jeśli część z nas w swojej pracy zajmuje się projektowaniem renifera, a ten następnie zostanie wydrukowany na świątecznym papierze toaletowym, nie może, choćby potencjalnie zaangażować się w pracę, która mogłaby uratować czyjeś życie czy zdrowie. Albo nawet, w mniej drastycznym przypadku, osoby takie nie mogą zaangażować się w odpoczywanie czy spędzanie czasu z rodziną, ponieważ na ich drodze będzie stał rysunkowy renifer do wydrukowania na papierze toaletowym. O zjawisku produkowania zbędnych produktów i poświęcania im swojej pracy pisze David Graeber w Pracy bez sensu (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2019).
Chciałabym tu zrobić uwagę, że nic nie mam do reniferów. To bardzo sympatyczne zwierzęta, ale ich miejsce jest w przyrodzie, a nie na papierze toaletowym. Nie zapominajmy – bielenie, farbowanie, perfumowanie i drukowanie wzorów na papierze toaletowym to zużywanie wody i zasobów energetycznych oraz dodatkowe zanieczyszczanie środowiska. I to wszystko dla tych kilkunastu sekund, które potrzebujemy, aby się wytrzeć i wyrzucić papier na zawsze.
Mikroprzedsiębiorcy bez kapitału
Inny problem z wolnorynkową logiką polega na tym, że znaczny udział w chociażby polskiej gospodarce mają z kolei mikroprzedsiębiorcy, którzy nie dysponują znacznym kapitałem. W związku z czym bardziej opłaca im się rozwijać niewyspecjalizowane branże, w które nie trzeba wiele inwestować, ale istnieje prawdopodobieństwo uzyskania z nich szybkiego, choć może również niewielkiego zwrotu czy przychodu. Branże takie zatrudniają także niewyspecjalizowanych pracowników, których łatwo można zastąpić innymi. Stąd w naszym kraju kwitła swego czasu na przykład hurtowa produkcja zniczy. Mikroprzedsiębiorców nie stać na prowadzenie firmy zajmującej się przysłowiowym lataniem w kosmos czy, bardziej poważnie, produkcją zaawansowanego technologicznie sprzętu medycznego. Istnieje oczywiście ktoś, kogo na to stać. Są to oczywiście wielkie korporacje oraz… państwo! Nawet jeśli do obu tych bytów podchodzimy równie sceptycznie, różnica między państwem a korporacją polega na tym, że istnieje szereg narzędzi, jak: wybieranie i kontrolowanie rządzących państwem, a narzędzi kontrolowania Jeffa Bezosa albo innych szefów korporacji nie mamy praktycznie wcale.
Użyteczne nie oznacza opłacalne
Jak piszą Leigh i Rozworski: „Z pewnością zbiór wszystkich towarów i usług, które są użyteczne dla ludzkości oraz zbiór wszystkich towarów i usług, które są opłacalne, częściowo się na siebie nakładają. Na przykład bielizna jest produktem przydatnym, a firma Gap uważa, że opłacalne jest jej wytwarzanie – mamy tu do czynienia ze szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Niestety jednak zestaw wszystkich przydatnych rzeczy i zestaw wszystkich zyskownych rzeczy nie do końca się ze sobą pokrywają. Jeśli coś jest opłacalne, nawet jeśli nie jest użyteczne lub jest nawet szkodliwe, ktoś najpewniej będzie to produkował, dopóki zostawimy rynek samemu sobie”.
Jeśli przykład z finezyjnym papierem toaletowym wydaje się zbyt łagodny, pomyślmy o trudnościach, na jakie napotykają wszyscy chcący ograniczenia wykorzystania paliw kopalnych, których spaliny niszczą nasza planetę. Mimo drastycznych konsekwencji spalania paliw kopalnych zastąpienie ich czystą energią lub radykalne ograniczenia ich zastosowania wciąż napotykają opór ze strony potentatów paliwowych, dla których liczy się tylko finansowy zysk. Tym sposobem niszcząc środowisko, szkodzimy sobie wszyscy, tylko po to, aby magnaci paliwowi mogli zarobić jeszcze więcej, chociaż na swoich kontach mają już wystarczająco dużo.
Oczywiście jako ludzkość wcale nie musimy produkować w dużej mierze zbędnych czy po prostu szkodliwych produktów. Wymagałoby to jednak zasadniczych zmian w myśleniu o produkcji i o tym, co nam, jako społeczeństwu, naprawdę się opłaca. Pozytywny przykład planowego podejścia do gospodarki połączonej z poszanowaniem praw pracowniczych podają autorzy książki Inventing the future (Verso, 2015), czyli Alex Williams i Nick Srnicek, dostępnej po polsku pod tytułem Wymyślając przyszłość (Wydawnictwo UMK, 2019).
Jak piszą twórcy: „Publiczna kontrola nad wydatkowaniem funduszy rządowych na rozwój była również przedmiotem walk robotniczych w latach siedemdziesiątych. W dużej mierze obecnie już zapomnianych eksperymentach pracownicy w Wielkiej Brytanii i Japonii starali się ukierunkować rozwój technologiczny na produkcję <<towarów społecznie użytecznych>>, które przy okazji byłyby produkowane w taki sposób, aby zminimalizować marnotrawstwo, być ekologicznie zrównoważonymi oraz z poszanowaniem pracowników i ich umiejętności. Taki projekt miał miejsce w Lucas Aerospace w Wielkiej Brytanii – w firmie, która produkowała zaawansowane technologicznie komponenty dla wojska, i otrzymywała na to znaczne fundusze rządowe. W obliczu rosnącego bezrobocia strukturalnego i zbliżających się zwolnień pracownicy Lucas Aerospace zebrali się, aby opracować alternatywną propozycję prowadzenia firmy i utrzymania miejsc pracy. Stwierdzili, że ponieważ firma otrzymuje fundusze publiczne, to społeczeństwo powinno mieć wpływ na sposób ich wykorzystania i czerpać z nich korzyści. Wymagało przekierowania produkcji z uzbrojenia wojskowego na użyteczne produkty. Aby stworzyć propozycję użytecznych dóbr, pracownicy opracowali listę swoich umiejętności i posiadanego sprzętu. Przyjęli perspektywę planistów, słuchali sugestii dotyczących produktów zgłaszanych zarówno przez innych pracowników, jak i ich społeczności. Wspólnie zdecydowali, w jaki sposób technologie i umiejętności mogą zostać skierowane na inne cele. Zamiast produkcji zaawansowanego sprzętu wojskowego, pracownicy zajęli się produkcją technologii medycznych, energii odnawialnej, poprawą bezpieczeństwa i rozwojem technologii ogrzewania mieszkań socjalnych. Ostateczny plan zawierał ponad 1200 stron i szczegółowe propozycje 150 produktów. Projekt miał „rozpalać wyobraźnię”. Nie tylko jako tymczasowy eksperyment alternatywnej polityki, ale mobilizacja zasobów w celu stworzenia nowego porządku. A przy okazji współgrał z założeniami działaczy pokojowych, ekologów, feministek i ruchów pracowniczych. Ostatecznie jednak stagnacja Partii Pracy, krajowych związków zawodowych i zwrot neoliberalny spowodował, że plan Lucas Aerospace nie osiągnął wszystkich założonych celów. Ale udało się na przykład spowolnić utratę miejsc pracy. Pomimo niepowodzeń plan Lucas Aerospace pokazuje, w jaki sposób można wykorzystać siły wytwórcze społeczeństwa w celu przekształcenia kierunku technologicznej zmiany społecznej. Nie była to próba zbudowania fabryki kontrolowanej przez pracowników w środku gospodarki zorientowanej na zysk, ale bardziej radykalna próba reorganizacji rozwoju technologicznego: zakładająca porzucenie ulepszania broni i zmierzająca w kierunku wytwarzania towarów społecznie użytecznych”.
I tak wychodząc od rozważania, czy aby na pewno potrzebujemy dziesiątek rodzajów finezyjnego papieru toaletowego, dotarliśmy do próby zmiany myślenia o zarządzaniu i produkcji dóbr. Nie wiem co przyniesie obecny kryzys. Lektura Doktryny szoku Naomi Klein opisująca neoliberalne zmiany zachodzące na świecie po rozmaitych katastrofach nie wróży niczego dobrego. Chciałabym natomiast zaprosić Czytelniczki i Czytelników do prowadzenia eksperymentów myślowych i rozważań, jakich towarów i usług naprawdę potrzebujemy jako społeczeństwo. W czasie pandemii i nie tylko.