Obecny kryzys jest także kryzysem nadziei. Trudno uwierzyć, że ze zła pandemii zdołamy wyprowadzić dobro. A jednak wyobraźnia, która pozwoli nam myśleć o lepszym świecie, jest dziś nie tylko potrzebna — jest konieczna.
Kryzys wyostrza nierówności. Można załamać ręce, patrząc na to, co dzieje się dziś z osobami pozbawionymi dachu nad głową, pensjonariusz(k)ami domów pomocy społecznej, ofiarami przemocy w rodzinie oraz z dużą częścią rynku pracy. Wiązanie końca z końcem coraz częściej przestaje być możliwe. Nawet ci, którzy wciąż mają przyzwoitą pracę i mogą wykonywać ją bezpiecznie z domu, mierzą się z szeregiem problemów, poczynając od dwudziestoczterogodzinnej opieki nad dziećmi. Nie wszyscy mamy tak samo ciężko, lecz prawie wszyscy mamy trudniej niż do tej pory.
W tych warunkach – gdzieś między podwojonymi zmartwieniami o stan konta i fatalnymi wiadomościami z całego świata – pewnie większości z nas ciężko sobie wyobrazić, że na końcu tego tunelu może być światło. A ono tam jest. I wiele zależy od tego, czy je zobaczymy.
Pieniądze dla wszystkich
Ponure czasy skłaniają do szukania nowych, niekiedy bardzo obiecujących rozwiązań. W wielu krajach bardzo poważnie myśli się dziś o dochodzie podstawowym, czyli mniejszych lub większych kwotach wypłacanych regularnie wszystkim obywatelkom i obywatelom (ewentualnie z wyłączeniem, na przykład, wąskiej grupynajbogatszych). O potrzebie zastosowania podobnych narzędzi w trakcie pandemii mówił parokrotnie – także w wywiadzie dla „Równości” – Maciej Szlinder, prezes Polskiej Sieci Dochodu Podstawowego. Mam na myśli między innymi poprawę sytuacji osób otrzymujących wypowiedzenie, tracących zatrudnienie z dnia na dzień ze względu na umowy śmieciowe, bezrobotnych już w chwili wybuchu pandemii. Ważne są też osoby, które bez dochodu podstawowego nie mogą sobie pozwolić na odejście z niebezpiecznej, a niekoniecznej dla społeczeństwa pracy, przez co muszą wciąż ryzykować zarażeniem siebie i innych (jako pierwsze przychodzą tu na myśl magazyny Amazonu).
W połowie marca w Stanach Zjednoczonych różne wersje tego rozwiązania poparły postacie z rozmaitych miejsc sceny politycznej, jak Alexandria Ocasio-Cortez, Bernie Sanders, Mitt Romney i Donald Trump. Na razie w programie CARES uwzględniono tylko pojedyncze zastrzyki finansowe (trochę jak w Hongkongu), jednak idea dochodu podstawowego zyskała nowy rozgłos. W Kanadzie planowane jest czteromiesięczne wsparcie dla osób, które straciły zarobek z powodu pandemii. W Brazylii wprowadzono dochód podstawowy dla wszystkich dorosłych (z ograniczeniem do dwóch na rodzinę), póki co na trzy miesiące. Hiszpania zapewne nie wesprze każdej pełnoletniej obywatelki i obywatela, zamierza za to pozostawić transfery również po kryzysie. W Wielkiej Brytanii o przyjęcie zbliżonego instrumentu na czas pandemii zaapelowało do rządu ponad 170 parlamentarzystek i parlamentarzystów. Pojedynczy posłowie podnoszą temat także w Singapurze i Polsce. Ponadto petycja Unconditional Basic Income Europe na rzecz awaryjnego dochodu podstawowego w Unii Europejskiej uzyskała 135 tysięcy podpisów, a list otwarty do unijnych władz „Pacjent Europa” sygnuje i Tomasz Terlikowski, i Robert Biedroń.
Tego rodzaju transfery pieniężne mogą przybierać rozmaite formy, a nie każda byłaby pożądana. Między innymi źle by się stało, gdyby takie bezwarunkowe wsparcie stanowiło pretekst do dalszego demontażu usług publicznych (uproszczony przykład: „Macie pieniądze, więc nie potrzeba wam żadnych pociągów, kupcie sobie wszyscy samochody”). Trwające dyskusje i uchwalane ustawy pokazują jednak, że przynajmniej część klasy politycznej jest obecnie otwarta na rozwiązania, które mają szansę realnie pomóc grupom szczególnie dotkniętym kryzysem. Jeśli w dużych państwach zagranicznych okaże się to standardem, może i w Polsce rządzący w końcu staną na wysokości zadania. Co prawda tarcza antykryzysowa nie napawa optymizmem, ale w polityce zdarzają się zwroty akcji i zmiany zasad gry. Jeden z nich zresztą ma na koncie sama Zjednoczona Prawica. Program 500 plus, przy wszystkich swoich słabościach, był przecież posunięciem zmieniającym horyzont tego, co możliwe. Przynajmniej część tych, którzy jeszcze w 2016 roku przekonywali, że nie da się w Polsce wprowadzić dużych programów socjalnych, w kolejnych latach uwierzyła, że jednak się da.
Nowa wyobraźnia
Koronawirus budzi zatem lęk i przygnębienie, ale zarazem podważa stare sposoby myślenia. Widać to również w innych dziedzinach. Oto pielęgniarki, ratownicy czy lekarki rezydentki stają się nagle naszymi bohater(k)ami. Może ktoś teraz połączy kropki i dołączy do lewicowych apeli o porządne finansowanie ochrony zdrowia? Może w efekcie przybliżymy się do sprawiedliwszych podatków progresywnych oraz innych instrumentów, które pozwolą zgromadzić niezbędne środki? Albo kolejna sprawa: może wreszcie ograniczymy liczbę śmieciówek tudzież fikcyjnych firm? Przypomnę, że według badań Głównego Urzędu Statystycznego 80% osób zatrudnianych na umowach cywilnoprawnych i 50% prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą zostało do tego zmuszonych przez pracobiorców, mylnie zwanych w Polsce pracodawcami.
Dochód podstawowy (awaryjny bądź stały), pieniądze na opiekę zdrowotną, cywilizowane stosunki pracy – to jedynie przykłady zmian, których można oczekiwać w trakcie pandemii. Znacznie dłuższą listę przedstawiła na przykład Maja Staśko w dość głośnym wpisie facebookowym (w chwili pisania tego tekstu 3500 polubień i 1600 komentarzy). Wspólną cechą takich postulatów jest śmiałość w kwestionowaniu społecznej rutyny. Jeśli dziwią lub wręcz szokują, to właśnie dlatego, że wymagają nowej wyobraźni. Ale przecież nawet redakcja „Financial Times” nawołuje dziś do „radykalnych reform”, „bardziej aktywnej roli rządów w gospodarce” i „odwrócenia polityki, która dominowała przez cztery ostatnie dekady”. Głosy poparcia dla zmian słychać więc również z samego centrum światowej finansjery.
Wyobraźnia, nadzieja, radość, optymizm, nawet utopia — przed pandemią koronawirusa dało się dostrzec w Polsce pewien ruch na rzecz ich docenienia. W magazynie „Kontakt” wydaliśmy numer poświęcony współczesnemu kryzysowi wyobraźni. „Nowy Obywatel” przygotował numer o lepszym świecie. Wydawnictwo Karakter opublikowało po polsku Nadzieję w mroku Rebekki Solnit. Reporterka Katarzyna Boni „pracuje nad książką o tym, czy utopia jest możliwa”. W obliczu katastrofy klimatycznej coraz więcej z nas czuje, że formuła „wszyscy zginiemy” zaczęła być przeciwskuteczna. Posępne wizje przyszłości w swojej masie przygnębiają i zniechęcają do działania, a jaśniejszych alternatyw w kulturze jest wciąż za mało (dla ilustracji – jedna z nich to gatunek solarpunk). Trzeba szukać źródeł nadziei i trzeba je samodzielnie tworzyć.
Bez nadziei nie zmieni się świat
Piszę te słowa 8 kwietnia. Pandemia nie czeka i w kolejnych tygodniach wiele się zmieni. Niektóre postulaty zostaną spełnione, inne stracą aktualność lub też politycy nie zechcą ich podjąć. Nie w tym rzecz jednak, by już teraz stworzyć gotowy zestaw pomysłów. Nie w tym rzecz, by się załamać, gdy ta lub inna idea nie zostanie urzeczywistniona (a z pewnością czeka nas jeszcze niejedno rozczarowanie). I nie w tym rzecz, by spalać się w poczuciu winy, że sami robimy zbyt mało.
Kluczowa jest wiara, że dzięki wspólnym wysiłkom lepszy świat może nadejść. Wiara działaczy, którzy skutecznie ubiegali się o ośmiogodzinny dzień pracy. Wiara kobiet, które wywalczyły dla siebie prawa wyborcze. Wiara Martina Luthera Kinga, który wprawdzie nie mógł dać czarnym Amerykan(k)om pełnej równości, lecz przynajmniej ich do niej przybliżył.
Część dawnych zdobyczy jest dziś zagrożona, ale nie powinniśmy ograniczać się do ich obrony. Zamiast tego wykorzystajmy to, co ujawnił kryzys, by przekonywać (na początek samych siebie), że szpitale są ważniejsze od stadionów, badaczki chorób – od piłkarzy, a kolejarze – od youtuberów. I że sposób urządzenia naszych społeczeństw powinien chociaż częściowo to odzwierciedlać. Nie wiemy, czy nam się uda, jednak kobiety, które pragnęły praw wyborczych, też nie wiedziały.
Trudno myśleć o lepszej przyszłości, gdy wali się świat, lecz to myślenie samo bywa źródłem siły. Z zaangażowania może płynąć poczucie sensu, o które w kryzysie niełatwo. Przede wszystkim jednak świat bez nadziei nie stanie się lepszy. Jeżeli nikt nie zachowa wiary w bardziej równe i sprawiedliwe społeczeństwo, nie będzie komu go wprowadzać.
Być może pandemia koronawirusa, uznana przez Sekretarza Generalnego ONZ za moment największej próby od czasów drugiej wojny światowej, stanie się też początkiem umowy społecznej przypominającej powojenną. Wtedy na zgliszczach zrodziły się reformy, które Stanom Zjednoczonym, Niemcom Zachodnim, Francji, Włochom czy Japonii przyniosły długi okres dobrobytu. W pewnym sensie obecne wyzwanie jest nawet większe: potrzebujemy zarówno sprawiedliwszego podziału dóbr, jak i powstrzymania destrukcji Ziemi. Tak głęboka zmiana nie nastąpi, jeżeli nie zdołamy jej sobie najpierw wyobrazić.