Rynek komunikacji miejskiej opiewa na 9–10 mld zł rocznie. Lwią część tej sumy pochłania pięć największych polskich miast, z czego 30% trafia do samej Warszawy. A co z pozostałymi miejscowościami na mapie Polski? Dlaczego liczba kursów, głównie podmiejskich, jest tak zatrważająco niska? Jak radzą sobie prywatni przewoźnicy, których działalność jest regulowana zezwoleniami wydawanymi przez sektor państwowy?
W 2019 r. aż 13,8 mln obywateli i obywatelek naszego kraju żyło w gminach wykluczonych komunikacyjnie. Daje to ponad 20% gmin niemal odciętych od świata. Te „białe plamy komunikacyjne”, jak nazwał to Wojciech Bąkowski (wykładowca Wydziału Zarządzania i Ekonomiki Usług na Uniwersytecie Szczecińskim), powodują, że grupa wykluczonych staje się wyjątkowo liczna. Bo jak dostać się do innej miejscowości, aby zrobić zakupy, skorzystać z usług lekarza czy dojechać do szkoły? Jeśli zorganizowany przejazd nie istnieje, pozostaje tylko siła własnych nóg lub zakup pojazdu, na co nie wszyscy mogą sobie pozwolić.
Należycie do grupy szczęśliwców, których miejscowość jest położona na trasie autobusowej lub kolejowej? Świetnie! Nie oznacza to jednak, że w tym miejscu problemy się kończą. Zanim do nich dojdziemy, wyjaśnijmy kilka rzeczy.
Komunikacja zbiorowa dzieli się na dwa obszary. Pierwszy z nich dotyczy połączeń o charakterze użyteczności publicznej, a drugi prywatnego transportu zbiorowego. Czym się różnią? Głównie źródłem finansowania, chociaż i w tej kwestii państwo coraz częściej decyduje się na dopłacanie prywatnym przewoźnikom, aby ci obsługiwali kursy zapisane w rozkładzie jako należące do samorządów. W ten sposób zaciera się podział między nimi.
Podczas transformacji systemowej rząd postanowił wycofać się z monopolu na rynku transportowym opartym wyłącznie na państwowych przewozach. Dając szansę prywatnym przedsiębiorstwom, miał się pozbyć rosnącego długu, który przez dekady generowały słynne PKS-y. Pomysł z pozoru był niezły – z racji rosnącej konkurencji miało pojawić się: wiele firm, ciekawe trasy, dbanie o jakość usług, tańsze bilety… Idea, jak wiadomo, utopijna. Pozostawiona sama sobie komunikacja publiczna skupiła się wyłącznie na wielkich aglomeracjach, coraz bardziej bagatelizując potrzeby mieszkańców i mieszkanek mniejszych miejscowości. Ponadto ograniczyła liczbę wykonywanych połączeń, nie wspominając już o kulturze osobistej obsługi i komforcie jazdy.
„Przewoźnik odpowiada za szkodę, jaką podróżny poniósł wskutek przedwczesnego odjazdu środka transportowego” oraz „Przewoźnik odpowiada za szkodę, jaką poniósł podróżny wskutek opóźnionego przyjazdu lub odwołania regularnie kursującego środka transportowego, jeżeli szkoda wynikła z winy umyślnej lub rażącego niedbalstwa przewoźnika”
Pamiętam czasy licealne, kiedy codziennie trzeba było zaciskać zęby i wstawać o 2 godziny wcześniej, niż zaczynały się lekcje, aby móc wsiąść do mniej zatłoczonego autobusu. Albo wejść do niego w ogóle, a potem okupować szkolną stołówkę lub szatnię i czekać godzinę na rozpoczęcie zajęć. I chociaż w rozkładzie po godzinie 7:00 rano szumnie widniało 6 kursów, zazwyczaj przyjeżdżały 2 lub 3. Co z uczniami, którzy nie zmieścili się, żeby stać na schodach albo siedzieć na desce rozdzielczej? Ich sprawa. Firma transportowa nie brała za to odpowiedzialności.
Przypominam sobie również jedną matematyczkę, która notorycznie nie wierzyła nam, że spóźnienie nie jest naszą winą, i wymagała od nas pisemnego poświadczenia od przewoźnika. Oczywiście nigdy go nie dostaliśmy. Zostaliśmy za to wyśmiani przez obie strony. I to nie raz.
Wracam też pamięcią do wszystkich znajomych, którzy do Cieszyna dojeżdżali z bardziej egzotycznych miejscowości niż Skoczów. Mój przyjaciel dojeżdżał z… Kubalonki. Gdy kierowca postanowił jednak z niewiadomych przyczyn nie zrobić kursu zgodnie z rozkładem jazdy, kolega niejednokrotnie pukał wieczorem do drzwi cieszyńskich znajomych z pytaniem, czy mogą go przenocować. Inna koleżanka, która mieszkała w Kaczycach, co tydzień musiała zwalniać się karteczką od rodziców, aby zdążyć na ostatni kurs przed 16:00, chociaż nasze lekcje trwały do 16:10. Jednocześnie wiedziała, że naraża się na lincz podczas cotygodniowej godziny wychowawczej i wytykanie, że ma zbyt wiele nieobecności.
Niedostosowanie godzin odjazdu do potrzeb pasażerów to jedno. Problemem jest także niezrozumiały rozkład jazdy. Jeśli już uda wam się trafić na odpowiedni (każdy przewoźnik ma własny) albo mieszkacie w miejscowości, która dba o spisanie całego rozkładu na danym dworcu autobusowym w jednej tabelce, patrzy na was mnóstwo niezrozumiałych skrótów. Niektóre znam na pamięć – np. magiczną literkę „S”, której zawsze mam nadzieję nie zobaczyć. „S” oznacza „kurs w dni nauki szkolnej”. Jak więc zinterpretować dzień, w którym część uczniów przybywa do szkoły na oglądanie filmów, a reszta pisze w tym czasie próbny egzamin? Czy „S” obejmuje ten czas? Trudno odgadnąć. Kierowcy nie wiedzą. Strony internetowe przewoźników, o ile istnieją, nie wyjaśniają. Z kolei profile w social mediach zazwyczaj funkcjonują tylko jako księga zażaleń, bez jakiejkolwiek moderacji ze strony ich firm. Skąd więc przyszły pasażer ma czerpać wiedzę?
„Jeżeli przed rozpoczęciem przewozu lub w czasie jego wykonywania zaistnieją okoliczności uniemożliwiające jego wykonanie zgodnie z treścią umowy, przewoźnik jest obowiązany niezwłocznie powiadomić o tym podróżnych oraz zapewnić im bez dodatkowej opłaty przewóz do miejsca przeznaczenia przy użyciu własnych lub obcych środków transportowych (przewóz zastępczy)”
Środa przed Bożym Ciałem kilka lat temu. W perspektywie cztery letnie dni długiego weekendu. Bilet zakupiony wcześniej (na takich studenckich kursach to jedyna praktyka gwarantująca miejsce w autobusie). Wszystko zorganizowane jest idealnie – tak, aby ominąć korki i po raz kolejny uniknąć siedzenia na drążku do zmiany biegów lub desce rozdzielczej z pijanym podróżnym leżącym mi na dekolcie. Spieszę z siostrą na autobus. Ruszamy z Krakowa o 7:30 rano. Przez dwie godziny kierowca zatrzymuje się co 10 minut i ucieka na tył pojazdu. Nikt nie wie i nie rozumie, po co. Pomimo pytań, nie otrzymujemy odpowiedzi. O godz. 10:00, zostawia nas we wsi pod Kalwarią Zebrzydowską z nadzieją, że już jedzie po nas nowy kurs. Po kolejnych 2 godzinach stania w 40 osób w żarze, bez możliwości schronienia, znajduje nas autobus. Niestety nie nowiutki i pachnący, a kolejny z rozkładu jazdy, w którym znajduje się już o 20 osób za dużo, a na dodatek do środka pakuje się nasza 40. W miejscu docelowym byłyśmy po 15:00, zamiast o planowanej 10:00. Cóż, przynajmniej dojechałyśmy do celu.
Luty tego roku. Zimno, mróz. Brenna, godz. 17:38, przedostatni kurs z listy (kolejny do Cieszyna za 2 godziny). To jeden z kursów użyteczności powiatowej wykonywany przez prywatnego przewoźnika. Przyjeżdża autobus, spóźniony o 15 minut. Drzwi nie chcą się otworzyć. Kierowca przepraszającym tonem (co jest rzadkością) wyjaśnia mi przez szybę, że bus zastępczy nie przyjedzie, kolega mu pewnie złośliwie nie dolał paliwa, wskaźnik nie działa i najlepiej będzie, jeśli ogarnę sobie transport na własną rękę. Rozpoczęłam więc telefoniczne tournée po znajomych. Czasami to jedyne wyjście. Zdarza się też, że po zakupie biletu dowiadujesz się od kierowcy, że nie chce mu się jechać zaplanowaną trasą i wysiadka odbywa się dwa przystanki wcześniej lub o trzy za daleko, bo nie zauważył, że stoisz koło niego, komunikując potrzebę wysiadania. Odległość między przystankami to często kilka kilometrów ciemnych zaułków bez oświetlenia, pobocza czy przejść, a idąc nimi, twoje życie jest zagrożone i sama lub sam stajesz się zagrożeniem ruchu drogowego. Ale dzielnie maszerujesz. Bo jak inaczej wrócić do domu?
To nie jedyne problemy związane z prywatnym transportem zbiorowym. Najwyższa Izba Kontroli zwraca uwagę na patologiczne sytuacje, takie jak jazda z nadmierną prędkością. Po co? Żeby przyjechać minutę przed konkurencją i przejąć jej niedoszłych podróżnych. Myślicie, że to mały procent? Polecam obserwację rajdów autobusowych na trasie Skoczów–Cieszyn, szczególnie po wiejskich drogach pełnych wzniesień i zakrętów. Lepiej jednak patrzeć z zewnątrz, gdyż w środku można poczuć się jak worek ziemniaków na przyczepie lub skończyć z połamaną ręką, gdy kierowca zahamuje za mocno.
A co z przeludnieniem niektórych kursów? Od dawna krążą filmiki z YouTube’a, na których widać ludzi próbujących się przedrzeć niczym zombie do autobusu na trasie Chybie–Cieszyn. Wierzcie mi, niewiele zmieniło się w tej kwestii do dzisiaj. Do kogo zgłosić takie uchybienia? Pomimo interwencji w każdej z tych sytuacji, jedyne, co robi właściciel firmy, to rzuca słuchawką.
„Osoby zagrażające bezpieczeństwu lub porządkowi w transporcie mogą być niedopuszczone do przewozu lub usunięte ze środka transportowego”
Z mojej perspektywy, osoby bardzo ceniącej transport publiczny, najgorzej jest być dziewczyną i młodą kobietą bądź osobą starszą czy dzieciakiem, którzy są nieustannie okradani. Kierowcy bardzo szybko potrafią przejść na „ty” i zapytać: „Po co ci ten bilecik?”, a następnie ostentacyjnie schować 10 zł do kieszeni, choć zgodnie z cytowanym w śródtytułach Prawem przewozowym brak biletu to wina podróżnego:
Podróżny, który w czasie kontroli dokumentów przewozu osób lub bagażu, mimo braku odpowiedniego dokumentu przewozu, odmawia zapłacenia należności i okazania dokumentu, umożliwiającego stwierdzenie jego tożsamości, podlega karze grzywny.
Tylko jak udowodnić kontrolującemu, że pieniądze zostały już przekazane?
Wracając jednak do kwestii tożsamości: osoby płci żeńskiej są na celowniku. Mowa tu zarówno o kierujących pojazdem, jak i o podróżujących. O tym, że kultura osobista u większości kierowców nie istnieje, już wspominałam. Dystans zostaje skrócony bardzo szybko, po dwóch sekundach zbyt długiego szukania drobnych pojawiają się wulgaryzmy, lecz najbardziej zaskakuje… przemoc. Zirytowany kierowca potrafi pociągnąć pasażerkę za torebkę, warkocz czy cokolwiek innego, jeśli ta nie zareaguje odpowiednio sprawnie. Reszta zgromadzonych udaje, że nie słyszy, by nie stać się kolejnym celem. Z kolei nabuzowany kierujący przez kolejne minuty (dopóki nie znajdzie nowej ofiary) wykrzykuje obelgi na cały pojazd.
Człowiek człowiekowi wilkiem, a szczególnie mężczyźni pod wpływem używek. Napastowanie seksualne w warunkach dużego ścisku w pojeździe jest powszechne. „Niechcący” czyjaś ręka ląduje nie tam, gdzie powinna – na twoim ciele. Pasażer siedzący za tobą zaczyna cię miziać po włosach. Z kolei najbardziej „bezczelni” potrafią kwaśnym oddechem szeptać do ucha, jaka jesteś piękna, i zawodzić, dlaczego im nie dasz swojego numeru. A wszystko to w kilkunastocentymetrowej pułapce, gdyż przestrzenie między fotelami nie należą do największych – po twojej lewej okno, a po prawej napastnik (lub na odwrót) i brak możliwości ucieczki. Pomimo wołań i próśb do kierowcy o interwencję lub wezwanie policji, zostajesz uciszana, bo są ważniejsze rzeczy, np. dojechanie do kolejnego przystanku.
1 zł = 1 km
Gdy już macie w sobie dość determinacji (albo zwyczajnie nie ma innego wyboru) i decydujecie się na podróż transportem zbiorowym, czekają na was kolejne niespodzianki: nierespektowanie zniżek (za co przewoźnikowi grozi grzywna 2000 zł), okradanie z przesyłek bez wystawiania kwitów bagażowych (należy się wam odszkodowanie) oraz niekontrolowana zmiana cen (każdorazowo powinna być ona podawana w kasach, na stronie czy w cenniku opłat za bilety). Skąd biorą się te nieporozumienia i łamanie praw?
W Polsce odpowiedzialność za komunikację autobusową przejęły samorządy. Rząd obiecał dofinansowanie w kwocie 1 zł za przejechany kilometr, wypłacaniem obarczając samorządy, które muszą do tej puli dodać kolejne 3 zł. Niestety ich budżety nie są w stanie udźwignąć takich kwot, przez co pojawiają się cięcia finansowe kosztem pasażerów. Może należałoby więc wprowadzić rozwiązanie globalne? W końcu nie chcemy doświadczyć paraliżu komunikacyjnego, a jednocześnie pragniemy być ekologiczni. W 2020 r. Luksemburg wprowadził zupełnie bezpłatny system transportu publicznego na terenie całego kraju, który finansuje tamtejszy rząd. Zakłada tym samym, że liczba pasażerów komunikacji zbiorowej wzrośnie o 20% w ciągu 5 lat. Jak takie rozwiązanie sprawdziłoby się w Polsce? Które problemy zostałyby zniwelowane? Czy kiedyś się tego doczekamy? Pozostaje nam wyłącznie gdybać, marznąć na przystanku podczas samotnego czekania na spóźniający się autobus.