Press "Enter" to skip to content

Miasto przyszłości

Przez dziesiątki lat akceptowaliśmy dominację samochodów na naszych ulicach. A gdyby transport udało się zorganizować inaczej? Wiele europejskich miast wprowadza alternatywy, które pozwalają na zerwanie z obecnym trendem.

Powszechna szarość przełamywana ostrymi kolorami wszechobecnej „szyldozy”, stada gołębi przeczesujące betonową dżunglę, dające nam iluzję bioróżnorodności i zdatności do życia – oto krajobraz, którego kulminacją jest samochód, tj. symbol statusu Polek i Polaków, który niesie za sobą problemy uderzające w nasze miasta, a przez to i w nas samych.

Wszystko ma swoją cenę

Auta odpowiadają nie tylko za zanieczyszczenie powietrza, ale również za zanieczyszczenie hałasem. Choć jest to słabo nagłośnione zjawisko, pozostaje ono ważne i aktualne. Życie w głośnym środowisku pogarsza nasz stan zdrowia. Uraz akustyczny, wysokie ciśnienie, choroby serca, bezsenność, długotrwały stres, a nawet problemy w nauce – to wszystko dolegliwości wywoływane i nasilone przez rosnące w całej Europie zanieczyszczenie hałasem. Duże znaczenie ma w tym przypadku ciągły napływ dźwięków dochodzący z zakorkowanych ulic. Pokazują to statystyki: negatywne skutki może odczuwać aż 65,5% mieszkańców Starego Kontynentu, zaś w uzależnionych od indywidualnych środków transportu Stanach Zjednoczonych na spowodowane nimi dolegliwości skazane jest aż 97% populacji.

Samochody to również ogromne marnotrawstwo przestrzeni. Można by pomyśleć, że to niewielki problem, jednak chodzi o miasta – miejsca, w których toczymy ciągłą walkę o każdy skrawek terenu, o małe mieszkanko na piętrze. Tymczasem auta podczas jazdy pozostają puste średnio w 80%, co stanowi główną przyczynę zakorkowania ulic. Z kolei parkingi i inne elementy infrastruktury samochodowej zajmują przestrzeń, na której można by stworzyć parki, mieszkania i inne budynki użyteczności publicznej.

Zgodnie z danymi Europejskiej Agencji Środowiskowej 30% emisji dwutlenku węgla w Unii Europejskiej pochodzi z transportu, z czego 72% to transport drogowy. W takich krajach jak Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone stał się on główną przyczyną emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, co stanowi przykład nadmiernej konsumpcji krajów globalnej Północy, za którą zapłacą miliony ludzi oraz nasza planeta. Choć przemysł samochodowy próbuje produkować coraz bardziej ekologiczne auta, nie powoduje to, że redukcja ich liczby na drogach nie jest konieczna.

Pierwszą ofiarą śmiertelną samochodu była Bridget Driscoll. W 1896 r., kiedy w Wielkiej Brytanii doszło do tragicznego wypadku, kobieta miała 44 lata. Od tamtego czasu rozwój tego środka transportu był nierozerwalnie związany z ofiarą z ludzkich istnień, na którą zgadzamy się w imię postępu. Pytanie jednak, czy naprawdę chodzi o postęp, czy tylko o naszą wygodę. W 2019 r. w Polsce w wypadkach samochodowych zginęło aż 3 tys. osób, a 35 tys. zostało rannych.

Miasto z tradycjami

Wraz z kryzysem naftowym w latach 70. dominująca pozycja aut została zagrożona.  Pionierem nowego spojrzenia na urbanistykę była Kopenhaga, stolica ciężko dotkniętej kryzysem Danii. Aby przeciwdziałać negatywnym skutkom załamania gospodarczego, w mieście wprowadzono niedziele bez auta, które zachęciły jego mieszkańców do przesiadki na rower. Korzystny dla rozwoju cyklizmu okazał się również aktywizm Duńskiej Federacji Cyklistów. W przeciwieństwie do wielu krajów Europy, związki cyklistów w Danii i Niderlandach przetrwały burzliwą pierwszą połowę XX w. i zapewniły siłę polityczną, która pozwoliła popularyzować jazdę na rowerze i rozwijać potrzebną do tego infrastrukturę. Dziś Kopenhaga jest uznawana za rowerową utopię i wzbudza zazdrość na całym świecie – stąd rozwój miasta w kierunku przyjaznym dla cyklistów nazywa się „kopenhagizacją”. Jak podaje ambasada cyklistyczna Danii, podstawowym celem kopenhagizacji jest zapewnienie bezpieczeństwa i komfortu jazdy na rowerze. Cel ten jest osiąga się poprzez rozwój infrastruktury rowerowej, bezpieczeństwa drogowego i systemu wypożyczania rowerów oraz polepszanie wizerunku jednośladu np. poprzez kampanie społeczne.

A to wszystko w kwadrans!

Paryż to miasto świateł i rewolucyjnego żaru; zadziwiające, wyznaczające trendy i zmieniające nasze postrzeganie świata. Od sześciu lat w stolicy Francji organizuje się dzień wolny od aut, w którym większość pojazdów nie ma wstępu na ulice. W minionym roku 2020 taki dzień odbył się 27 września i pozwolił nie tylko tymczasowo zmniejszyć zanieczyszczenie powietrza i hałasem, ale również odkryć miasto no nowo. Paryżanie i turyści wykorzystali go, by cieszyć się możliwością spaceru czy organizacji pikników, pozwalając sobie w ten sposób na oddech od tak typowego dla miasta hałasu i pośpiechu.

Stolica Francji od lat przoduje w poszerzaniu przestrzeni przyjaznych dla ludzi oraz środowiska. Pierwsza kobieta na stanowisku mera Paryża, wywodząca się z francuskiej Partii Socjalistycznej Anne Hidalgo, planuje zrewolucjonizować metropolię poprzez koncepcję tzw. miasta piętnastominutowego, czyli takiego, w którym wszystkie podstawowe sprawy, jak dojście do pracy czy po zakupy, można załatwić pieszo w kwadrans. Oznacza to koniec ze staniem w korkach.

Piętnastominutowe miasto niesie za sobą wiele korzyści. Pierwszą, dość oczywistą, jest oszczędność czasu. Po zsumowaniu wszystkich codziennych podróży okazuje się, że przemieszczanie się z miejsca na miejsce zabiera nam ogromną część życia, czemu pomysł Hidalgo pozwala zapobiec. Poza tym mieszkańcy Paryża pozostają zdrowsi, bo nie dość, że mniejsza liczba samochodów znacząco redukuje zanieczyszczenie, to na dodatek stwarza kolejne okazje do ruchu, tak potrzebnego nam w dzisiejszych czasach.

Czy pomysł ten nie wydaje się jednak nierealistyczny? Paryż, jak wiele innych europejskich miast, powstał w czasach sprzed ery samochodów i rozwijał się w podobnym schemacie, co miasta piętnastominutowe. Wizja, która wydaje się być tak odległa i utopijna, jest więc jedynie powrotem do przeszłości. Stolica Francji nie jest zresztą jedynym miastem w Europie, które pragnie stać się bardziej przyjazne do życia.

Gdzie rower jest ulicy królem

Bogata sieć kanałów i kultura rowerowa skutecznie odstraszają przed rozwojem infrastruktury samochodowej w Amsterdamie, który z ponad 700 km ścieżek rowerowych staje się oazą dla każdego cyklisty. Wraz Monachium czy Kopenhagą stolica Holandii należy do najbardziej przyjaznych rowerzystom miast na świecie. Jak podaje dziennik „Het Parool”, samochodów do codziennego przemieszczania się używa jedynie 19% populacji Amsterdamu. Stało się to możliwe dzięki idei tzw. „autoluw”, która oznacza ni mniej, ni więcej niż planowanie lokalnego systemu przemieszczania się tak, by priorytet w poruszaniu się nadać pieszym, cyklistom i pasażerom komunikacji zbiorowej, a nie kierowcom samochodów. Przeciwnicy autoluwu uważają, że jeśli auta stracą swoją uprzywilejowaną pozycję, uniemożliwi to dostawy do sklepów, pojazdy ratunkowe będą spowalniane przez tłumy pieszych, a osoby niesamodzielne ruchowo zamkną się w swoich czterech ścianach. Amsterdam pokazuje jednak, że to nieprawda. Dzięki znacznie mniejszej liczbie samochodów osobowych na drogach te pojazdy, które pełnią znaczącą funkcję, mogą do swojego celu dostać się łatwiej. Osoby niesamodzielne ruchowo są z kolei bezpieczniejsze, gdyż nie muszą obawiać się przechodzenia przez jezdnię, w przeciwnym wypadku dla bardzo dla nich niebezpieczną. Ostatecznie zyskują również właściciele małych sklepów, kawiarenek i restauracji, które częściej niż przez kierowców są zauważane przez pieszych.

Niewielki krok dla człowieka

Nie tylko Paryż i Amsterdam dążą do ograniczenia ruchu samochodowego. Do inicjatywy dnia bez samochodu w Europie dołączyły takie miasta jak Oslo, Helsinki, Madryt, Barcelona czy Bruksela, a poza Starym Kontynentem obchodzi się go np. w Dżakarcie, Bogocie czy Tajpeju.

Czy ograniczenie ruchu samochodowego rozwiąże wszystkie nasze problemy? Oczywiście nie, jednak jest to ważny krok w przyszłość, w której będziemy żyć w bezpiecznych i zielonych miastach; w której naszym marzeniem będzie zamieszkać w mieście i w której odzyska ono funkcję przestrzeni umożliwiającej spotykanie się różnych ludzi i idei, a nie tylko doświadczanie betonowej pustyni, przez którą czujemy się odizolowani od innych.