Agnieszka Lamek-Kochanowska: Jesteś posłem socjalistą i historykiem z wykształcenia. To w Polsce nietypowa kombinacja. Wydziały historii kojarzą się dziś raczej z miłośnikami żołnierzy wyklętych. Czy polityka historyczna jest lewicy w ogóle potrzebna?
Adrian Zandberg: Powinna być. Rząd zawsze ma wpływ na to, czy i jaką przeszłość pamiętamy. Ma narzędzia, przy pomocy których tworzy dogodny obraz: programy nauczania, nazwy ulic, pomniki czy uroczystości. A ta pamięć nie jest niewinna. To, jaką przeszłość pamiętamy, wpływa na to, jak żyjemy dziś, jak myślimy i jakich dokonujemy wyborów politycznych.
Polityka historyczna jest tak stara jak władza. Prowadził ją Cezar, prowadzili ją egipscy faraonowie. W Polsce też nie wynalazł jej PiS. Warszawa jest usiana pomnikami, które miały utrwalać stawiające je władze. Wbrew temu, co się wydaje niektórym naiwnym liberałom, to naprawdę nie zaczęło się wraz z kultem Lecha Kaczyńskiego. Parę kroków dalej stoi przecież Kolumna Zygmunta. To miała być część założenia architektonicznego, symbol wiecznego panowania Wazów nad Polską. I też, kiedy ją stawiano, wywoływało to olbrzymie kontrowersje.
Oczywiście sama polityka historyczna władzy nie utrzyma. Wazowie, jak wiadomo, już nami nie rządzą. Ale ten, kto naiwnie ignoruje walkę o obraz przeszłości, może napytać sobie biedy. Tak niestety robiła przez lata lewica. My staramy się tego błędu nie powtarzać.
Dominacja prawicy na tym polu trwa od dekad, ale od kilku lat nieliberalna prawica ma pełnię władzy na instytucjami, kulturą i mediami publicznymi. Czy coś się zmieniło od czasu zdobycia władzy przez PiS?
Myślę, że rośnie opór. Panowie z prawicy tak się upoili swoim sukcesem, że stracili wszelkie hamulce. A to zawsze rodzi opór. Próby zrobienia z Lecha Kaczyńskiego – postaci niewątpliwie zasłużonej, ale jednak nie pierwszoplanowej – przywódcy opozycji demokratycznej mogły wywoływać uśmiech. Ale czynienie bohaterów ze zbrodniarzy, stawianie na cokole Burego czy hitlerowskich kolaborantów z Brygady Świętokrzyskiej wzbudza już szerokie oburzenie. To jest taka opowieść, że mogłeś być bandytą, mogłeś gwałcić kobiety i mordować dzieciaki – ale jeśli byłeś przeciwko Polsce Ludowej, to wszystko w porządku. Dla oficerów politycznych z IPN-u antykomunizm uświęca wszelkie środki.
To jest niemoralne i – czysto po ludzku – podłe wobec rodzin ofiar. Wciskanie tego kultu dzieciom w szkołach to właśnie praktyki jak z najgorszych lat epoki słusznie minionej. Nawet narzędzia są podobne, z nieśmiertelną „akademią ku czci” na czele. Kiedyś wpadły mi w ręce zdjęcia z takiej szkolnej imprezy, na której dzieciakom z podstawówki dano do rąk repliki broni i kazali odgrywać sceny pełne przemocy. Prawica dojechała już do tego miejsca. To wzbudza gniew – nie tylko w Hajnówce czy w Bielsku Podlaskim. Takie wpychanie kultu do gardła, siłą, zawsze kończy się wymiotami.
Z prawicową opowieścią o historii, w której dzielny bohater broni „przedmurza chrześcijaństwa”, jest też inny kłopot – to pustak. Mamy dzielnego rycerza i podłych wrogów – i to tyle. Nie ma społeczeństwa, kontekstu ani śladu po rzeczywistości. Najbardziej widać to chyba w historii „Solidarności”. Od 30 lat trwa naparzanka, kto był jej wielkim bohaterem, a masowy ruch społeczny nikogo nie interesuje. Czego chcieli ci ludzie w sierpniu 1980 r.? Jakie mieli postulaty, programy, marzenia? O postulatach sierpniowych elity – i jedne, i drugie – wolą nie przypominać. Dlaczego? Bo wtedy może trzeba by było przyznać, że III RP dramatycznie zawiodła. Prawo do strajku? Prawo do swobodnego tworzenia niezależnych od pracodawcy związków zawodowych? Powszechna opieka żłobkowa? Dostępne mieszkania? Elity nie mają się tu czym pochwalić, więc wolą się spierać o „Bolka”.
Jako posłowie Lewicy upamiętniacie socjalistów i strajkujących robotników oraz przypominacie o ofiarach tzw. żołnierzy niezłomnych. Niedawno posłanka Paulina Matysiak wraz z członkami Razem z Podbeskidzia składała w Cieszynie kwiaty na grobie Tadeusza Regera. Ty jesteś zawsze w Hajnówce podczas upamiętniania ofiar ludobójstwa dokonanego przez oddział Rajsa „Burego”. Czy takie gesty mają sens?
Lewica miała ogromny wkład w historię Polski. To socjalistom Polska zawdzięcza emerytury, 8-godzinny dzień pracy, ochronę lokatorów czy powszechne prawo wyborcze. Jeśli nie będziemy o tym przypominać, to nikt nie będzie o tym wiedzieć. To także nasza rola jako polityków. Mamy tradycję, z której powinniśmy być dumni.
Jeśli zaś chodzi o mówienie jasno, że nie ma naszej zgody na nazywanie morderców bohaterami – to powinność także wobec rodzin ofiar. One przecież nadal tam żyją. To, że rząd i państwo polskie biorą „Burego” na sztandary, jest dla nich okrutnie krzywdzące. Lewica stoi po stronie ofiar i ich rodzin. Mam nadzieję, że kiedyś po tej samej stronie jednoznacznie stanie też polskie państwo.
Ale czy w ogóle da się budować patriotyzm inaczej niż na propagandowym frazesie i narodowym egoizmie?
Wierzę, że tak. Wierzę, że historia może być narzędziem, które pomaga budować inną wspólnotę – taką, która jest otwarta na świat i w której jest miejsce dla wszystkich. Żeby jednak wspólnota była trwała, musimy być gotowi do szczerej rozmowy nie tylko o sukcesach, ale także o porażkach, o zbrodniach i o wstydzie. W każdym narodzie obok bohaterów są też nieudacznicy i bandyci. Oni również są częścią polskiej historii.
Chciałbym, żeby historia, której uczymy w szkołach i następnie zapamiętujemy, była w większym stopniu historią zwykłych ludzi, a nie tylko władców i dowódców. Chciałbym, żeby dzieciak w podstawówce, zamiast oglądać akademię o strzelaniu w potylice, dowiedział się o ludziach, którzy w jego mieście założyli pierwszą spółdzielnię albo zorganizowali związek zawodowy, żeby upomnieć się o godne warunki pracy; o solidarności pracowniczej, tej pisanej przez małe „s”; o kobietach, które walczyły i wywalczyły prawo do głosu; o ludziach, którzy zmienili świat, w którym żyjemy – samoorganizacją i wiedzą, a nie lufą karabinu. To też polska historia, nawet jeśli dziś jest marginalizowana. A my jesteśmy w polityce także po to, żeby to zmienić.