O świadomej konsumpcji w dobie hodowli przemysłowej, zmian klimatycznych i manipulacji informacją
Dobry marketing to podstawa. A prawda?
Sięgamy po karton mleka w supermarkecie i widzimy na nim zieloną trawę, a na opakowaniach jajek: słońce, chmurkę i uśmiechniętą kurkę. Nie tylko opakowania mięsa, jajek czy mleka, ale także reklamy telewizyjne czy gazetki sklepowe przekonują nas, że zwierzęta wiodą sielankowe życie na słonecznym podwórku lub łące. Niestety, obecnie 2 na 3 zwierzęta są hodowane przemysłowo. Oznacza to tyle, że zamiast żuć trawę czy grzebać w ziemi siedzą one stłoczone na fermach wielkotowarowych, skupiających od kilkuset do kilkudziesięciu tysięcy zwierząt.
W dobie internetu prawdę ukryć jest coraz trudniej, również za sprawą organizacji takich jak Otwarte Klatki, które od kilku lat publikują wyniki śledztw z polskich ferm. Jajka reklamowane na opakowaniu jako wiejskie opatrzone są w rzeczywistości czerwoną pieczątką z numerkiem 3, oznaczającą chów klatkowy. Tu kury nioski mają przestrzeń życiową niewiele większą od kartki A4, oczywiście w klatce, z innymi ptakami. Są eksploatowane do granic możliwości od półtora roku do dwóch lat. Po tym czasie ich wygląd niczym nie przypomina „szczęśliwej” kury z obrazka.
Kurczaki zwane brojlerami podzielają równie smutny los. Hodowane są zaledwie 6 tygodni i tuczone tak intensywnie, że ich kościec nieraz nie wytrzymuje przyrostu masy mięśniowej. Niektóre przestają się poruszać, a oznacza to powolną śmierć głodową już na fermie.
Świnie i krowy podzielają podobny los, choć oczywiście w boksach i zagrodach proporcjonalnych do wielkości ich ciała. Spędzają całe swoje dwu- lub trzyletnie życie w zamkniętych fermach, które wyglądem bardziej przypominają hangary lub magazyny niż chlewnie czy obory. Maciory przez miesiąc są unieruchamiane w tzw. kojcach porodowych, czyli metalowych klatkach, w których nie mogą się nawet obrócić. Krowy ruszają się ze swoich stanowisk jedynie do dojarni, gdzie dają dużo więcej mleka niż pojedyncze zwierzęta od lokalnych gospodarzy. Także dlatego, że mleko nie trafia do ich cielaków, od których są szybko odseparowane i — które w zależności od płci — hodowane są na cielęcinę (buhajki) lub na przyszłe wytwórczynie mleka (jałówki).
Świńskie emocje i inteligencja jak u psa
Patrzymy na nasze psy i widzimy radość, smutek, strach, a nieraz nawet ból w ich oczach. Znamy je, jesteśmy więc w stanie szybko rozpoznać emocje stojące za ich reakcjami. Uważamy je są inteligentne stworzenia, podczas gdy krowy, kury, kurczaki, świnie (i wiele innych) oznaczamy etykietką „hodowlane” i zamykamy z dala od nas, by nie widzieć, że także przeżywają te same emocje i potrafią myśleć. Liczne nagrania zarówno z ferm hodowlanych, jak i z transportów do ubojni lub nawet z samej rzeźni pokazują wyraźnie strach i smutek zwierząt w obliczu bólu i nadchodzącej śmierci, rozdzielania matki od młodych, życia w jałowym środowisku, bez żadnych stymulacji. Reakcja na zadawane im cierpienie jest jednoznaczna – posiadają przecież ten sam układ nerwowy co nasze koty i psy.
Sześciotygodniowe prosiaki przechodzą tzw. test lustra, którego w tak młodym wieku nie są w stanie zdać ich koci rówieśnicy i wiele innych zwierząt[2]. Prosiaki po kilku godzinach nauki rozpoznają swoje odbicie w lustrze, podczas gdy mały kociak może miesiącami się z nim bawić. Świnie są też tresowane podobnie jak psy, tak samo jak kury czy kurczaki, które potrafią reagować na imię i wykonywać proste komendy. Krowy wykazują się własnym sprytem, rozpracowując zamki zagrodowe czy mechanizm poideł.
„Jedz mięsko, jest zdrowe”
Fakt, że stwarzamy ogromne cierpienie dla czujących i posiadających własną, właściwą dla danego gatunku inteligencję zwierzęta nie porusza jednak nas wszystkich na tyle, by chcieć wprowadzić małe zmiany w naszej diecie. Jakość produktów, które na co dzień spożywamy, może być czasem lepszym argumentem. Czy mleko, mięso i jajka pochodzące z hodowli przemysłowej na pewno są tak wartościowe jak te, które hodowane były kilkadziesiąt lat temu w małych gospodarstwach? W jaki sposób zdołaliśmy zwiększyć masę kurczaka z 905 gramów w 1957 r. do 4200 gramów w 2005 r.? Biorąc pod uwagę fakt, że wagę te kurczęta osiągają, żyjąc zaledwie 6 tygodni.
Manipulacje genetyczne mające na celu wyprodukowanie większej ilości mięsa to tylko jeden ze składników, który odróżnia obecną, przemysłową hodowlę zwierząt od tradycyjnej sielanki na wsi. Specjalna pasza dla zwierząt i dodatki, choroby wynikające z dużego stłoczenia zwierząt i środki zapobiegawcze, stres doświadczany przez zwierzęta, transport i postępowanie przed ubojowe — to wszystko składa się obecnie na kawałek mięsa lądujący na naszym talerzu. Badanie wykonane w 2017 przez Inspekcję Handlową na zlecenie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, sprawdzające jakość i oznakowanie surowego mięsa i jego wyrobów (np. biała kiełbasa, tatar, metka) zakwestionowało produkty sprzedawane w 70 z 168 sklepów i hurtowni w całej Polsce.
Ekologizm nie w cenie
Hodowla przemysłowa zwierząt powoduje również spore zanieczyszczenie środowiska naturalnego. Raport Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa, Odpowiedź na zmiany klimatyczne poprzez hodowlę zwierząt z 2013 r. sugeruje, że hodowla zwierząt jest odpowiedzialna aż za 14,5 % produkowanych globalnie gazów cieplarnianych. Zanieczyszcza też glebę i wody gruntowe oraz zużywa ogromne ilości wody. W celu tworzenia pastwisk lub uprawy paszy dla zwierząt hodowlanych karczuje się lub wypala ogromne połacie lasów, w tym deszczowych. A to z kolei jest katastrofalne w skutkach nie tylko dla naszego powietrza, ale także dla dzikich gatunków zwierząt je zamieszkujących.
Badacze z Uniwersytetu w Oxfordzie i LCA Research w Zurychu udowodnili w 2018 r., że mięso i produkty odzwierzęce pochłaniają dużo więcej zasobów naturalnych niż produkty roślinne. Przykładowo, zjadanie jabłka raz dziennie w ciągu roku generuje 12 kg gazów cieplarnianych, ekwiwalent 51 km przejechanych przez samochód i zużywa 5,245 l wody, co równa się 80 ośmiominutowym prysznicom. Zjadanie małej piersi z kurczaka raz dziennie w ciągu roku generuje 497 kg gazów cieplarnianych, ekwiwalent 2044 km przejechanych przez samochód i zużywa 33,294 l wody, co równa się 512 ośmiominutowym prysznicom. Dodatkowo, zużywa również połać ziemi o wielkości 2 boisk tenisowych, czyli 612 mkw.
„A co ja mogę z tym zrobić?”
Pozostaje pytanie: co i czy możemy coś z tym zrobić? Przecież nie wszyscy chcemy przechodzić na wegetarianizm czy dietę roślinną, czyli dwie bardziej radykalne opcje. Dobre wieści są takie, że każdy konsument i konsumentka może zrobić coś prostego: kupować i jeść świadomie. Możemy to zrobić poprzez ograniczanie konsumpcji mięsa, mleka i jajek oraz wybieranie tych produktów z dobrych źródeł, innych niż hodowla przemysłowa. Tak, dobre źródła są droższe, jednak za ceną idzie również jakość produktu.
Jajka z numerkami 2, 1 i 0 są już dostępne w każdym dobrym dyskoncie i tak, są droższe. Możemy jednak jeść je trzy razy zamiast pięciu w tygodniu, a czasem używać roślinnych zamienników. Przykładowo, banan, płatki owsiane czy olej roślinny spajają ciasto równie dobrze jak jajko, a zamiast jajecznicy można spróbować lżejszej, a pełnej białka tofucznicy.
To samo tyczy się krowiego mleka, które w kawie czy płatkach możemy zastąpić roślinnym. Dziś nawet w mniejszych spożywczakach dostępne są już napoje sojowe, migdałowe, owsiane czy ryżowe. Są droższe, ale pomyślmy o cenie, którą ponoszą zwierzęta i środowisko, by koszt wyprodukowania mleka krowiego był tak skrajnie niski.
Na sklepowych półkach znajdziemy także duże bogactwo produktów roślinnych, takich jak parówki, serki tofu, pasty warzywne i te ze strączków, a nawet roślinne nutelle czy czekolady z masłem orzechowym. Wprowadzając je do swojej diety, możemy ją urozmaicić, a eksperymentując z nowymi przepisami roślinnymi, również ją wzbogacamy. Nie mówiąc już o korzyściach dla naszego zdrowia. A może tak od czasu do czasu zamówić wegetariański lub wegański posiłek w restauracji? Pojawiają się już w prawie każdym restauracyjnym menu!
Kwestia globalna, nie indywidualna
Możliwości jest naprawdę dużo, więc każdy może znaleźć w nich coś dla siebie – o ile oczywiście chce. To, co kładziemy na talerzu, ma ogromne znaczenie dla otaczającego nas świata mimo, że z uporem bronimy swojej własnej opinii o tym, że jest to kwestia indywidualna. To zrozumiałe, że czujemy się zagrożeni, gdy ktoś zagląda nam do naszego talerza, z którym często jesteśmy związani miłymi wspomnieniami z dzieciństwa czy po prostu naszym zamiłowaniem do konkretnych smaków. Niemniej jednak, nasza dieta nie jest już jedynie kwestią kulinarną, ale też zdrowotną, ekologiczną czy ekonomiczną.
Robiąc bardziej świadome zakupy i gotując równie świadomie, możemy wspólnie, bez podziałów na roślino- czy mięsożerców wpływać na to, jak wygląda nasz ludzki, zwierzęcy i naturalny świat. Teraz i za kilkadziesiąt lat.
Tutaj chcielibyśmy taką czerwoną ramkę, jak w drugim numerze o edukacji w tekście Basi o edukacji romskich dzieci
Co warto przeczytać, gdzie szukać przepisów?
roslinniejemy.org/kategorie/roslinne-poniedzialki
www.otwarteklatki.pl/dobre-decyzje/
Jamie Olivier, Wege
Alicja Rokicka, Słodka Wegan Nerd. Moja roślinne desery
Alicja Rokicka, Wegan Nerd. Moja roślinna kuchnia
Eryk Wałkowicz, ErVegan. Roślinna kuchnia dla każdego