Pierwsze skojarzenia ze słowem „korpo” to przeszklony biurowiec w warszawskim Mordorze i może przemęczeni, ale za to dobrze zarabiający młodzi ludzie na stanowiskach o nieco tajemniczych obcojęzycznych nazwach, w rodzaju account executive czy customer success manager. Tymczasem praca w korporacji to także taśma fabryczna w branży automotive, obsługa klienta w call center, rozwożenie przesyłek czy sortowanie produktów w magazynach Amazona lub H&M.
Katarzyna Duda w książce Korpo. Jak się pracuje w zagranicznych korporacjach w Polsce rozmawia raczej nie z białymi, lecz głównie z niebieskimi kołnierzykami: magazynierami, kurierami, konsultantami telefonicznymi, operatorami maszyn. Ze wszystkich tych wywiadów wyłania się obraz korporacji jako małych państw w państwie. A czy pracownicy są w nich obywatelami?
Strefy specjalnego traktowania
Korporacje są w Polsce nader mile widziane. Po 1989 r., kiedy likwidowano jeden państwowy zakład pracy po drugim, władze równocześnie starały się przyciągnąć do kraju zagranicznych inwestorów. W rezultacie w 1994 r. powołano do istnienia, pierwotnie na okres 20 lat, tzw. specjalne strefy ekonomiczne – a następnie dwukrotnie przedłużono czas ich funkcjonowania, na ten moment do 2026 r. Kolejne rządy, niezależnie od proweniencji, obawiały się, że przywileje zapewnione firmom funkcjonującym w strefach się skończą, więc te wyniosą się do innych państw, atrakcyjniejszych dla międzynarodowego biznesu. A mówiąc wprost: tańszych.
O jakich przywilejach mowa? Dotacje, zwolnienie z podatku dochodowego czy podatku od nieruchomości, zniżki na zakup ziemi. Ponadto strefy miały zapewnioną infrastrukturę (drogi dojazdowe, sieci cieplną, energetyczną i kanalizacyjną, niekiedy nawet budynki po dawnych zakładach), a gdy pojawiała się potrzeba jej rozwinięcia, płaciły za to głównie gminy.
Specjalne strefy ekonomiczne powstawały przede wszystkim na terenach słabiej rozwiniętych i dotkniętych wysokim bezrobociem, najczęściej wskutek wcześniejszej likwidacji przemysłu. Jednym z podstawowych założeń programu było zmniejszenie nierówności między poszczególnymi regionami Polski, ale, jak wykazał raport Najwyższej Izby Kontroli z 2020 r., nie zostało ono spełnione. Pomoc publiczna nie trafiła do preferowanych w danym regionie gałęzi gospodarki, niedostatecznie wspierano rozwiązania innowacyjne i zwiększające konkurencyjność produktów i usług, a o popularności konkretnych stref wśród inwestorów decydowała przede wszystkim lokalizacja – preferowane były miejsca o już silnej pozycji, z dostępem do wykwalifikowanych pracowników oraz potrzebnej infrastruktury. W 2018 r. polski rząd zmienił nieco strategię i ustanowił specjalną strefę ekonomiczną na terenie całego kraju (czy tylko dla mnie brzmi to jak dystopia?). Działalność biznesową w Polsce premiuje się ulgami podatkowymi, których wysokość jest uzależniona od poziomu rozwoju regionu wybranego przez dane przedsiębiorstwo pod inwestycję. W skrócie: im gorzej, tym większa ulga. Katarzyna Duda wątpi jednak, by to cokolwiek zmieniło: Na takiej samej zasadzie funkcjonowały specjalne strefy ekonomiczne, a mimo to inwestorzy wybierali regiony lepiej rozwinięte (…). Trudno więc, żeby w obecnej sytuacji było inaczej.
Korporacjom bowiem – nawet jeśli deklarują co innego – nie przyświecają szlachetne ideały zrównoważonego rozwoju lub walki z bezrobociem. Niezależnie od branży czy wielkości mają identyczne hasła na sztandarach: optymalizacja kosztów, maksymalizacja zysków. W tej optyce „mocnymi” stronami Polski są nie tylko i nawet nie głównie opisane wyżej miniraje podatkowe, lecz także gospodarcze i polityczne bezpieczeństwo (w przeciwieństwie do np. Ukrainy) oraz tania, a jednocześnie wykwalifikowana siła robocza.
Słowo klucz: outsourcing
Jedną z najskuteczniejszych metod optymalizacji kosztów jest outsourcing, czyli wydzielenie części obowiązków danego przedsiębiorstwa i zlecenie ich zewnętrznej firmie, wyspecjalizowanej w danym zakresie. W teorii ma służyć przede wszystkim delegowaniu zadań eksperckich, np. szkoleń czy audytów, w praktyce jednak oznacza głównie outsourcing pracowniczy, którego nadrzędnym celem jest redukcja szeroko rozumianych kosztów zatrudnienia. I trzeba przyznać, że tę sztukę korporacje opanowały do perfekcji.
Pracę można bowiem outsourcować do krajów, w których jest ona tańsza. Jeżeli zatrudnienie Polaka mówiącego po duńsku jest tańsze niż obsadzenie na tym samym stanowisku Duńczyka, lepiej uruchomić call center w Krakowie niż w Kopenhadze. Kraków jest zresztą uważany za „europejską stolicę outsourcingu” – biura kosztują tu mniej niż w Warszawie, podobnie jak zatrudnienie specjalisty posługującego się językiem obcym, a o ich stały dopływ na rynek pracy dbają dobre (głównie państwowe) uczelnie. Korporacji nie interesuje stworzenie miejsca pracy w swoim kraju, jeżeli miałoby to ją kosztować 3000 $ zamiast 3000 zł. To nie jest tak, że Polak czy Ukrainiec zabiera komuś pracę, to korporacje zabierają ludziom pracę – podkreśla Duda.
Pracę można ponadto outsourcować do agencji pracy tymczasowej. Dzięki temu firma nie musi dbać ani o formę zatrudnienia, ani nawet o zapewnienie dostatecznej liczby rąk do pracy w szczególnie gorących okresach (tzw. peak time), ani o to, co zrobić z tą dodatkową siłą roboczą, gdy przestanie być potrzebna. W Korpo opisane są sytuacje, gdy pracownicy sezonowi, stojąc na przystanku i czekając na transport do magazynu, dowiadują się, że dziś nie ma dla nich zajęcia – ani wypłaty. Innym sprytnym sposobem na outsourcing jest wypychanie pracowników na fikcyjne samozatrudnienie. Korporacja zdejmuje z siebie kolejne obciążenia: już nie tylko urlopy czy zwolnienia chorobowe, ale nawet zapewnienie narzędzi do wykonywania pracy. Przykładowo kurier FedExu może sam kupić sobie samochód, strój roboczy i… zapłacić za korzystanie z firmowego skanera. Nie ma już pracodawcy i pracownika, są podmioty gospodarcze, business to business, choć przecież nie ma tu mowy o żadnym biznesowym partnerstwie.
Odpowiedzialność za pracowników outsourcuje się zatem do innych firm lub do nich samych (nazywając ich dla niepoznaki jednoosobowymi działalnościami gospodarczymi). To jednak nie koniec możliwości! Hierarchię w firmie da się ustalić tak, że pracownicy wyższego szczebla będą rozliczani z działań swoich podwładnych. Wspomniany wyżej kurier może rozszerzyć „działalność” i zatrudnić kilka osób (ale nie za dużo, by przypadkiem nie zyskał zbyt silnej karty przetargowej w negocjacjach z korporacją). Jeśli któraś z nich nie stawi się w pracy, będzie to tylko jego problem – rejon i tak musi zostać obsłużony. Duda opisuje także kierowników zatrudnionych w firmie udzielającej pożyczek na podstawie umów o pracę, za to w ramach zadaniowego systemu czasu pracy. Kierownicy, odpowiedzialni za podległych im doradców (na umowach agencyjnych) i za osiągnięcie określonych wyników (targetów), w praktyce pracują 7 dni w tygodniu nawet po kilkanaście godzin dziennie.
Emilia Konwerska w wywiadzie z Katarzyną Dudą tak mówi o Korpo: To jest jedna z najlepszych książek o kapitalizmie, jaką czytałam, bo na konkretnych przykładach, historiach ludzi pracujących w wielkich firmach pokazuje świat, w którym człowiek w ogóle się nie liczy. Autorka odpowiada: (…) liczy się jako klient, człowiek klient, reszta nie ma znaczenia. Przychodzi mi tutaj na myśl określenie jakby skrojone na potrzeby takiego właśnie świata: „zasoby ludzkie”. Osoby nie da się wyoutsourcować, a zasób ludzki już tak.
Jak zmienić miejsce pracy, nie zmieniając pracy?
Narrację w Korpo spina klamra, jaką jest śmierć Dariusza Dziamskiego w trakcie pracy w magazynie Amazona – wstrząsająca sprawa i zarazem logiczne następstwo traktowania pracowników jak całkowicie zastępowalnych elementów, których trzeba się po prostu pozbyć, gdy się zepsują, by nie zaburzyć działania całego mechanizmu. O śmierci Dziamskiego i zwolnieniu działaczki związkowej Magdaleny Malinowskiej za „filmowanie zwłok” przez chwilę było głośno, ale jak zwykle nic z tego nie wynikło. Nie po to są te specjalne strefy ekonomiczne, żeby walczyć o pracowników z korporacjami. Państwo mogłoby zająć się tymi pracownikami zatrudnionymi przez agencje pracy tymczasowej, śmieciówkami, warunkami pracy. Państwo wiele by mogło, ale niekoniecznie jest tym zainteresowane – stwierdza gorzko Duda.
Czy skoro państwo nas nie chroni, jesteśmy skazani na narzucane przez korporacje nieludzkie warunki pracy, przynajmniej dopóki nie znajdą bardziej „przyjaznego” kraju z jeszcze tańszą siłą roboczą? Katarzyna Duda – jako specjalistka ds. polityki społecznej i rynku pracy w OPZZ w Warszawie oraz członkini związku zawodowego Konfederacja Pracy – nadziei upatruje w samoorganizacji pracowników. Przytacza przykłady ludzi, którym, zjednoczonym, udało się wynegocjować podwyżki (w Solarisie), zwrot nieprawidłowo wydatkowanych środków zakładowego funduszu świadczeń socjalnych czy odprawy w przypadku zwolnień grupowych (w FedEksie, przy czym z opisanych wyżej powodów nie dotyczy to niestety kurierów).
Korporacje, rzecz jasna, są związkom zawodowym wrogie i prowadzą aktywne polityki przeciwdziałania ich powstawaniu. Oprócz mniej lub bardziej otwartego zniechęcania i zastraszania, a także zwalniania działaczy związkowych wbrew obowiązującemu prawu – co nie grozi żadnymi poważniejszymi konsekwencjami, biorąc pod uwagę zakres uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy oraz szybkość działania sądów pracy – stosują rozmaite metody, by tworzyć wewnętrzne podziały. Zatrudnieni przez agencje pracy tymczasowej zazdroszczą tym na umowach o pracę, a polscy konsultanci w call center porównują swoje zarobki do wynagrodzeń native speakerów. Firmy starają się także nie dopuszczać do zbyt wielu kontaktów między pracownikami. W pomieszczeniu socjalnym był czajnik, kawa, ktoś przyniósł ciasto, a w tle grało radio. Później zaczęło to komuś przeszkadzać. Radia i czajniki zniknęły. Dawniej obowiązywały przerwy ogólne dla wszystkich pracowników. Od 6 lat nie było przerwy ogólnej, a podmianki – opowiada pan Andrzej z fabryki Faurecii w Grójcu. Gdy jesteśmy skupieni na realizacji wyłącznie własnych zadań i nie znamy lub nie lubimy innych pracowników, w przypadku jakichkolwiek problemów również pozostajemy sami.
Katarzyna Duda zauważa, że uzwiązkowienie dla pracowników korporacji nie jest „naturalnym” rozwiązaniem, że są gotowi raczej szukać innego miejsca pracy, niż podjąć ryzyko zrzeszenia się i walki o swoje prawa. Jednak zarówno przykłady udanych negocjacji z pracodawcami, jak i jawna niechęć korporacji (oraz innych przedsiębiorstw) do związków zawodowych są najlepszym dowodem na to, że one działają. (…) chciałabym, aby rada „zmień pracę” zaczęła być udzielana w innym znaczeniu niż dotychczas – nie w sensie „poszukaj sobie innej pracy”, lecz: „zmień obecne miejsce pracy, w którym dzieje się źle, chociaż spróbuj” – pisze Duda. Inny z bohaterów książki, pan Jarosław, zwraca uwagę, że ostatecznie dobro i poczucie bezpieczeństwa pracowników przynosi korzyści także pracodawcy, a jego siła tkwi przede wszystkim w ludziach przywiązanych do firmy (…), którym na niej zależy i którzy chcą ją rozwijać. Miejmy nadzieję, że i zagraniczne korporacje, i polskie spółki zaczną właśnie w taki sposób dążyć do optymalizacji kosztów i maksymalizacji zysków – inwestując w pracowników w szerokim znaczeniu tego słowa. Dopóki to nie nastąpi, zrzeszajmy się i walczmy o swoje. W pojedynkę nie mamy szans na jakąkolwiek zmianę.