Utopie często nie kojarzą nam się dobrze – to, co miało wywrócić świat do góry nogami i przynieść wieczne szczęście, niejednokrotnie okazywało się swoim przeciwieństwem. Choć utopia nieraz przekształcała się w dystopię, to nie ma ani powodu, ani możliwości, by przestać marzyć o lepszej przyszłości.
Wyobraźmy sobie tzw. typową rodzinę: matka, ojciec, dwójka dzieci. Leszek i Krystyna pracują po 8 godzin i wracają do domu między 16:00 a 17:00. Niedawno obchodzili srebrne gody. Ich córki są już dorosłe. Malwina studiuje matematykę i mimo że nie załapała się na stypendium socjalne, mieszka w akademiku, a po zajęciach dorabia w kawiarni. Jej siostra Aneta jest po polonistyce i zaczyna pracę w publicznej szkole. Ich rodzicom przysługuje ponad 20 dni płatnego urlopu w roku, dzięki czemu – oraz zgromadzonym oszczędnościom – udaje im się każdego lata pojechać na tygodniowe wakacje do Grecji albo Hiszpanii, często w ramach last minute. Czasem któreś z nich zachoruje, więc bierze L4. Córki interesują się światem, chodzą na każde wybory, a Malwina regularnie bierze udział w Młodzieżowych Strajkach Klimatycznych. Dopóki nie wyprowadziły się z domu, mieszkały z rodzicami na 115 m2 w dzielnicy obok śródmieścia w średniej wielkości polskim mieście.
Brzmi jak zwykła historia, prawda? To dobrze – im więcej rodzin w Polsce ma stabilną pracę i stać je na zagraniczne wakacje oraz utrzymanie dzieci na studiach, tym lepiej. Ale historia ta może brzmieć zwyczajnie wyłącznie wówczas, gdy założymy, że dzieje się dzisiaj, a nie np. 200 lat temu. Przed dwoma wiekami zostałaby uznana za całkowicie nierealną, niemal wyśnioną przyszłość. Byłaby tym, co dziś często pogardliwie nazywamy utopią.
Kiedy normalność jest nierzeczywista
Trzymając się naszego przykładu, sprawdźmy, co jest w nim zwyczajnego, a co niezwykłego, przenosząc się do 1821 r. Czy ojciec i matka mieliby dwójkę dzieci? Jak najbardziej – jeśli nie więcej. Czy wzięliby ślub? Owszem, do tego pewnie towarzyszyłyby im muzyka i dobra zabawa. Możliwe też, że byliby szczęśliwymi ludźmi.
I w zasadzie na tym podobieństwa się kończą. Gdyby w 1821 r. wysłannik z przyszłości powiedział Krystynie i Leszkowi, że będą pracowali 8 godzin dziennie i mieli wolną sobotę, to albo oboje wybuchliby gromkim śmiechem, albo kazali mu puknąć się w głowę. Kiedy w 2018 r. Partia Razem wyszła z pomysłem skrócenia czasu pracy o jedną godzinę dziennie po jakichś 100 latach od momentu, gdy dokonano takiego cięcia po raz ostatni, wielu uznało to za utopijny absurd. Co mieliby pomyśleć Leszek i Krystyna na pomysł skrócenia dnia roboczego o co najmniej 4 godziny? Minęło ledwie 19 lat, od kiedy w Anglii – najpotężniejszym wówczas państwie na świecie – wprowadzono zakaz pracy powyżej 12 godzin dla dzieci. Podkreślmy: nie dla dorosłych – dla dzieci. I oczywiście nie wszystkich, lecz jedynie garstki podopiecznych lokalnej parafii i wyłącznie tych, które pracowały w przemyśle bawełnianym. Reszta dzieci wciąż pracowała nieraz ponad 12 godzin dziennie.
Czy po tych ponad 12 godzinach pracy całej rodziny (nie tylko rodziców) zarobki były wystarczające, by pojechać raz w roku na wakacje? Nawet piszącemu to pytanie trudno powstrzymać śmiech. Wakacje? Płatny urlop? Wysłanniku z przyszłości, nam ledwo starcza na jedzenie i dach nad głową.
Równie utopijne byłoby pytanie o L4. Dwa wieki temu nikomu nie śniłoby się, że można płacić za niepracowanie podczas choroby, podobnie jak robotnik fabryczny nie marzyłby o mieszkaniu ze swoją rodziną w czymś więcej niż zapyziała klitka bez toalety (o ile w ogóle pracowałby w fabryce, a nie był wciąż uwiązany do ziemi feudała). O żadnych 115 m2 nie byłoby mowy.
To oczywiście nie koniec: Aneta nie zostałaby nauczycielką w publicznej szkole, bo przecież idea bezpłatnej edukacji dla wszystkich 200 lat temu musiała brzmieć tak samo, jak w 2021 r. brzmi wizja latających willi z basenem. Malwina nie mogłaby się nawet starać o stypendium socjalne (a co dopiero je dostać) i nie poszłaby na studia, bo równe dla obu płci prawo do edukacji wyższej było tak samo wyobrażalne, jak szklane domy w międzywojennej Polsce. Ani Krystyna, ani żadna z jej córek nie wzięłaby też udziału w wyborach – pomysł, by wszyscy obywatele i obywatelki (a zwłaszcza kobiety) mogli mieć wpływ na to, kto nimi rządzi, musiał wydawać się równie prawdopodobny, jak Zbigniew Ziobro z tęczową flagą na Marszu Równości.
Wróćmy jednak do roku 2021. Trzeba mieć świadomość, że sytuacja większości ludzi na świecie wciąż bardziej przypomina opis sprzed 200 lat niż przedstawioną współczesną rodzinę. Katorżnicza praca dzieci za głodowe stawki czy zniewolenie społeczne kobiet w bardzo wielu częściach świata niestety ciągle są na porządku dziennym. Zmieniło się jedno – poprawa ich położenia (tam, gdzie jeszcze nie nastąpiła) nie jest już utopią, a wyobrażalnym scenariuszem, który dodaje odwagi wszystkim upominającym się o swoje podstawowe prawa. Te same prawa, które w czasach ich pomysłodawców brzmiały jak niemożliwy do spełnienia sen.
Utopia – nierozerwalny element każdej polityki
Z tej względności, co jest lub było utopią, a co nią nie jest, wynika oczywisty wniosek: rozsławione przez Tomasza Morusa słowo nie powinno uchodzić za argument zamykający dyskusję nad przyszłością. Niestety zbyt często tak się dzieje i, co gorsza, w sposób bardzo jednostronny. Jakże często jakakolwiek propozycja z rezerwuaru ideowego lewicy spotyka się z odrzuceniem właśnie z tego powodu: „To przecież utopia”. Demokracja nie tylko w parlamencie, ale także w miejscu pracy? „To niemożliwe”. Weekend zaczynający się w czwartek wieczorem? „Może w baśni, ale to jest życie”. I tak dalej.
Tymczasem polityka bez utopii nie istnieje i istnieć nie może, a swoje utopie ma także prawica. Kiedy któryś z jej polityków domaga się np. obcięcia zasiłków dla osób bez pracy, to – zakładając, że nie jest po prostu nieludzkim cynikiem – oznacza przecież, że kieruje nim wiara we wspaniały świat, w którym każdy dostaje tyle, ile sobie wypracował. Obniżenie kosztów zatrudnienia dla firm to wyraz przekonania, że żyjemy w idealnie przedsiębiorczym i twórczym społeczeństwie, w którym jednostki inwestują w swoje talenty i pomnażają bogactwo, jeśli tylko państwo im nie przeszkadza. Zmiana kanonu lektur szkolnych na bardziej konserwatywne to z kolei element wizji Polek i Polaków bezdyskusyjnie kochających swoją ojczyznę, która to miłość obroni kraj przed złem z zewnątrz i zmotywuje do pracy na jego rzecz. Wszelkie rozwiązania prawne mające w zamierzeniu ich autorów poprawiać rzeczywistość są inspirowane jakąś wizją ideału. Liberalizm, konserwatyzm, socjalizm – wszystkie doktryny polityczne mają swoje utopie. Różnica polega wyłącznie na ich treści.
Utopia jest więc nie tylko względna w zależności od epoki, ale także konieczna w tworzeniu przyszłości, gdyż jest punktem odniesienia dla naszych działań politycznych. Nie musimy wiedzieć, czy i kiedy ziści się stan idealny – ważniejsze jest samo docieranie do niego. Choć nie zbudowaliśmy (jeszcze?) świata „każdemu według potrzeb”, to bez komunistycznej utopii nie wywalczylibyśmy przecież płatnych urlopów, chorobowego, prawa do strajku, większej ilości czasu wolnego czy możliwości wyjazdu na wakacje. Wyobrażenie o idealnym świecie popchnęło te sprawy do przodu.
Marzenie o przyszłości
Bezsens odrzucenia propozycji politycznej tylko dlatego, że wydaje się ona utopijna, bardzo dobrze widać nie tylko w perspektywie kilkuset lat, ale także dziś. Na naszych oczach zmienia się podejście np. do koncepcji bezwarunkowego dochodu podstawowego. Z jednej strony wciąż bowiem czytamy, że pomysł „pieniędzy za nic” dla wszystkich nie ma sensu, bo piękna utopia, w której każdy człowiek ma co jeść i pozostaje bezpieczny, nie może przecież działać; z drugiej jednak przeprowadzono już szereg badań nad ewentualnym funkcjonowaniem takiego świadczenia, powstały na jego temat liczne opracowania naukowe, założono stowarzyszenia promujące to rozwiązanie, zorganizowano referenda, odbyto szereg debat eksperckich, a niektóre partie nazywają tak – nawet jeśli błędnie – rozwiązania, które wprowadzają w swoich krajach (np. we Włoszech).
Bezwarunkowy dochód podstawowy jest jednym z wielu przykładów tego, jak niemożliwe staje się możliwe. To teza, od której wychodzi książka Rutgera Bregmana Utopia dla realistów. Recepta na idealny świat. Autor szczegółowo omawia co najmniej kilka utopijnych propozycji, których – jak twierdzi – czas już nadszedł. W opisie książki pada zdanie, które mogłoby posłużyć za świetne podsumowanie tego artykułu: Każdy kamień milowy postępu cywilizacyjnego, od końca niewolnictwa do początków demokracji, był niegdyś uznawany za utopijną fantazję.
Marzenia nie są więc dla frajerów. Bez marzeń wszystko, co robimy, traci sens – w życiu zarówno prywatnym, jak i politycznym. Utopia jest marzeniem o przyszłości, którego dramatycznie potrzebujemy w każdej epoce i w każdym systemie.