Przez media – zwłaszcza media społecznościowe – przetaczają się co pewien czas gorące debaty związane z równością i wykluczeniem, represją i uprzywilejowaniem. Aborcja, #MeToo, reprezentacja mniejszości w popkulturze, praca seksualna, outowanie homoseksualnych prawicowych polityków itd. Czy łapiecie się czasem na tym, że nie wiecie, po której stronie się opowiedzieć, zgadzacie się z całkowicie przeciwstawnymi racjami albo w ogóle nie macie pojęcia, co o tym wszystkim sądzić?
Czy zawsze wiadomo, która strona jest tą właściwą? Czy jesteśmy uprawnieni do wątpliwości i skąd one się biorą? Na te pytania – między innymi – próbuje odpowiedzieć Agata Sikora w książce Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć. Już we wstępie zaznacza: Mam (…) wrażenie, że przyjęcie równego „krytycznego dystansu” wobec każdego stanowiska staje się tanim retorycznym chwytem maskującym bierność, konformizm i uleganie interpretacyjnym automatyzmom. Jak więc nie być tchórzliwym centrystą, a zostać prawdziwie równościowym „dobrym lewakiem”?
To, co nas dzieli, i inne pułapki polityki tożsamości
Mniej więcej od czasów studenckich protestów w 1968 r., rewolucji seksualnej i drugiej fali feminizmu zainteresowania lewicy przesunęły się z kwestii klasowych w stronę tzw. polityki tożsamości – w centrum uwagi znalazła się dyskryminacja ze względu na płeć, orientację seksualną czy rasę. Polityka tożsamości i związana z nią „poprawność polityczna” doczekały się krytyki z pozycji nie tylko konserwatywnych (te Sikora w swojej książce celowo pomija), lecz także liberalnych i lewicowych. Mark Fisher w słynnym tekście Wyjście z Zamku Wampirów pisze, że takie przesunięcie akcentów wprost służy uprzywilejowanym, ponieważ niszczy kolektywizm i współpracę; przywiązanie do klasyfikacji tożsamościowych miałoby sprawiać, że izolujemy się od siebie przekonani o niemożności porozumienia.
Gdy odsuwamy klasowość na dalszy plan i rozmawiamy np. o dyskryminacji kobiet z perspektywy przede wszystkim płci, ofiarami tej dyskryminacji wydają się w równym stopniu bizneswoman przemawiająca na Kongresie Kobiet i samotna matka z małej miejscowości. Czy ich interes jest tożsamy? Czy wyznacza go już sam fakt bycia kobietą? Do tego język służący do inkluzywnego opisu świata, uwzględniający i traktujący z szacunkiem wszystkie nieuprzywilejowane grupy, jest sam w sobie dość ekskluzywny – akademicki, wymagający nieustannego dostosowywania do kolejnych rozpoznawanych ofiar wykluczenia. Każde potknięcie może zostać potraktowane jako przemoc symboliczna. Jak wielu ludzi potrafi rozwinąć skrót LGBTQIA? A ci, którzy nie potrafią – czy powinni zostać wykluczeni z dyskusji?
Sikora zwraca też uwagę, że im bardziej konkretyzujemy grupę tożsamościową poddaną opresji, tym jest ona węższa, a jej agenda gorzej (tzn. mniej skutecznie) reprezentowana. Im więcej literek w skrócie, tym większe ryzyko, że ktoś zostanie pominięty (a więc pokrzywdzony). Pojawiają się napięcia pomiędzy zbiorowościami, które z perspektywy „zewnętrznej” wydają się sobie bliskie i na pewno mogłyby wypracować wspólne stanowisko. Czy w takim razie akcentowanie swoistości i różnicy może dać pozytywny impuls do przeorganizowania stosunków społecznych? Czy próbujemy faktycznie zmienić świat, czy tylko tworzymy coraz mniejsze safe spaces, w ramach których można bezpiecznie „wyrażać siebie”?
Nieznośna lekkość przywileju
Czy to oznacza, że należy odrzucić politykę tożsamości jako sekciarstwo, a polityczną poprawność uznać za absurd? Agata Sikora, choć dostrzega związane z nimi ryzyka i sprzeciwia się moralizowaniu spod znaku Zamku Wampirów, pisze: nie. Przemoc strukturalna istnieje i powoduje realne cierpienie. Nie wystarczy korekta prawa, jak zniesienie segregacji czy surowsze kary za gwałt, by wymazać społeczne konsekwencje obowiązującego przez lata porządku. Nawet to, że prawo nie wyklucza nikogo wprost, nie oznacza jeszcze, że każdy ma jednakową możliwość z tego prawa skorzystać.
Co więc sprawia, że gdy zostajemy skonfrontowani z opowieścią o przemocy i represji, nieraz tak trudno nam zająć stanowisko? Po pierwsze – konstatuje Sikora – hierarchia i przyjemność płynąca z dominacji w liberalnym społeczeństwie należą do sfery tabu; nikt nie identyfikuje się ze stroną stosującą opresję. Po drugie, pozostajemy ślepi na własne uprzywilejowanie, własną przewagę. Przywilej nie musi koniecznie polegać na czerpaniu satysfakcji z przemocy. Jego esencją jest możliwość jego niedostrzegania (pisze o tym Reni Eddo-Lodge w Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry, tłum. Anna Sak, Kraków 2018). Osoba nieuprzywilejowana jest zmuszona do wykonywania nieustannej „pracy interpretacyjnej” (określenie za Davidem Graeberem) na rzecz osób stojących od niej wyżej w hierarchii. Pracownica nie zaśnie w nocy, martwiąc się, jak powiedzieć przełożonemu o swojej ciąży. Para gejów, zanim weźmie się za ręce, będzie się zastanawiać nad reakcją innych przechodniów. Przywilejem jest więc możliwość wyrażania siebie i realizowania swoich potrzeb tak po prostu, machinalnie, bez namysłu, a do podtrzymania opresyjnych struktur wystarczą widmo/groźba przemocy z jednej strony oraz kulturowe nawyki z drugiej.
Prosta i funkcjonalna opozycja ofiara–kat nie przystaje do warunków, w jakich funkcjonujemy. Sposoby naszego oddziaływania na siebie nawzajem są kształtowane jednocześnie przez rozmaite siły o różnych wektorach. Nasze codzienne działania często będą sprzeczne z deklarowanymi wartościami, ponieważ kultura, która nas wychowała i wychowuje, jest seksistowska, homofobiczna, rasistowska, klasistowska; nie mamy szans być wolni od uprzedzeń, a w zależności od zajmowanej przez nas pozycji w skomplikowanej sieci społecznych zależności na niektóre z tych uprzedzeń pozostajemy przyjemnie ślepi. Ale jest w tym też coś pocieszającego. Nie istnieje żadne metafizyczne ukąszenie władzą, żaden nieuchronny determinizm „natury ludzkiej”. (…) chodzi o najzwyklejsze lenistwo.
Wolność, równość, troska
Czy istnieje w takim razie program polityczny lub choćby wzór postępowania, który pozwoliłby nam pogodzić dążenie do możliwie uniwersalnej wspólnoty z uznaniem indywidualnych narracji o wykluczeniu oraz – docelowo – zatrzymać mechanizm represji? Autorka książki Wolność, równość, przemoc nie udziela odpowiedzi na to pytanie, mówi wręcz, że jeśli nawet uda nam się rozbroić niektóre z tych sprzeczności i paradoksów, ich miejsce najprawdopodobniej zajmą inne. Sugeruje jednak pewną zmianę perspektywy.
Warto pozbyć się dążenia do światopoglądowej moralnej czystości. Nie zawsze musimy wiedzieć, co myśleć. Nasze emocje i refleksje nie muszą być właściwe ani „poprawne politycznie”, bo same w sobie nie mają społecznego znaczenia. Nabierają go dopiero, gdy stają się gestami, słowami lub działaniami. Doskonała wewnętrzna spójność jest utopijnym projektem niewytrzymującym starcia z rzeczywistością. Skupianie się na nim jest jałowe, naszym celem nie jest bowiem zbawienie indywidualnej duszy w obliczu wyobrażonego lewicowo-liberalnego Sądu Ostatecznego.
Znacznie bardziej wartościowa jest solidna, uczciwa refleksja nad własnym miejscem w społecznej hierarchii na jej najrozmaitszych skrzyżowaniach. Praca interpretacyjna na rzecz osób, które dotychczas – być może – wykonywały ją dla nas. Ostrożność wobec wszystkich założeń, które są prezentowane jako „naturalne” i „zdroworozsądkowe”.
Agata Sikora proponuje, by do oświeceniowych ideałów – zamiast podejrzanie dziś brzmiącego braterstwa – dołożyć troskę. Według feministycznej koncepcji etyki troski: Współzależność jest uznawana za domyślną kondycję podmiotu i podstawę myślenia o relacjach. Nie tylko między ludźmi, lecz także między ludźmi a zwierzętami, środowiskiem (…). Troska nie potrzebuje uniwersalnych reguł i jednoznaczności, a każdy problem dostrzega i próbuje rozwikłać w ramach konkretnych realiów, życiowych kontekstów. Nasze poczucie zagubienia w debacie czy raczej debatach o wolności i równości może być więc doświadczeniem otwierającym, gotowe struktury myślenia o świecie mają bowiem tendencję do przekształcania się w fantazje i mity, które wspierają przemoc.