Press "Enter" to skip to content

Psychiatryzacja w języku, czyli o kim i jak w rzeczywistości mówimy

Ostatnie 5 lat polskiej debaty publicznej można określić mianem nieustającego konfliktu. Nie będzie przesadą, kiedy powiem, że żaden rząd po 1989 r. nie upokorzył tak wielu różnych grup społecznych, nie zantagonizował i nie podzielił polskiego społeczeństwa do tego stopnia.

Kiedy zasady demokratycznego państwa prawa zaczynają być kwestionowane, a równość i sprawiedliwość społeczna są tylko dla wybranych, trzeba „grać na ostro”. Tylko że „na ostro” nie oznacza stosowania takich samych zabiegów retorycznych i bezrefleksyjnego używania całych grup społecznych do swoich własnych politycznych celów. O tym niestety często zapomina szeroko rozumiana liberalna opozycja, reprezentowana nie tylko przez polityków i polityczki, ale także przez media i (niestety) niektóre instytucje publiczne.

Psychiatryzacja języka

Z zaostrzającym się językiem debaty publicznej ściśle powiązane jest zjawisko psychiatryzacji, czyli ni mniej, ni więcej „przesiąknięcia” naszej codzienności przez psychiatrię i psychopatologie. Proces uwidacznia się w opisywaniu wydarzeń moralnych, politycznych czy ogólnospołecznych kategoriami medycznymi, psychopatologicznymi. Zazwyczaj z psychiatryzacją w języku mamy do czynienia, kiedy dochodzi do przełamania norm społecznych, dokonania jakiegoś czynu wyłamującego się z ram codzienności, np. kiedy chcemy opisać coś jednoznacznie złego, niewyobrażalnego. Wtedy to zły staje się chorym, zaburzonym (bad or mad). W sposób bardzo jaskrawy pokazuje to przykład Andersa Breivika, którego czyny nie mieszczą się w granicach naszej codzienności. Brakuje nam słów do opisu zdarzeń, poszukujemy jakiegoś wytłumaczenia – jedynym „słusznym powodem” staje się więc szaleństwo.

Drugim przejawem psychiatryzacji (choć nie jest on tematem tego tekstu, lecz wydaje mi się, że warto zaznaczyć ten proces) jest opisywanie normalnych stanów emocyjnych (takich jak lęk, smutek, przygnębienie) kategoriami i pojęciami psychopatologicznymi. Np. kiedy długotrwały smutek po stracie bliskiej osoby lub rozpadzie związku nazywamy depresją lub niepokój związany z niepewną sytuacją zawodową – stanami lękowymi. Sytuacje te są stałymi elementami naszej codzienności; choć przykre i bolesne, nie są „nienormalne”, wręcz przeciwnie. Jak pisał Zygmunt Bauman: Tłumi się publiczne objawy smutku i żałoby, zaś urazy przez odejście najbliższych wywołane „psychiatryzuje się”, określa jako zaburzenia psychiczne czy „problemy osobowościowe” – i poddaje terapii.

To, co jest istotne, to fakt, że pojęcia psychopatologiczne coraz częściej pojawiają się w dyskusji publicznej, stając się powszechne, przez co tracą swoją „moc” i adekwatność.

Schizofreniczne świrowanie

Przypomnijmy akcję mającą zachęcać społeczeństwo do wzięcia udziału w ostatnich wyborach parlamentarnych. Nie świruj, idź na wybory było dowcipne i niewinne, nawiązujące do mowy potocznej i tak rozumianego „świrowania” – tak przynajmniej twierdzą pomysłodawcy inicjatywy. Bardzo szybko jednak akcja przerodziła się w istny teatr stereotypów i uprzedzeń, wzmacniający wykluczenie osób z doświadczeniem kryzysu psychicznego. Jej symbolem stało się nagranie z Wojciechem Pszoniakiem, na którym aktor wymachiwał rękami, poruszał się w sposób nieskoordynowany i robił dziwne miny. Zapewne było to w jego oczach bardzo zabawne, ale dla wielu osób z doświadczeniem kryzysu psychicznego to codzienność, objawy, które nie pozwalają funkcjonować w społeczeństwie, są powodem do wstydu i wycofania. Na szczęście akcja ta odbiła się dużym echem w przestrzeni publicznej, spotkała się z szeroką krytyką i wywołała dyskusje nie tylko o zdrowiu psychicznym i wykluczeniu osób w kryzysie, ale także o pewnych granicach w języku. Bierne nie pozostało także Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, w którego oświadczeniu z 19 września 2019 r. czytamy: Stanowczo prosimy i apelujemy o rozwagę i poszanowanie godności osób zmagających się z zaburzeniami psychicznymi. Mierzą się z nimi nierzadko nasi znajomi, mierzymy się także my i nasi bliscy. Wszyscy oczekujemy lub będziemy oczekiwać w takiej sytuacji zrozumienia, życzliwości i wsparcia – nie szyderstwa.

Mogłoby się wydawać, że po Nie świruj, idź na wybory przyjdzie większa refleksja i wrażliwość na osoby z doświadczeniem kryzysu psychicznego. Tak się niestety nie stało.

Styczeń był miesiącem burzliwych zmian w Sądzie Najwyższym. Wywoływały one wiele emocji i ostrych słów po wszystkich stronach konfliktu. 18 lutego prof. Włodzimierz Wróbel na antenie stacji TVN24 określił sytuację prawną mianem schizofrenii: Polska nie jest krajem praworządnym, mamy do czynienia ze schizofrenią systemu prawnego, po czym jeszcze kilkakrotnie używał tego pojęcia jako opisu ówczesnej sytuacji. Określenie to – zwłaszcza że wypowiedziane przez wybitny autorytet prawny – zyskało bardzo dużą popularność w mediach głównego nurtu i było powielane na wszelkie możliwe sposoby. Ponadto, co należy wyraźnie podkreślić, pojawiło się na oficjalnej stronie facebookowej Sądu Najwyższego. „Schizofrenia prawna” stała się trafną, precyzyjną i niezwykle dogłębną diagnozą sytuacji prawnej – jednak całkowicie bezrefleksyjną i wykluczająca pacjentów doświadczających schizofrenii.

Słowa prof. Wróbla odnosiły się do sytuacji jednoznacznie złej, niepoprawnej, niebezpiecznej, patologicznej i wymagającej nagłej, radykalnej poprawy. Pojęcie schizofrenii zostało użyte jako pejoratyw, demaskując prawdziwe oblicze ówczesnej sytuacji, co więcej – miało także obudzić i przestrzec społeczeństwo. Wszystko to składa się na negatywny obraz schizofrenii, bazujący na stereotypach i uprzedzeniach. Stereotyp ten przedstawia osobę ze schizofrenią jako potencjalnie niebezpieczną, nieprzewidywalną i niepanującą nad swoim zachowaniem, innymi słowy osobę, która wymaga natychmiastowego leczenia i korekcji. A zatem mamy do czynienia z reprodukcją i wzmocnieniem stereotypów i uprzedzeń zarówno wobec osób z doświadczeniem schizofrenii, jak i ich rodzin.

W podobnym tonie pojęcia schizofrenii użyła prezydentka Łodzi Hanna Zdanowska, komentując chaos związany z niedoszłymi wyborami prezydenckimi (również na antenie telewizji TVN24): Dla mnie to jest jakaś schizofrenia. Ja nie jestem w stanie być i nie być w tym samym miejscu, a to mniej więcej tak wygląda. W tym wypadku schizofrenia to chaos, nieokreśloność, irracjonalność, wewnętrzna sprzeczność, niespójność i co najważniejsze, niebezpieczeństwo wynikające z niezrównoważenia. Cofając się trochę w czasie, dostrzeżemy, że tak samo pojęciem schizofrenii posługiwał się Edwin Bendyk na łamach „Polityki”. Osoba ze schizofrenią jawi się nam jako dziwnie irracjonalna, niepotrafiąca samodzielnie obserwować i analizować tego, co się wokół niej dzieje, funkcjonować w społeczeństwie, pozostając przy tym niebezpieczna i potencjalnie agresywna.

Cofnijmy się trochę w przeszłość, aby zobaczyć, że psychiatryzacja języka nie jest nowym zjawiskiem w debacie publicznej i nie zawsze dotyczy polityki.

Przywołajmy w pamięci katastrofę smoleńska, a dokładniej dyskurs, który zapoczątkowała. Tygodnik „wPolityce” pisał o schizofrenii polskiego rządu (artykuł z dnia 16 marca 2015 r.), Antoni Macierewicz w jedynym z wywiadów dla „Gazety Polskiej”, diagnozując stan debaty publicznej „na świeżo” po katastrofie smoleńskiej, mówił o politykach, urzędnikach i dziennikarzach, którzy tworzyli schizofreniczną atmosferę zakłamania (wypowiedź z 20 marca 2017 r.). Także w monografii wydanej przez Klub Jagielloński Prawne problemy tragedii smoleńskiej z 2018 r. możemy przeczytać o schizofrenicznych wypowiedziach Jerzego Millera.

W tych przypadkach znów widzimy bardzo jednoznaczny obraz schizofrenii. Jest przedstawiana jako chaos, samozaprzeczenie, niespójność, ale też, co niezwykle ważne, jako zagrożenie, w tym wypadku nie dla pojedynczych osób, ale całego narodu. Co więcej, rzekoma schizofrenia łączona jest ze zdradą narodową.

Chciałbym podać jeszcze jeden przykład psychiatryzacji, który tym razem (na szczęście) odbił się szerokim echem zarówno wśród specjalistów, jak i w debacie publicznej. W 2005 r. z inicjatywy PZU w ramach kampanii dotyczącej bezpieczeństwa ruchu drogowego został wypuszczony spot, który przedstawiał biegnącego i krzyczącego mężczyznę w kaftanie bezpieczeństwa, który na skrzyżowaniu zderza się z innym mężczyzną. Kaftan bezpieczeństwa jest silnym kodem kulturowym oznaczającym osobę w kryzysie psychicznym. Tutaj taka osoba przedstawiona jest jako skrajnie niebezpieczna, nieracjonalna – dotknięci kryzysem psychicznym porównywani są do drogowych morderców.

Niestety, przykłady używania terminu „schizofrenia” możemy mnożyć i oczekiwać ich w przyszłości. Tym, co pozostaje dla nich symptomatyczne, jest obraz osoby doświadczającej schizofrenii jako złej i niebezpiecznej.

Sytuacja społeczna osób ze schizofrenią

Nie ma jednej schizofrenii – to zaburzenie psychicznie niezwykle złożone i różnorodne. Nie można wyróżnić i opisać konkretnych działań „jednoznacznie schizofrenicznych”, w rzeczywistości mówimy o pewnych kategoriach działań czy doświadczeń, takich jak urojenia czy omamy. Każda schizofrenia to oddzielna historia osoby, która jej doświadcza, jak i jej rodziny czy bliskich. Schizofrenia nie jest też wyłącznie zła i destruktywna; tak, często mamy do czynienia z bólem i cierpieniem, nie zawsze jednak musi tak być i nie zawsze tak jest. Osoby ze schizofrenią mają prawo kochać, pracować, w pełni doświadczać codzienności i z niej korzystać. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że są wokół nas, lecz milczą. Dzieje się tak ze względu na stygmatyzację i wykluczenie. Ostatnie wyniki badań dotyczące postaw Polaków wobec osób żyjących ze schizofrenią są zatrważające. Zaledwie 26% badanych akceptuje osobę ze schizofrenią jako sąsiada, 30% jako przyjaciela, tylko 17% mogłoby z taką osobą pracować. a 9% uważa, że osoby ze schizofrenią powinny być izolowane (!).

Pojęcia psychopatologiczne zdają się być łatwym narzędziem w walce politycznej. Są one bardzo jaskrawe, odwołują się do naszych najprostszych projekcji, pozwalają nam uznać, że coś lub ktoś są jednoznacznie źli, niebezpieczni, irracjonalni, innymi słowy – wyłamujący się z naszego codziennego świata. Niestety nie dostrzegamy, że pod tymi pojęciami ukryte są pojedyncze ludzkie historie i rzeczywistość konkretnych osób, ich świat. I to właśnie te pojedyncze historie są wykorzystywane w walce politycznej. Są to osoby, których nie widać, które milczą. Cisza ta wydaje się niewyrażalna i nieprzerwana. Są to osoby, których nie ma.

Kiedy słuchamy dzieł Siergieja Rachmaninowa, oglądamy obrazy Francisca Goi, kolejną przeróbkę Krzyku Edwarda Muncha czy uczymy się teorii Einsteina, nie zastanawiamy się nad ich szaleństwem, a doceniamy ich kunszt i geniusz – uczymy się od nich. Dlatego też bądźmy wrażliwi na to, co i o kim mówimy. Słowa to czyny i to one, słowa, kształtują naszą rzeczywistość.