W Sejmie Ustawodawczym (1919-1922) znalazło się 8 kobiet, ale sytuacja ta była tak nietypowa, że Józef Piłsudski zaczął przemowę od słów: „Panowie posłowie!”, jakby nie zauważając obecności pań w ławach. A kobiety? Zamiast poddawać się i uginać pod naporem kpin, „posełki”, bo tak je początkowo nazywano, wzięły się ostro do pracy.
Nie atakowały swoich lekceważących kolegów z Sejmu, a zarzucały ich ważkimi argumentami i celnymi pytaniami. Jak choćby Maria Moczydłowska, która już miesiąc po rozpoczęciu kadencji pytała ministra aprowizacji, czy zdaje sobie sprawę, że w Częstochowie doszło do rozruchów głodowych, a dzieci do ochronek chodzą głodne i obdarte.
Taka postawa polityczek oraz ich stanowcze domaganie się, aby Sejm pochylił się nad kwestią praw kobiet, nie zjednywała im stronników. Niektórzy z posłów i tak byli zdania, że kobiety w ławach są do niczego, zarówno zawodowo, jak i prywatnie, że są w ogóle wrogami rodzaju ludzkiego. Wśród nich był ksiądz poseł Bronisław Żongołłowicz, członek Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Pisał on, jak nisko ceni posełki, i mimo że był przecież kawalerem, pokazał przy okazji, jak dobrze zna się na rodzinie: Kobiety zamężne nie są zdolne do sprawowania urzędów… Mąż, łóżko, alkowa i praca w niej nocna, kuchnia, sporządzanie posiłku, liczne stosunki rodzinne i mężowskie, przyjęcia pochłaniają całą energię kobiecą – biuro ma w niej manekina, o dużych pretensjach, mało wydajnego w pracy, leniwego, dbającego o jedynie pobory, by się wystroić, ubrać, niezależnie od męża.
Mimo nieprzychylnych opinii, posełki niestrudzenie pracowały, by zrobić dla Polski jak najwięcej. Działały przede wszystkim w obszarze opieki społecznej i oświaty. Za głównego wroga obrały sobie biedę, zarówno tę materialną, jak i umysłową. Pracowały na rzecz poprawy bytu ubogich, walki z pijaństwem, rozwoju wsi, a także ograniczenia odsetka analfabetów w kraju. Optowały za budową szkół, zwiększeniem nakładów na edukację oraz poprawą warunków higienicznych. Mimo kłód rzucanych im pod nogi zwyczajnie robiły swoje najlepiej, jak potrafiły.
Pierwsze posłanki należały do różnych opcji politycznych, ale zawsze starały się walczyć o swoje racje, o ustawy, które ich zdaniem były korzystne dla obywateli odrodzonej Polski. I tak po I wojnie Sejm Ustawodawczy zapowiedział uchwalenie ustawy o reformie rolnej, na którą czekały miliony wygłodniałych Polaków. Zapowiedziano wywłaszczenie wielkich i średnich latyfundystów, rozparcelowanie ziemi i oddanie jej w ręce najbiedniejszych. Ustawa przepadłaby, gdyby nie Maria Moczydłowska, posłanka Narodowego Zjednoczenia Ludowego, które – związane z interesami ziemiaństwa – nie zamierzało dopuścić do ograniczenia obszarów majątków. Posłanka nie zgadzała się z decyzją partii w tej sprawie i postanowiła pobić panów posłów ich własną bronią. Od początku kadencji bowiem lekceważyli oni swoje koleżanki, pierwsze polskie posłanki, i byli przekonani, że kobiety w Sejmie będą odstawiać niewieście fochy.
Maria, jako ta „słabsza płeć”, udała więc omdlenie, wyprowadzono ją z sali i nie zagłosowała. Uchwała z 10 lipca 1919 roku o zasadach reformy rolnej przeszła jednym głosem. Nie była to jeszcze ustawa, ale ten pierwszy dokument wytyczył kierunek reformy rolnej. Mimo że nie wcielono jej w życie w przyjętej formie, uchwała w dużym stopniu przekonała ludność chłopską do obrony Polski przed najazdem Armii Czerwonej. I tak decyzja kobiety uratowała kraj w sierpniu 1920 roku.
Dwa lata później Moczydłowska powtórzyła podobny manewr. Gdy w 1921 roku jej klub był przeciwny popieranej przez nią konstytucji marcowej, akurat w trakcie głosowania nad jej uchwaleniem posłanka wyszła „pilnie” zadzwonić. Ponadto od samego początku walczyła z alkoholizmem polskiego społeczeństwa. Zaczęła od razu, jeszcze w marcu 1919 roku, a rok później zgłosiła projekt wprowadzenia prohibicji, ale do przegłosowania jej rygorystycznej ustawy zabrakło zaledwie jednego głosu. Ostatecznie udało jej się przeforsować nieco mniej rygorystyczne przepisy antyalkoholowe, nazywane odtąd „Lex Moczydłowska”.
Wszystkie kobiety zasiadające w Sejmie były doświadczonymi działaczkami społecznymi, w porównaniu ze swoimi kolegami znakomicie wykształconymi – ukończyły co najmniej szkołę średnią, podczas gdy co czwarty poseł nie miał żadnego wykształcenia lub ukończył jedynie kilka klas szkoły elementarnej. Może dlatego walczyły o dobrą edukację. Zofia Sokolnicka, domagając się zwiększenia nakładów na szkolnictwo, przekonywała na posiedzeniu w listopadzie 1920 roku: Trzeba wprost bohaterstwa, aby w dzisiejszych czasach zajmować się nauką (…). Roczny budżet na naukę wynosi nieomal tyle, co wydano na wojnę w dwie godziny. W tej walce wspierała ją Jadwiga Dziubińska, która za główny cel postawiła sobie walkę z analfabetyzmem i oduczenie ludności chłopskiej „myślenia pańszczyźnianego”. Grzmiała w sejmie: Stworzyć musimy ideową armię do walki z ciemnotą (…), nie należy oszczędzać miliardów dla armii walczącej o światło dla wszystkich obywateli. Gabriela Balicka, jedna z pierwszych w Polsce kobiet z doktoratem,domagała się ograniczenia czasu pracy kobiet oraz zabezpieczenia ich na starość. Ten problem dotknął w przyszłości jedną z jej sejmowych koleżanek, właśnie Dziubińską, której nie przyznano emerytury. Ostatecznie udało jej się wywalczyć należne świadczenie, ale problem obrazuje, jak traktowano pierwsze panie w parlamencie. Balicka pomogła także opracować ustawy o zwalczaniu nierządu oraz o zwalczaniu chorób wenerycznych, nie weszły one jednak w życie.
Z kolei Zofia Moraczewska, która jako jedyna kobieta zasiadła w klubie Związku Polskich Posłów Socjalistycznych jako członkini Komisji Zdrowia Publicznego, przyczyniła się do uchwalenia przez Sejm w lipcu 1919 roku ustawy o zwalczaniu chorób zakaźnych. Natomiast Franciszka Wilczakowiakowa, pochodząca z niepiśmiennej rodziny, zaangażowała się w walkę o poprawę losu najuboższych Polaków. Ponadto była jedną z pierwszych osób, które odważyły się głośno mówić o nadużyciach władzy. I może dlatego nie ma jej biogramu w słowniku poselskim. W Sejmie zasiadały jeszcze Anna Piasecka oraz Irena Kosmowska, jedyna w okresie międzywojennym członkini rządu – była wiceministrą w lubelskim Tymczasowym Rządzie Ludowym Republiki Polskiej.
Wszystkie panie pracowały ciężko w nowym dla kobiet miejscu i nie bały się przekraczania ciągle nowych granic Wszyscy wokół albo oszuści, albo komedianci, albo ludzie bezdennie słabi. Ja miotam się bezsilnie, bo oczywiście „babie” nie pozwoli przecież nikt z tych mężów stanu polityki prowadzić, a tymczasem wierzcie mi, że my byśmy tę politykę o całe niebo dalej i lepiej prowadziły niż oni! – pisała w 1916 r. Zofia Moraczewska i chyba miała rację.