Strach silnie motywuje do działania, dlatego trudno się dziwić, że odgrywa tak ważną rolę w polityce. Mówi się, że na lękach żerują tylko prawicowi populiści: straszą złą Unią i „ideologią gender”, która chce porywać dzieci i zmieniać im płeć. Czy jednak na pewno wyłącznie prawica ma monopol na straszenie?
Uważna analiza retoryki liberalnej opozycji pokazuje, że budzenie lęków odgrywa ważną rolę również po tej stronie sceny politycznej. Przykładem jest straszenie tzw. polexitem. Prawdopodobieństwo wyjścia Polski z Unii Europejskiej jest znikome. Wymagałoby to organizacji referendum, w którym większość musiałaby zagłosować przeciwko członkostwu. Nawet jeśli zakończyłoby się ono jasnym „nie” wobec Unii, sama procedura „exitu” może zająć długie lata, a proeuropejskie ugrupowania mogą domagać się powtórzenia referendum (tak było w Wielkiej Brytanii). Scenariusz ten jest więc bardzo mało realny. Do niedawna jednak opozycja obsesyjnie powracała do tego tematu, gdyż budził on spore emocje w mediach społecznościowych.
Wśród lęków opozycji znacznie bardziej uzasadnione jest straszenie kryzysem gospodarczym. Wysoka inflacja jest faktem – ludziom na pewno żyje się dziś dużo trudniej niż we wcześniejszych latach. Problem jednak w tym, że krachem gospodarczym opozycja straszy od 2015 r. Do kryzysu miała doprowadzić prawie każda decyzja rządu PiS: wprowadzenie 500+, danina solidarnościowa, Nowy Ład w podatkach i wiele innych zmian. Kiedy kryzys w końcu nadszedł, jego przyczyny były zupełnie inne niż te, które prognozowali ekonomiści opozycji. Duża część lęków nie była więc racjonalnie uzasadniona i wynikała wyłącznie z gry politycznej.
Budzenie lęków jest wszechobecne po każdej stronie barykady. Ani prawica, ani lewica, ani centrum nie mają na nie monopolu. W tym miejscu łatwo uwierzyć zero-jedynkową wizję, w której politycy cynicznie manipulują, żerują na strachu i wyzyskują go dla swoich korzyści, a ludzie są niczym marionetki – ulegają propagandzie i dają się zwodzić. Lęki przed „genderem” czy „polexitem” wyglądają wówczas jak zwykła histeria, która nie ma żadnego sensownego uzasadnienia. Rzeczywistość po raz kolejny okazuje się jednak znacznie bardziej złożona.
Lęki te wcale nie są histerią, są bardzo realne. Politycy też się boją, więc być może zajmują się polityką właśnie pod ich wpływem? Lęki wyborców nie są sztucznie wzbudzane przez złą propagandę czy socjotechnikę, lecz przez autentyczny strach, który media, posłowie i rząd jedynie głośno wyrażają.
Lęk przed polexitem wydaje się mocno związany z polską mentalnością postkolonialną i kompleksami niższości. W naszej kulturze wciąż mocno pokutuje element peryferyjności, poczucia, że jesteśmy na uboczu, daleko od idealizowanego centrum. Wciąż naturalne jest przywoływanie Europy Zachodniej jako wzoru do naśladowania. Mówi się, że w państwach zachodnich kultura polityczna jest na wysokim poziomie. Zachód to źródło światła i oświecenia, zaś Polska to „ciemnogród” i „zacofanie”.
Za tymi kompleksami nie stoi wiedza, lecz emocje. Donald Trump w Stanach Zjednoczonych czy prawicowi populiści we Włoszech nie różnią się znacząco od PiS. Przekonanie, jakoby Zachód był ostoją praworządności, dobra i piękna, jest mitem. Jego systemy polityczne często są głęboko dysfunkcjonalne – ogromne nierówności, korupcja czy nepotyzm istnieją w nich tak samo, jak u nas, lecz przybierają po prostu inne formy niż w Polsce. Przykładem takiej korupcji jest wszechobecny w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii lobbing.
Patologie te znikają jednak z pola widzenia, jeśli naiwnie porównujemy Zachód z „polskim ciemnogrodem”. Czasem zresztą te same patologie są przedstawiane opacznie jako wzór. Przykładem może być bardzo stary, ale wciąż aktualny (jeśli chodzi o wskazywanie procesów myślowych) artykuł z 2009 r. z tygodnika „Polityka”. Końcówka pierwszej dekady XXI w. była okresem hegemonii politycznej Platformy Obywatelskiej. Wówczas to wybuchła afera hazardowa – nagrano rozmowy polityka PO Zbigniewa Chlebowskiego z biznesmenem z branży hazardowej Ryszardem Sobiesiakiem. Chlebowski mówił: Na 90%, Rysiu, załatwimy. (…) Biegam z tym sam, blokuje sprawę tych dopłat od roku. To wyłącznie moja zasługa.
Afera wywołała spore oburzenie, choć niekoniecznie w mediach sprzyjających wówczas władzy. Janina Paradowska i Mariusz Janicki pisali wówczas w „Polityce”, że problemem jest nie samo załatwianie czegoś przedsiębiorcom, a raczej – uwaga – brak ustawy o lobbingu:
Uporządkowanie spraw lobbingu leży najbardziej w interesie właśnie partii rządzącej. Może warto skorzystać z wzorców brytyjskich, gdzie rząd przedstawia białą księgę, założenia ustawy, do której każdy może dopisać uwagi i glosy. Ale u nas wciąż pokutuje przekonanie, że oficjalnie pod nazwiskiem nic nie można zdziałać, że trzeba „Rychu, Zbychu”.
Gdyby była więc w Polsce ustawa taka, jak na światłym Zachodzie, tj. w Wielkiej Brytanii, to wszystko byłoby okay – legalnie, więc bez problemu. U nas, w „ciemnogrodzie”, niestety nie ma ustawy, dlatego polityk załatwiający coś dla przedsiębiorcy musi używać potocznego języka.
Jak na dłoni widać tu wspomniany kompleks niższości i mentalność postkolonialną. Problemem nie jest samo niemoralne zachowanie, nie samo załatwianie ustawy, a jedynie polski kontekst i „Rychu, Zbychu”. Gdyby Chlebowski mówił „Dear Richard”, wszystko byłoby w porządku, bo przecież tak jest na Zachodzie, a Zachód jest od nas lepszy, więc na pewno robi dobrze.
Z tym poczuciem niższości wiąże się lęk przed wykluczeniem. Skoro jesteśmy gorsi, bo nie należymy do „cywilizowanego” Zachodu, to w Londynie, Brukseli czy Berlinie w każdej chwili mogą zdać sobie z tego sprawę i wyrzucić nas z klubu. Wtedy wydarzy się tragedia, czyli polexit.
Tym sposobem dochodzimy do wniosku, że lęk przed wyjściem z Unii Europejskiej nie jest jedynie nieracjonalną histerią, lecz ma on głębokie uzasadnienie w społecznych emocjach. Analogicznie funkcjonują lęki, na których żeruje prawica, a podobne analizy można byłoby przeprowadzić w kontekście homofobii, ksenofobii czy innych tematów, które budzą strach wśród wyborców prawej strony sceny politycznej.
Dzięki tego rodzaju refleksji możemy też zerwać z uproszczoną wizją złych polityków i dobrych wyborców. Jedni od drugich niewiele się różnią – politycy są tacy, jak wyborcy, a wyborcy tacy, jak politycy. Ci pierwsi są zapewne cyniczni, jednak ich cynizm ma w sobie dawkę idealizmu. Jak argumentuje Slavoj Žižek we Wzniosłym obiekcie ideologii, można być cynicznym, a jednocześnie głęboko wierzyć w słuszność ideologii, którą się wyznaje.
Zamiast mówić o oponentach politycznych jak o złych manipulatorach, którzy znają prawdę, ale świadomie kłamią, by budzić lęki, lepiej spojrzeć na nich, jak na wystraszonych ludzi. Dzięki temu możemy dostrzec w politycznym wrogu także człowieka.