Press "Enter" to skip to content

Mowa strachu

Wśród specjalistów nauk o człowieku i społeczeństwie językoznawcy niespecjalnie kojarzą się z polityką. Nawet w kwestii języka władzy naukowcy z dyscyplin takich jak nauki polityczne, socjologia czy nawet marketing wydają się mieć  w tym temacie więcej do powiedzenia. Tymczasem to właśnie w obrębie językoznawstwa powstał zespół metod niezwykle użyteczny dla zrozumienia języka, jakim posługują się posłowie czy ministrowie. 

Analiza dyskursu, językoznawstwo kognitywne z teorią metafory pojęciowej i wreszcie teoria ram językowych pomagają zrozumieć, jak ludzie u władzy zarządzają emocjami innych. Zakładając profesorskie okulary, przyjrzyjmy się, w jaki sposób ci czarnoksiężnicy wypowiadają zaklęcia, którymi zmieniają świat, szczególnie poprzez wzbudzanie dwóch bliskich sobie emocji: strachu i nienawiści.

Wstawieni w ramkę

Media często nazywane są „czwartą władzą”, co ma nawiązywać do trójpodziału władz i podkreślać znaczenie środków masowego przekazu dla podtrzymywania władzy politycznej. Z punktu widzenia językowego media potrzebne są do budowania i narzucania innym ram dyskursu. Określa się nimi tematy będące ważną częścią opinii publicznej oraz wszystko to, o czym można i nie można mówić. W ten sposób kształtuje się poglądy i postawy ludzi. Polityk, który mówi coś kontrowersyjnego, z czym nie zgadza się nawet znaczna część słuchaczy, wcale nie odnosi porażki. Zgodnie z teorią ramowania sam fakt pojawienia się poruszonego tematu w dyskusji jest często istotny. Nawet najbardziej skrajne opinie wymagają bowiem reakcji. W sytuacji, gdy do wypowiedzianych publicznie kontrowersyjnych poglądów czy opinii krytycznie odnoszą się pewne media lub politycy, nawet osoby, które z nimi nie sympatyzują, z czystej przekory zaczynają się nad nimi zastanawiać, a często wręcz je przejmują. Samo pojawienie się ich w dyskursie publicznym może być pierwszym krokiem do ich normalizacji i oswajania z nimi obywateli. Im częściej są one wypowiadane, zwłaszcza z ust najpopularniejszych polityków i publicystów, tym łatwiej zmienia się postrzeganie ich jako coraz mniej radykalnych, aż wreszcie dla coraz szerszych mas stają się one akceptowalne czy wręcz rozsądne. Nawet jeśli obywatele nie zgadzają się z nimi i wiedzą np., że poglądy te są nieprawdziwe albo nieetyczne, to wreszcie sami zaczynają je propagować m.in. dlatego, że przeciwko nim występuje grupa wyjątkowo nielubianych przez nich polityków czy publicystów. Przez wiele lat obecna partia rządząca używała do tego celu wypowiedzi Jacka Kurskiego czy Antoniego Macierewicza, zaś obecnie chyba najczęściej rolę tę pełni Przemysław Czarnek. Tego rodzaju działanie spełnia również inną funkcję. Wprowadzanie do debaty określonych tematów (szczególnie tych najbardziej kontrowersyjnych) przez polityków cieszących się największym zainteresowaniem skupia uwagę opinii publicznej właśnie na nich zamiast na tematach mniej dla nich wygodnych. Może więc pełnić dla nich rolę strategiczną. 

Nasuwa się pytanie, co to ma właściwie wspólnego ze strachem. Jeśli potrafi się narzucać swoje opowieści, odbiorców można bardzo łatwo przekonać do istnienia określonych problemów i wmówić im, kto jest ich winowajcą. Dzięki ramowaniu możliwe jest także rzucenie światła na realne problemy tak, by cień padał na nie z przeciwnej strony. Jako przykład może posłużyć sytuacja demograficzna Polski, która, choć poprawiona dzięki migracji, stanowi realne zagrożenie dla sytuacji kraju w przyszłości. Rozwiązanie tego problemu, powszechnego w krajach rozwiniętych, stanowić może kompleksowa polityka prorodzinna, która oprócz świadczeń socjalnych dla młodych rodzin czy korzystniejszych regulacji dotyczących urlopów rodzicielskich powinna skupiać się na problemach sygnalizowanych przez partie lewicowe, takich jak poprawa dostępności mieszkań, żłobków i przedszkoli czy oddanie przez państwo kontroli nad rozrodczością w ręce obywatelek i obywateli. O skuteczności tych rozwiązań może świadczyć sukces Czechów, którym w stosunkowo krótkim czasie udało się odwrócić niekorzystne trendy demograficzne. Tymczasem PiS ustami ministry Maląg przekonuje, że 500+ działa i sytuacja wskutek błędów przeciwników byłaby jeszcze gorsza. Częściowo to prawda, ale program ten już na etapie prognoz miał spełniać zupełnie inne cele. Dzięki umiejętnemu ramowaniu PiS-owi udało się sprowadzić dyskusję o demografii w zupełnie inne miejsce. Za problemy z dzietnością odpowiedzialni są ludzie (i ideologie) zagrażający rodzinie lub młode kobiety, które rzekomo nie odmawiają sobie alkoholu. 

Polska mówi Kaczyńskim

W polskich realiach PiS korzysta z tych narzędzi w sposób niemal bezbłędny. Po ponad 7 latach od przejęcia władzy przez Kaczyńskiego do dziś opozycja ma problem w tworzeniu narracji, do których odnosiliby się w swoich wypowiedziach przedstawiciele władzy, a nie odwrotnie. Niekoniecznie jest tak, że dominacja medialna po stronie rządowej uniemożliwia ten proces. Założywszy nawet, że takowa dominacja ma miejsce, powinniśmy pamiętać np., w jaki sposób Bronisław Komorowski przegrał wybory prezydenckie w 2015 r. Urzędujący prezydent podczas kampanii wyborczej w swoich wypowiedziach najpierw ignorował przeciwników, by następnie na sygnalizowane przez nich problemy odpowiadać dokładnie ich językiem (np. nagle zapałał miłością do pomysłu utworzenia jednomandatowych okręgów wyborczych). Należy jednak pamiętać, że nieumiejętne próby tworzenia narracji mogą zostać wykorzystane przez przeciwników – przejęte przez nich i przedstawione w krzywym zwierciadle. Przykładem może być określenie „totalna opozycja”, którego po raz pierwszy użył Grzegorz Schetyna, ale umiejętne, ironiczne i wielokrotne powtarzanie go odniosło skutek odwrotny do zamierzonego, kojarzy się bowiem z takimi słowami jak „totalitaryzm” czy „totalniactwo”. Z takiej okazji prawica – jak widać, bardzo czuła na język – skwapliwie skorzystała.

Tu i tam, my i oni

Za pomocą języka politycy i ideolodzy tworzą też przestrzenie zewnętrzne i wewnętrzne potrzebne im do kreowania podziałów i zaakcentowania rzekomej istotności tych już istniejących. Polska prawica przoduje np. w podkreślaniu, że Unia Europejska to byt od Polski odrębny, funkcjonujący „gdzieś tam” w Brukseli. Służy to oczywiście wykorzystywaniu do celów politycznych lęków przed utratą suwerenności czy niepodległości. W podobny sposób możemy dzielić ludzi na „nas” i „ich”. Przykładów można by podawać na pęczki. Wspomniana opozycja totalna traktowana jest jako wróg wewnętrzny współpracujący z tym zewnętrznym, z Brukseli czy z Berlina. W oczywisty sposób przedstawianie przeciwników w niekorzystnym świetle jednocześnie służy przedstawianiu siebie (czy raczej „nas”) jako obrońców, tych „prawdziwych” i „jedynych”.

Metafory, którymi żyjemy

Politycy, publicyści i ideolodzy uwielbiają też używać metafor, by komunikować zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa i społeczeństwa. Chodzi tu o rozumienie metafory nieco odmienne od potocznego, jednak wciąż dość proste. Współcześnie językoznawcy uważają, że metafory nie są wyłącznie poetyckimi środkami językowymi pozwalającymi na obrazowe opisanie jakichś wyimaginowanych koncepcji. Zdaniem takich uczonych, jak George Lakoff czy Mark Johnson, metafory wypełniają naszą codzienną komunikację i bez nich właściwie nie da się stworzyć bardziej złożonych i w pełni zrozumiałych wypowiedzi. Jeśli w poprzednim zdaniu użyłem słów „wypełniają komunikację”, to według teorii metafory komunikację postrzegam jako rodzaj pojemnika, który da się wypełnić. Nie jest to jednak tylko i wyłącznie językowe przedstawienie abstrakcyjnego problemu, jakim jest komunikacja, lecz jest to element doświadczenia, coś niemal namacalnego. Metafory zmieniają zatem abstrakcyjne idee w coś nieco bardziej konkretnego. Zjawisko to najczęściej nazywa się mapowaniem, gdzie konkret (w tym przypadku pojemnik) mapowany jest właśnie na określenie czegoś abstrakcyjnego, co da się przedstawić na wiele, a być może nawet nieskończenie wiele sposobów (w tym przypadku chodzi o komunikację). Istotą tego podejścia do metafory jest również to, że jej używanie w codziennym porozumiewaniu się jest w dużym stopniu nieuświadamiane i skonwencjonalizowane. Jednocześnie jednak cały czas powstają nowe metafory i osoby, które operują nimi w sprawny sposób i udaje się im stworzyć obrazowe, przejmowane przez innych reprezentacje rzeczywistości, zyskują pewną przewagę nad resztą uczestników komunikacji. Mogą dzięki temu komunikować treści, które mają w określony sposób wpłynąć na odbiorców, m.in. wywołać poczucie zagrożenia i strachu. Jest to o tyle łatwe, że budowa metafory na ogół jest tak samo prosta – źródło jej wyobrażenia jest bardzo bliskie fizycznemu, naocznemu czy namacalnemu doświadczeniu (posługując się naszym przykładem, jest to niebezpieczna woda). Następnie wyobrażenie to kojarzone jest ze zjawiskiem zazwyczaj słabo znanym odbiorcy lub nawet zupełnie mu nieznanym. Oczywiście pełni to bardzo ważną rolę np. w edukacji, nauce czy informowaniu masowym w mediach, pozwalając tłumaczyć złożone, abstrakcyjne treści w bardziej zrozumiały sposób. Problem polega jednak na tym, że relacja podobieństwa wykorzystywana do tworzenia metafor dotyczy tylko pojedynczych aspektów danego zjawiska, a zupełnie pomija większość z nich. Obie sfery, zarówno konkretna, jak i abstrakcyjna, nie są ze sobą tożsame, co w przypadku zestawiania zjawisk nieożywionych czy zwierząt z ludźmi może prowadzić do opłakanych skutków.

Przybywający ludzie to groźna woda

Wróćmy do naszej metafory z pojemnikiem, który to motyw należy zresztą do jednego z najlepiej opisanych w literaturze. Jako pojemnik można również postrzegać określony obszar, m.in. zajmowany przez jakieś państwo. Wówczas granice tego państwa stanowią niejako ścianki tego pojemnika, które oczywiście muszą być szczelne. Od tego bowiem zależy jakość zabezpieczenia obywateli kraju przez zagrożeniem w postaci wdzierającej się do naczynia wody, która pojawia się w takich metaforach, jak „zalew imigrantów”, „napływ uchodźców”, „fale migracyjne” czy „powódź przybyszów”. Przy tej okazji używający takich metafor publicyści czy politycy robią coś, co nie sposób określić przymiotnikiem „neutralne”. W ten sposób bowiem dehumanizują, odczłowieczają ludzi, co jako zabieg manipulacyjny pozwala usprawiedliwić różne przemocowe działania. Przedstawienie przybywających zza granicy ludzi jako stanowiącej zagrożenie wody jest tylko jednym, z pozoru niewinnym sposobem na dehumanizację. W przeszłości rozmaite grupy przedstawiano jako „robactwo”, „zarazę”, „chwasty” czy „szkodniki”. Choć większość z tych określeń na szczęście zniknęła z przestrzeni publicznej i, ogólnie rzecz biorąc, nie ma już na nie miejsca w debacie polityczno-społecznej, to co jakiś czas niestety powracają. Przemysław Czarnek mówił o „tęczowej zarazie”, a Roman Giertych nazywał Jarosława Kaczyńskiego „naczelnym szkodnikiem Polski”, zaś często używane określenie „lewactwo” kojarzy się z „robactwem”.