Press "Enter" to skip to content

O prawa pracownicze się walczy. Rozmowa z Maciejem Koniecznym

KATARZYNA GASPARSKA: Startowałeś z jedynki listy Lewica Razem do Parlamentu Europejskiego, w swoim spocie wyborczym dużo mówiłeś na temat problemu nierówności związanych z pracą pomiędzy Europą zachodnią a Polską, opisywałeś własne doświadczenia i jasno postawiłeś diagnozę: jest źle, jeśli chodzi o pracę w Polsce, a właściwie o godną płacę, ale czy na pewno? Zewsząd słyszymy aktualnie o „rynku pracownika”.

MACIEJ KONIECZNY: Tak, wychowałem się w Gliwicach, na Górnym Śląsku, w regionie, w którym dominowała ciężka fizyczna praca. Śląski etos pracy sprawił, że górnicy są jedną z ostatnich grup zawodowych z silnym uzwiązkowieniem, umiejącą głośno upominać się o swoje prawa.

Choć i tutaj wiele się zmienia i nawet ten stabilny świat ulega destrukcji na naszych oczach – przykładem mogą tu być wyrastające jak grzyby po deszczu prywatne firmy zatrudniające emerytów górniczych, wykonujących dokładnie tę samą pracę, co wcześniej, ale za zdecydowanie mniejsze pieniądze i w gorszych warunkach. To jawna niesprawiedliwość, na którą jest przyzwolenie ze strony państwa, a to ono powinno stać na straży zatrudnionych. Pytasz o moje doświadczenia – wyemigrowałem, jak ponad dwa miliony Polaków, do Wielkiej Brytanii, gdzie pracowałem jako magazynier.

Po emisji spotu, w którym porównywałem pracę w Polsce i na Wyspach na korzyść tej drugiej, wiele osób pisało do mnie, że idealizuję pracę i życie w Anglii, która nie jest od dłuższego pracowniczym rajem. Owszem, zgadzam się i widziałem film “Ja, Daniel Blake” Kena Loacha pokazujący, jak bardzo neoliberalne mechanizmy rozregulowały rynek pracy, ale jednak – mimo tych negatywnych procesów– w krajach starej Unii pracownicy wciąż mają większą stabilność zatrudnienia, a płace pozwalają na godne życie: wizytę u dentysty, wyjście do kina z rodzina czy wyjazd wakacyjny. W Anglii to szef pytał, czy chcę nadgodziny i dobrze za nie płacił, a nie wymuszał je na mnie, jak to ma miejsce w wielu firmach w kraju. Rynek pracownika, o którym teraz ciągle słyszę, to wygodny slogan, szkoda tylko, że nieprawdziwy.

Owszem, wiele firm prowadzi ciągłą rekrutację, wiele branż bez pracowników z Ukrainy nie poradziłoby sobie, ale warto zapytać, z czego to wynika? Niskie płace, niestabilne warunki zatrudnienia, utrudnianie lub wręcz uniemożliwianie zrzeszania się osób zatrudnionych sprawiają, że wiele osób woli wyjechać okresowo za granicę, niż podejmować pracę za grosze, często bez gwarancji terminowej wypłaty. Rzekoma roszczeniowość Polek i Polaków, zwłaszcza młodych to tak naprawdę oczekiwania, że będą przestrzegane konstytucyjne prawa do godnego życia. Polki i Polacy nie potrzebują w pracy „owocowych wtorków”, ale przede wszystkim stabilnego zatrudnienia na umowie o pracę i płacy, za którą można utrzymać siebie i rodzinę. Płatne nadgodziny, prawo do płatnego urlopu i zwolnienia lekarskiego to nie są przywileje, lecz podstawowe prawa pracownicze i nie możemy pozwolić, by nam wmówiono, że jest inaczej. Wystarczy spojrzeć na udział płac w PKB Polski na tle innych krajów europejskich, żeby zobaczyć jak niewiele z tego, na co wszyscy ciężko pracujemy, wraca do nas w postaci płac. Jeszcze w 2017 roku wskaźnik ten wynosił 48% i był piąty od końca w Europie. Średnia europejska to 55%. Brzmi to dość abstrakcyjnie, ale pokazuje, że dochód narodowy jest w Polsce po prostu niesprawiedliwie dzielony. Na niekorzyść pracowników.

Jakie zatem rozwiązania można zastosować, aby poprawić sytuację pracowników w Polsce? Czy chodzi wyłącznie o wysokość pensji?


Wyższe pensje to warunek konieczny, ale nie jedyny. Przede wszystkim wszystkie osoby faktycznie wykonujące pracę powinny mieć takie same prawa pracownicze, tymczasem w Polsce masa ludzi pracuje na tzw. umowach śmieciowych, wykonując pracę etatową. PiS wykonał pierwszy krok do poprawy warunków pracy, wprowadzając płacę minimalną oraz minimalne stawki godzinowe dla osób zatrudnionych na umowach cywilno-prawnych. To jednak nie wystarczy, bo póki osoby wykonujące tę samą pracę mają różny status, nie można mówić o sprawiedliwości społecznej.

Zdroworozsądkowo, dziełem może być np. napisanie przemówienia, przetłumaczenie artykułu czy namalowanie obrazu, ale nie sprzątanie biura od 5 do 11, czy sprzedawanie warzyw na straganie. Inna sprawa to wypychanie zatrudnionych przez pracodawców na fikcyjne samozatrudnienie. Zatrudnianie na umowach o pracę powinny być podstawowym kryterium w zamówieniach publicznych – inaczej mamy takie absurdy, jak odbieranie przesyłek sądowych w warzywniakach. Państwowa Inspekcja Pracy powinna mieć zdecydowanie szersze uprawnienia, a podczas kampanii mówiliśmy głośno, jako Lewica Razem, o potrzebie powołania inspekcji pracy na poziomie unijnym.

Regulacje na poziomie europejskim i docelowo europejska płaca minimalna to gwarancja równości wszystkich zatrudnionych. PiS miał hasło wyborcze mówiące o tym, że Polska jest sercem Europy brzmi to górnolotnie, może należałoby najpierw zadbać o pełne żołądki?

Kolejną rzeczą jest skrócenie ustawowego czasu pracy. Polacy pracują za długo. Prawie najdłużej w Europie. Jesteśmy przemęczeni i nie mamy czasu na życie. Trzeba i można to zmienić. Dlatego jako Lewica Razem proponujemy skrócenie czasu pracy do 35 h i dłuższe urlopy. Coraz więcej pracy wykonują za nas maszyny. Miejmy coś z tego. Póki co my harujemy tak samo, a całość zysków zgarnia wielki biznes.


Jednak to (pogram Lewicy Razem) nie zapewniło dobrego wyniku wyborczego w ostatnich wyborach. Często zarzuca się młodej lewicy, że zamiast upominać się o prawa pracownicze, zajmuje się kwestiami światopoglądowymi. Jakie dotychczasowe działania podejmowałeś w sprawie poprawy warunków pracy?
Po pierwsze, mamy do czynienia z olbrzymią polaryzacją na polskiej scenie politycznej, która staje się coraz bardziej dwupartyjna, jak Stanach Zjednoczonych. To bardzo niepokojący proces, bo daje fałszywe przekonanie, że jedyną alternatywą dla konserwatywnej, nacjonalistycznej, ksenofobicznej, ale w miarę socjalnej prawicy może być jedynie nieco bardziej liberalna obyczajowo prawica, patrząca jednak z obrzydzeniem na wszelkie transfery socjalne. Polska potrzebuje lewicy, która będzie walczyć o prawa wszystkich, a nie jedynie rzuci ochłapy jednym, by gardzić innymi.

Co do tych kwestii światopoglądowych – nie rozdzielałbym ich od socjalnych, bo to sztuczny podział. Walcząc o prawa reprodukcyjne Polek, mówimy o kwestii dostępności bezpłatnych świadczeń medycznych, takich jak: antykoncepcja, w tym awaryjna, czy prawo do aborcji. Dla części środowisk liberalnych obowiązujące w Polsce restrykcyjne prawo nie jest problemem, bo mając pieniądze, nie doświadczają takich problemów. Miejsce lewicy jest wszędzie tam, gdzie trzeba walczyć o słabszych, czy są to dyskryminowani pracownicy, osoby niepełnosprawne, osoby LGBT, uchodźcy.

Jako Lewica Razem wspieraliśmy i wspieramy prawa pracownicze nie tylko słowami, lecz staramy siębyć wszędzie tam, gdzie pracownicy są dyskryminowani. Wspieraliśmy bardzo wiele grup zawodowych – górników z KWK Makoszowy, gdy nagle podjęto decyzje o likwidacji kopalni, strajkujących pracowników i pracownice LOTu, czy ostatnio – środowisko nauczycielskie. Rok temu w Zawierciu zorganizowaliśmy wielki protest w obronie tamtejszej huty szkła – jej nowy właściciel nie wypłacał zatrudnionym wynagrodzeń lub oferował produkty huty jako wynagrodzenie. XXI wiek i wypłata w szkle!

Nie wszyscy protestują i nie każdy wspierał np. strajk nauczycieli, chociaż obiektywnie nie można powiedzieć, aby ich postulaty były wygórowane. Skąd taki brak solidarności wśród pracowników?
Polacy po 1989 roku dali się otumanić ideologii neoliberalnej mówiącej o tym, że każdy jest kowalem własnego losu. Wiele osób w to uwierzyło, pozakładało własne biznesy, z których sporo szybko upadło. Powiedzmy sobie szczerze – były górnik, który nagle dostaje jednorazowo kilkadziesiąt tysięcy złotych odprawy, może mieć poczucie, że los się do niego uśmiechnął. Problem w tym, że niekoniecznie wie, jak założyć, a przede wszystkim utrzymać firmę, stąd też bardzo wielu z nich popadało w długi, alkoholizm, rozpadały się rodziny, a nawet dochodziło do samobójstw.

Prawo do strajku w wielu branżach istnieje tylko teoretycznie, w praktyce wielu zatrudnionych w Polsce boi się nawet zrzeszyć w związkach zawodowych. Zresztą, do niedawna osoby na umowach cywilnoprawnych nie miały nawet tego podstawowego prawa. Niedawny strajk nauczycielski został zmanipulowany przez partię rządzącą, która próbowała przedstawić go jako cyniczny szantaż ze strony środowiska nauczycielskiego, a dzieci i młodzież jako jego ofiary.

Wiele osób niestety uwierzyło, że nauczyciele strajkują wyłącznie dla podwyżek. Prawdę mówiąc, nawet, gdyby tak było, nie widziałbym w tym niczego złego, ale prawda jest taka, że w strajku chodziło przede wszystkim o godność zawodu. Etos pracy to piękna rzecz, ale samym etosem nikt nie opłaci czynszu ani nie nakarmi rodziny, dlatego nie mamy prawa oczekiwać od nauczycieli, że będą pracować wyłącznie dla idei. Tym, którzy lubią wypominać 18 godzin pracy, przypominam, że wielu nauczycieli, aby mieć pensum pracuje w kilku szkołach naraz. Są nauczyciele, którzy latem owszem, wyjeżdżają za granicę, ale zbierać szparagi w Niemczech czy na winobranie do Francji, a nie wypoczywać.


Tak jak my wyjeżdżaliśmy i nadal wyjeżdżamy za chlebem na zachód, tak teraz Ukraińcy przyjeżdżają do nas do pracy, rynek mocno się zmienia, za chwilę, o ile nie już, na produkcji, magazynie czy w hipermarkecie pracować będą osoby z Indii, Azji itd. Jak zadbać o interes polskiego pracownika, równocześnie dbając o warunki pracy imigrantów zarobkowych. Jak nie dopuścić do takich sytuacji, która miała miejsce pod Nowym Tomyślem, gdzie zatrudniony na czarno pracownik z Ukrainy zostaje porzucony w lesie, umiera?
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że nie ma sprzeczności między interesami Polaków i obcokrajowców jako pracowników, jak próbuje nam wmówić prawica. Migracje zarobkowe są w pewnym sensie naturalne i trudno się ludziom dziwić, że wyjeżdżają tam, gdzie mają szansę na lepszą płacę.

Obywateli Ukrainy pracuje w Polsce prawie 2 miliony – mniej więcej tyle samo Polaków przewinęło się przez brytyjski rynek pracy. Ukraińcy czy w ogóle pracownicy zagraniczni, powinni być traktowani tak samo jak Polacy – oczywiście, nasi rodacy za granicą powinni mieć identyczne prawa jak pracownicy miejscowi. Jeśli ktoś naprawdę zazdrości pracy kurierom rowerowym z Indii i Pakistanu, wożącym jedzenie w Warszawie, niech się zastanowi, czy chciałby pracować na ich miejscu.

Podobnie zresztą w Niemczech do pracy w opiece nad osobami niesamodzielnymi nie ma chętnych na miejscu, stąd sektor ten zatrudnia głównie imigrantki, w tym dziesiątki, jak nie setki tysięcy Polek. Niestety, sporo z nich pracuje bez umów lub z wpisanym fikcyjnym czasem pracy, mając faktycznie go nienormowany, ponad siły – cóż z tego, że zarabiają lepiej, niż miałyby szansę w Polsce, skoro większość czasu mieszkają w miejscu pracy w trybie ciągłego czuwania?

Paradoksem jest to, że w Polsce dużo częściej standardów pracowniczych przestrzegają korporacje międzynarodowe niż małe, krajowe firmy. One się już nauczyły – lub raczej zostały nauczone przez swoich pracowników – że warto szanować zatrudnionych, bo zadowolona kadra jest bardziej wydajna, a w pracy panuje lepsza atmosfera. Nie ma się co jednak łudzić, że bez państwowych regulacji warunki zatrudnienia poprawią się same. Płacimy podatki i dlatego mamy prawo oczekiwać państwa, które nie będzie mówiło o wstawaniu z kolan, szczując różne grupy przeciwko sobie, lecz solidarnie będzie stało na straży interesów ludzi, a nie wielkiego kapitału. To, że jeden z najpopularniejszym dyskontów spożywczych chwali się, że dzieci pracowników wyjeżdżają na ufundowane przez firmę kolonie i obozy nie wynika z jej dobrej woli, tylko odwagi pracownic, które odważyły się nagłośnić łamanie prawa pracy. Potrzebujemy zdecydowanie więcej solidarności w świecie pracy.