Press "Enter" to skip to content

Niewolnice II RP. Joanna Kuciel-Frydryszak „Służące do wszystkiego”

Były do wszystkiego i robiły wszystko: sprzątały, gotowały, prały, paliły w piecach, robiły zakupy, zajmowały się dziećmi. Ich dzień pracy trwał czternaście godzin, wolne dostawały raz na tydzień, dwa… albo i wcale. Nie miały życia prywatnego ani praw pracowniczych. Pozostawały też dotychczas niemal nieobecne w edukacji i świadomości historycznej – tak jak kiedyś, nie dla nich wejście od frontu, tylko wąskie kuchenne schody.

W polskim reportażu historycznym można ostatnio zaobserwować trend, polegający na przywracaniu pamięci o drugo- czy trzecioplanowych bohaterach naszych dziejów. A dokładniej: bohaterkach. Joanna Ostrowska w Przemilczanych upomina się o przymusowe pracownice seksualne z czasów hitlerowskiej okupacji, Marta Madejska w Alei Włókniarek oraz Alicja Urbanik-Kopeć w Aniele w domu, mrówce w pracy pochylają się nad robotnicami z fabryk włókienniczych, a Joanna Kuciel-Frydryszak opowiada o międzywojennych służących. Z szarego tła, niewidocznego za plecami ludzi z nazwiskami, osiągnięciami i hasłami na Wikipedii, autorki wydobywają kontury i kształty, usiłując wypełnić luki w zbiorowej pamięci.

Kasie i Marysie

Po okresie zaborów i I wojnie światowej mało kto mógł sobie pozwolić na utrzymywanie licznej służby. Pojawiło się wówczas i upowszechniło stanowisko „służącej do wszystkiego” – kobiety, która w pojedynkę zajmowała się prowadzeniem domu „państwa”. Do pracy tej zatrudniano głównie napływające masowo do miast wiejskie dziewczyny, ubogie i bez wykształcenia. „Zatrudnienie” to zresztą określenie mocno na wyrost, w rzeczywistości mowa raczej o niewolnictwie. Stosunki między służbą a państwem w XX wieku pozostawały czysto feudalne – przyjęta do takiej pracy kobieta przechodziła w zasadzie na własność swoich chlebodawców. Jej podległość była podkreślana na każdym kroku, zarówno jeśli chodzi o warunki życia, jak i sferę symboliczną: zakaz używania drzwi frontowych, jedzenia tych samych produktów (służące mogły na przykład nie dostawać białego chleba czy masła), ubierania się podobnie jak pani czy stosowania makijażu, obowiązek zwracania się do państwa wyłącznie w pozycji stojącej, nocowanie w kuchni czy zawilgoconym pokoiku bez okien, nawet kiedy mieszkanie zajmowało całe piętro kamienicy, a dzieci miały do dyspozycji trzy pokoje zabaw. Kuciel-Frydryszak pisze o służących głodzonych i bitych (prawo zezwalające na stosowanie wobec służby kary chłosty zniesiono dopiero w 1946 roku). Tak zwane wychodne przysługiwało im na cztery godziny w każdą niedzielę albo rzadziej, a panie i tak bardzo się martwiły tym, jak służące spędzają wolny czas, co wybrzmiało szczególnie mocno, gdy w latach trzydziestych pojawił się postulat, by ograniczyć czas ich pracy do (zaledwie!) dwunastu godzin dziennie. Nie mogły one oczywiście wyjść za mąż (równało się to utracie posady: dwóch domów prowadzić się nie da) ani wychowywać własnych dzieci. W prasie pracownice domowe nazywano lekceważąco Kasiami i Marysiami; nierzadko zdarzały się sytuacje, gdy wszystkie kolejne służące w danym domu otrzymywały to samo imię. Odmawiano im w ten sposób odrębności i indywidualności; nie były w pełni osobami, a raczej sprzętem domowym – urządzenie wielofunkcyjne, model Pelasia.

Urodzone, by służyć

Prowadzony przez Kuciel-Frydryszak katalog krzywd wyrządzonych służącym jest długi: nędza, samotność, upokorzenia, przemoc seksualna, nieślubne dzieci topione w ustępach, śmierć w przytułku… Oczywiście zdarzały się też dobre domy i „dobra służba”; przeprowadzka do miasta i praca zarobkowa dla wielu dziewczyn oznaczała awans społeczny, możliwość odmiany losu. Autorka przytacza wiele wzruszających historii służących, które stawały się członkami rodziny i dożywały swoich dni pod opieką dawnych pracodawców. Pozytywny wydźwięk ma również część opowiadająca o II wojnie światowej i opisane w niej przypadki kobiet idących za państwem do gett, przechowujących żydowskie dzieci, opiekujących się ukochanymi paniami, nawet gdy te nie miały już z czego im płacić. Dominujący pozostaje jednak mroczny obraz: w ulubionej epoce Polaków, mitologizowanym↑ dwudziestoleciu międzywojennym istniał znakomicie funkcjonujący i powszechnie aprobowany system wykorzystywania ludzi (pod koniec lat trzydziestych w ramach służby domowej pracowało pół miliona osób, z czego dziewięćdziesiąt sześć procent stanowiły kobiety).

Joanna Kuciel-Frydryszak przyczyn takiego stanu rzeczy upatruje w silnie zakorzenionych ideałach szlachecko-ziemiańskich, a także lęku uprzywilejowanych – w obliczu postępujących (choć powoli) zmian społecznych – przed utratą pozycji i władzy. Niebagatelną rolę w legitymizacji stosunków służba–państwo odgrywał Kościół katolicki. Ruchy lewicowe, rozwijające się w środowiskach robotniczych, nigdy nie zyskały podobnej pozycji ani wpływów wśród służących. Opiekę nad tą grupą sprawował Kościół. Służące wywodziły się z religijnych domów, parafia była też często jedynym miejscem, gdzie mogły spotkać inne pracujące kobiety. Najprężniejszy „związek zawodowy” służących, katolickie stowarzyszenie pw. Świętej Zyty, gwarantował swoim członkiniom dach nad głową w razie zwolnienia oraz miejsce w przytułku, gdy były już za stare, by pracować. Realna i w wielu przypadkach nieoceniona pomoc nie wiązała się jednak z dążeniem do zmiany ich sytuacji. Duchowni oraz katoliccy publicyści doradzali pokorną akceptację swojego losu; tłumaczyli, że każdy człowiek jest predestynowany do określonych zadań, a walka z ustalonym przez Boga porządkiem świata to grzech.

Co było, a nie jest…?

Książka Joanny Kuciel-Frydryszak (jak i inne wymienione wcześniej) daje nadzieję na zmianę podejścia do pisania o historii, a w dalszej perspektywie – jej nauczania. Potrzebujemy historii ludowej, historii przemian zamiast wymieniania nazwisk i dat. Równie ważne jest opracowanie kobiecej historii Polski, wydobycie z zapomnienia nie tylko tych nielicznych jednostek, którym udało się przeskoczyć społeczne i kulturowe ograniczenia, lecz także cichej, niepozornej większości.

Służące do wszystkiego skłaniają też do bardziej współczesnej refleksji. Nadal przecież są ludzie wykonujący taką pracę – na niewiele lepszych warunkach – i nadal są to głównie kobiety. Mowa i o ukraińskich „całodobowych” pomocach domowych u nas, i o polskich opiekunkach osób starszych i niepełnosprawnych na Zachodzie (tu polecam reportaż Anny Wiatr Betrojerinki). W jeszcze szerszym ujęciu, rozwój nowych technologii doprowadził do sytuacji, kiedy każdy pracownik jest dostępny dla pracodawcy w zasadzie przez cały czas. Wciąż podtrzymujemy pewne struktury – choć pod innymi nazwami. Jak mówi autorka: Przeszliśmy głęboką transformację społeczną, ale skłonności do dominacji i wykorzystywania słabszego pozostały1.

Agnieszka Pietrzak

1Olga Wróbel, 14 godzin harówy to pestka [Rozmowa z Joanną Kuciel-Frydryszak], www.krytykapolityczna.pl/kultura/czytaj-dalej/14-godzin-harowy-to-pestka/

[dostęp: 16.03.2019]

.