19 października 1918 roku w Cieszynie powstaje Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego, będąca pierwszym rządem lokalnym na ziemiach polskich. Na kilka tygodni przed uzyskaniem przez Polki praw wyborczych w skład Rady wchodzą trzy kobiety, co wówczas stanowi fenomen w skali niemal całej Europy. Sto lat później, po raz pierwszy w historii Cieszyna, kobieta zostaje burmistrzynią miasta. O nauce, jaką powinniśmy czerpać z historii, oraz nowych szansach, które może ze sobą nieść wybór kobiety na stanowisko burmistrza, rozmawiamy z Władysławą Magierą, historyczką, przewodniczką beskidzką oraz autorką trzytomowej książki pt. „Cieszyński Szlak Kobiet”.
Natalia Kałuża: W Polsce kobiety uzyskały prawa wyborcze 28 listopada 1918 roku. Jednak kilka tygodni wcześniej w powołanej w Cieszynie Radzie Narodowej Księstwa Cieszyńskiego zasiadały już trzy kobiety. Dlaczego akurat w Cieszynie mężczyźni decydujący o składzie Rady przyjęli zasadę, że na każdych sześciu mężczyzn należy powołać jedną kobietę?
Władysława Magiera: Wiązało się to z faktem, że u nas nie było wówczas analfabetyzmu. W tej chwili nie zdajemy sobie sprawy z tego, czym jest umiejętność czytania. Jest ona dla nas oczywista, ale sto lat temu wcale tak nie było. Ma to jeszcze głębszą genezę, ponieważ w XVI wieku, kiedy na Śląsk Cieszyński dotarła reformacja, porządki kościelne i szkolne kładły duży nacisk na edukację. Wiadomym jest, że protestanci muszą czytać Pismo Święte, w związku z tym kobiety również dopuszczano do edukacji. Sto lat temu niepodległość na naszym terenie nie została właściwie zdobyta orężem, ale przewrotem umysłowym, kiedy po Wiośnie Ludów nasiliły się działania tzw. budzicieli. Tylko nikt nie mówi o tym, że za każdą z tych ikon stoi kobieta. Jan Kubisz, twórca naszego hymnu lokalnego, pisał w swoim pamiętniku, że radzie familijnej przewodniczyła matka, a ojciec zasiadał tylko z głosem doradczym. Również Paweł Stalmach wspominał, że osobą, która nauczyła go liter, była matka. Działające wśród kobiet na przełomie wieków organizacje nie tylko budziły polskość, ale i przygotowywały do pełnienia nowych ról. To kobiety torowały drogę do tego, co dzisiaj jest dla nas normalnością. Nie tylko one wyprzedziły tutaj epokę, zrobili to również mężczyźni, ponieważ zrozumieli rolę kobiet. Na Śląsku Cieszyńskim na przełomie XIX i XX wieku żyło nowożytne społeczeństwo. Edukacja i kultura na tym terenie wyprzedzały o dziesiątki lat tereny innych ziem polskich.
NK: Do Rady trafiły trzy kobiety: pochodząca ze Śląska Cieszyńskiego Maria Sojkowa oraz dwie niezwykle aktywne działaczki społeczne, Dorota Kłuszyńska i Zofia Kirkor-Kiedroniowa, które na Śląsk Cieszyński trafiły za sprawą swoich mężów. Jaki był ich wkład w działalność tego organu?
WM: Dużo dowiadujemy się z pamiętników Zofii Kirkor-Kiedroniowej, która opisuje w nich nie tylko swoją działalność, ale również działalność swoich dwóch koleżanek. O ile Maria Sojkowa na forum Rady nie była zbyt aktywna (była lokalnie aktywna na innych polach), to zarówno Zofia, jak i Dorota miały bardzo duży wkład w pracę Rady. Były to osoby wykształcone, choć nie miały oficjalnego tytułu, posiadały wiedzę na poziomie dzisiejszej wyższej uczelni. Dorota Kłuszyńska po kolejnych zmianach kadrowych była zastępcą przewodniczącego Rady, a następnie szefową komisji likwidacyjnej tego organu. Natomiast trwałą spuścizną po Zofii jest napisana wspólnie z mężem słynna proklamacja do Ludu Śląskiego, która została przyjęta przez Radę praktycznie bez poprawek.
NK: Czy członkostwo w Radzie odbiło się na dalszym życiu tych trzech kobiet?
WM: Zofia uważała, że najlepsze lata życia spędziła na Śląsku Cieszyńskim. Jeszcze po drugiej wojnie światowej, bo akurat zarówno Zofia, jak i Dorota umarły w 1952 roku, przyjaźniła się z członkami Rady. Te panie, mimo że należały do różnych opcji politycznych, w Radzie bardzo się wspierały. Swoje osobiste ambicje odłożyły na plan drugi, uznając za najważniejsze zdobycie niepodległości i przyłączenie Śląska do Polski. Wiemy, że Dorota Kłuszyńska została zawodową polityczką, w latach 1921-1923 była radną Rady Miejskiej w Łodzi, następnie bardzo aktywną senatorką. Przeżyła wojnę w ukryciu, a po jej zakończeniu z ramienia PPS trafiła do Sejmu Ustawodawczego. Czy wierzyła, że Polska Ludowa spełni jej ideały? Tego nie wiemy. Zofia Kirkor-Kiedroniowa (z domu Grabska – przyp. red.) nie została zawodową polityczką, natomiast był taki czas, kiedy jej mąż był ministrem, brat był ministrem, drugi brat był premierem. Mówiło się wtedy, że to ona rządzi Polską. Czy rzeczywiście rządziła, tego nie wiem, ale na pewno mogła inspirować tych panów do określonych działań, ponieważ to była bardzo mądra osoba, oczytana, z ogromną wiedzą historyczną. Obie panie mieszkały na Śląsku Cieszyńskim dwadzieścia lat, do podziału Śląska, i to wywarło ogromny wpływ na ich późniejsze życie.
NK: Od lat bada Pani i popularyzuje wiedzę na temat wkładu kobiet w historię i rozwój naszego regionu. Czego możemy się uczyć z tej historii współcześnie?
WM: Historia jest nauczycielką życia, jeszcze nigdy nikogo niczego nie nauczyła. W Polsce wszyscy chcą być historykami, ale często nie znając materii, sedna sprawy, oczywistych faktów historycznych, wypowiadają się na tematy historii bardzo autorytarnie. W ten sposób wyrządza się historii wiele krzywd. Coraz częściej dostrzegam również pomijanie pewnych faktów, przez co niektóre wydarzenia pokazywane są w zupełnie innym świetle. W tej chwili historia, także ta sprzed stu lat, jest wypaczana, i to nawet w Cieszynie, gdzie wszystko robi się pod miejscowe układy polityczne. Pokazuje się to, co jest wygodne albo łatwe do pokazania. Nikt nie zastanawia się nad istotą sprawy. Bo to już jest za trudne.
NK: Jakie mogą być tego dalsze konsekwencje?
WM: Bardzo złe. Spłycamy na przykład historię odzyskania niepodległości do wydarzeń militarnych. U nas o stronie politycznej odzyskania niepodległości praktycznie w ogóle się nie mówi. Pokazuje się tylko rzeczy wygodne.
Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego była bardzo demokratyczna, zasiadali w niej przedstawiciele trzech różnych opcji politycznych, którzy potrafili ze sobą współpracować dla dobra sprawy…
No właśnie i tutaj mam pretensje do twórców widowiska „Sztandary Niepodległości” (wydarzenie rocznicowe zorganizowane w październiku ubiegłego roku przez ówczesne władze Cieszyna jeśli to, co jest w nawiasie, jest wtrąceniem autorki wywiadu, powinno się kończyć sformułowaniem – przyp. red.). Z ich interpretacji artystycznej wynikało, że z niepodległością wiązały się wyłącznie dobro, miłość i rodzina. Niechby tak było, ale skoro ten przekaz szedł w Polskę, to powinniśmy przede wszystkim podkreślić znaczenie, tak nam dziś potrzebnej, tolerancji. Bo to ona była tym, czym wyprzedziliśmy resztę ziem polskich. Na tym, że w Radzie były kobiety, powinno się budować promocję miasta, ponieważ dla wielu Polek i Polaków jest to nadal nieznany fakt. Niestety, obchody nie poszły w kierunku pokazania tego, co jest wartościowe i co dawniej było unikatowe.
Wywiad został przeprowadzony w listopadzie 2018 roku.
Natalia Kałuża