Press "Enter" to skip to content

Czy równość ekonomiczna poprawi nasz świat? Zdecydowanie tak

Czy 1% ludzkości zasługuje na więcej pieniędzy niż połowa świata? Czy to możliwe, żeby prezes zarządu pracował 400 razy wydajniej od szeregowego pracownika w firmie? Choć wydaje się to absurdalne, tak wygląda współczesny świat.

Równość nie ma w Polsce dobrej reputacji. Oderwana od rzeczywistości prawicowa klasa polityczna nie tylko nie chce wprowadzić równości małżeńskiej, ale też nie pali się do rozmowy o równych prawach kobiet względem mężczyzn, o równych prawach uchodźców i imigrantów względem ludności tubylczej, a nawet o często łamanej równości wobec prawa wszystkich obywatelek i obywateli. W XXI w. równość w dostępie do praw człowieka wciąż stanowi wielkie wyzwanie.

Dobrej reputacji nie ma także równość ekonomiczna czy majątkowa. Na samo słowo „równość” przywołuje się znane z PRL-u porzekadło: Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy. Nierzadko dodaje się do tego słynną myśl z Folwarku zwierzęcego George’a Orwella o równych i równiejszych (zapominając przy tym, że Orwell wprost deklarował swoje socjalistyczne poglądy). Samo pojęcie socjalizmu czy komunizmupotocznie – i całkowicie błędnie – rozumie się jako ideę „wszystkim po równo”, innymi słowy: każdy ma zarabiać tyle samo.

Socjalizm, który kojarzy się z równością, budzi wśród wielu ludzi strach. Choć każdy z nas ma prawo do swoich lęków, to za równością ekonomiczną przemawia jednak nie tylko doniosła idea polityczna, ale przede wszystkim zdrowy rozsądek.

Nierówny wysiłek czy niesprawiedliwy system?

Kiedy mówimy o równości ekonomicznej – a mówi o niej bardzo wielu naukowców, publicystek czy aktywistów politycznych – nie chodzi o to, żeby wszyscy stali się tacy sami, a portfel miał tę samą grubość niezależnie od wykonywanego zajęcia. Nikt znaczący w historii nie proponował tego, by każdy człowiek, bez względu na swój zawód bądź wysiłek włożony w jego zdobycie i wykonywanie, dostawał dokładnie takie samo wynagrodzenie. Chodzi raczej o to, by między zarobkami dwojga ludzi, którzy oddają znaczącą część swojego życia takiej czy innej pracy, nie było przepaści; pensja jednego z nich nie powinna być kilkaset razy wyższa. Dlaczego? Powodów jest bardzo wiele.

Zacznijmy od tego, co najprostsze: taka dysproporcja jest niesprawiedliwa i nie ma nic wspólnego ze zróżnicowanymi możliwościami człowieka. Doba trwa 24 godziny dla wszystkich, a biologia organizmu ludzkiego nie stworzyła między nami tak potężnych różnic w wydajności fizycznej czy umysłowej. Kiedy ktoś przesypie worek piasku, a ktoś inny w tym samym czasie poradzi sobie z 10 workami, to różnica wynosi 10, a nie 500. Kiedy czyjeś IQ wynosi 75, to od IQ 150 jest niższe dwukrotnie, a nie tysiąckrotnie.

Tymczasem okazuje się, że w Stanach Zjednoczonych prezes zarządu zarabia ok. 400 razy więcej od przeciętnego pracownika. Czy to oznacza, że był pracowitszy i zdolniejszy? Być może, ale jeśli tak, to trudno założyć, że 400 razy, a nie np. 10 razy. Jeśli zarobki mają być odzwierciedleniem naszej pracy i ilości włożonego wysiłku, a nie wyłącznie urodzenia w nobliwej rodzinie czy wygranej na loterii, to różnice ekonomiczne nie mają prawa być tak ogromne.

Najbardziej skrajnym przykładem jest raport międzynarodowej organizacji humanitarnej Oxfam ze stycznia 2020 r. Wynika z niego, że zaledwie 1% najbogatszych ludzi na świecie posiada 2 razy więcej niż cała ludzkość. 22 mężczyzn posiada więcej niż wszystkie kobiety w Afryce razem wzięte. Czy zdrowy rozsądek naprawdę podpowiada nam, że 1% ludzkości pracuje tak samo wydajnie jak cała jej reszta?

Jednym z wyobrażeń, które kieruje usprawiedliwianiem tych gigantycznych przepaści, jest przekonanie, że do tak potężnego bogactwa może dojść każdy z nas. Twierdzenie to odzwierciedla jednak nie rzeczywistość, a raczej marzenie o sprawiedliwej merytokracji, czyli takim systemie, w którym nasze stanowiska są uzależnione wyłącznie od kompetencji i włożonego wysiłku. Wystarczyłoby się postarać, by każdemu było dane dostatnie życie. Marzenie to nie tylko nie uwzględnia nierówności szans (syn biznesmena w Warszawie ma znacznie łatwiejszy start niż dziewczyna z wielodzietnej rodziny z podkarpackiej wioski), lecz także pomija fakt, że nawet teoretycznie jest niemożliwe do realizacji.

Dlaczego? Bo Ziemia nie jest zasobem nieskończonym, podobnie jak ilość pieniędzy, które pochodzą z pracy. Kiedy ktoś księguje na swoim koncie kolejny miliard, to nie są cyfry pochodzące z nieba – tę wartość ktoś musiał (lub będzie musiał w przyszłości) wypracować. Skończoność pieniędzy oznacza, że jeśli jedna osoba zgarnia tak nieproporcjonalnie dużo, to dla wszystkich po prostu nie wystarczy – nawet jeśli w pocie czoła pracujemy nadgodziny.

Równość jest dobra dla wszystkich

Nierówności ekonomiczne nie są jednak wyłącznie teoretyczną dyskusją o sprawiedliwości. Ich niszczące efekty są przedmiotem rozmaitych badań, które potwierdzają, jak (prawie) wszystkim żyje się gorzej, gdy różnicom dochodowym pozwalamy rosnąć do nieskończonych rozmiarów.

Znakomitym opracowaniem w tym temacie jest książka dwojga epidemiologów, Richarda Wilkinsona i Kate Pickett, pt. Duch równości (ang. The Spirit Level). Autorzy zestawiają w niej rozmaite dane z krajów europejskich oraz ze Stanów Zjednoczonych. Ich wyniki są jednoznaczne – tam, gdzie nierówności dochodowe są większe, obserwujemy rozmaite problemy społeczne: oczekiwane trwanie życia jest krótsze, ochrona zdrowia ponosi większe koszty, aktywność obywatelska słabnie, a wyniki nauczania są gorsze. Rośnie za to przemoc, otyłość, liczba osób w więzieniach czy nastoletnich matek. Dzieje się tak, ponieważ różnice majątkowe przekładają się na różnice społeczne – wszyscy dążymy do szacunku ze strony innych ludzi, ale w warunkach tak wielkiego rozwarstwienia jest on zarezerwowany jedynie dla nielicznych. Społeczeństwo nie szanuje ludzi biednych, którzy rekompensują sobie ten brak innymi sposobami, jak choćby przemocą uliczną czy objadaniem się. Te psychologiczne mechanizmy rzutują na całokształt kondycji danego społeczeństwa.

Warto sobie zadać pytanie: czy nawet jeśli sami jesteśmy w bezpiecznej pozycji materialnej, to na pewno chcemy żyć w państwie wykształconym poniżej swoich możliwości, mniej bezpiecznym, z mniej wydajną ochroną zdrowia, w którym więcej osób siedzi w więzieniach i walczy z otyłością? Polski ani żadnego innego kraju nie tworzymy sami wraz ze swoim ogródkiem, lecz także wraz z innymi ludźmi, formując społeczeństwo. Dobrostan tego społeczeństwa leży w interesie nas wszystkich.

Recepta na równość

Amerykański portal CNBC podaje, że w trakcie pandemii COVID-19 pomiędzy połową marca a połową maja amerykańscy miliarderzy wzbogacili się o kolejnych 434 mld dolarów. Najbogatszy człowiek świata, Jeff Bezos, właściciel firmy Amazon, staje się właśnie pierwszym bilionerem w historii. W tym samym czasie ok. 40 milionów mln obywatelek i obywateli Stanów Zjednoczonych straciło pracę, a Kongres odmawia podwyższenia płacy minimalnej dla najsłabiej zarabiających. Sytuacja w Polsce jest dość podobna – kiedy setki tysięcy ludzi ląduje na bezrobociu, tzw. tarcze antykryzysowe ułatwiają obcinanie zarobków, a strumień pieniędzy płynie do tych, którzy i tak mają najwięcej, tj. do banków.

To wszystko oznacza, że wciąż mamy bardzo dużo do zrobienia, by zmniejszyć różnice majątkowe do sensownego poziomu i poprawić kondycję społeczeństwa. Jak? Domagając się od rządzących odpowiednich kroków politycznych. Jakie to kroki? Szczególnie istotne są dwa z nich.

Zwiększenie progresji podatkowej. Oznacza to, że każdy składa się na ochronę zdrowia, szkoły, transport i wszystkie niezbędne usługi publiczne na miarę swoich możliwości. Ci, którzy posiadają nieproporcjonalnie dużo, składają się w większym stopniu, bo i tak bardzo dużo im zostanie. Ci, którym wiedzie się gorzej, składają się na tyle, na ile mogą bez drastycznych uszczerbków w portfelu.

Regularne zwiększanie płacy minimalnej. Kiedy wydajność naszej pracy rośnie, dzięki czemu firmy odnotowują coraz większe zyski, jest zrozumiałe, że należy nam się odpowiedni wzrost zarobków. Zwiększanie płacy minimalnej pozwala na trzymanie nierówności w ryzach – z rosnącego zysku sensowna część przypada zarówno właścicielowi firmy, jak i jego pracownikom.

Nie wszyscy cieszyliby się z wyrównywania nierówności majątkowych. Właściciele banków i wielkich korporacji lubią powtarzać, że jeśli część ich astronomicznych zysków trafi bezpośrednio do wytwarzających je ludzi, to gospodarka się zawali, wzrosną ceny, a bezrobocie poszybuje w górę. Nie tylko doświadczenia innych krajów i badania socjologiczne pokazują, że to nieprawda – pokazuje to przede wszystkim zdrowy rozsądek. Jeśli zaufamy właśnie jemu, a nie chroniącym swój portfel bogaczom, wszyscy możemy żyć na przyzwoitym poziomie. Warto zacząć już dziś.