Demokracja jest projektem zakładającym istnienie pewnej wspólnoty i cały czas odtwarzającym ją na nowo. Niestety forma demokracji bezpośredniej, jaką jest budżet obywatelski, w Polsce bardzo często nie działa. Zamiast służyć danej społeczności, by jego efekty były widoczne na co dzień, mechanizm ten jest wykorzystywany do zasypywania dziur powstałych w wyniku niedoinwestowania określonych dziedzin działalności państwa.
Od kilku lat samorządy w całym kraju wprowadzają budżety partycypacyjne, zwane również obywatelskimi. Domyślnie ich celem jest sprawniejsze zarządzanie często skromnymi środkami przez samych mieszkańców, którzy znają swoje potrzeby lepiej od polityków samorządowych, często nawet na niższym poziomie niż dzielnica. Dodatkowym atutem tego rodzaju inicjatyw jest oddanie sprawczości w ręce samych mieszkańców, mobilizacja jednostek, małych grup i całych wspólnot wokół określonych działań mających na celu realizację punktowych potrzeb, coraz częściej stanowiących spore wyzwanie logistyczne. To brzmi pięknie i nowocześnie, ale czy takie jest w praktyce?
Obywatelu, wylecz się sam
Prawdopodobnie większość czytających te słowa z łatwością potrafi podać przykłady tego typu projektów z własnej okolicy (a może nie tylko z własnej, bo warto podpatrywać, co robią inni). Zapewne wśród tych zwycięskich projektów nie brakuje miejsc wypoczynku, sportu, rekreacji, przestrzeni aktywizujących kulturalnie czy miejsc dla rodzin z dziećmi i seniorów.
Kraków, Gdynia, Warszawa, Radom, Ostrołęka, Sieradz, Białystok, Wrocław, Łódź – te wszystkie miasta, i zapewne wiele innych, łączy to, że w głosowaniach na projekty w ramach budżetu obywatelskiego wygrywał w nich zakup ambulansów. Nie inaczej jest w przypadku wozów strażackich. Wydaje się oczywiste, że tego typu projekty, jako bardziej palące niż np. place zabaw, niemal zawsze wygrywają. Oczywiście z jednej strony to dobrze, gdyż wybory te świadczą o odpowiedzialności obywateli. Z drugiej jednak można się zastanawiać, czy w relatywnie zamożnym kraju o tak podstawowych potrzebach powinni decydować właśnie oni. Wiedzieliśmy o tym od dawna i sygnalizowaliśmy to od długiego czasu, lecz ostatnie miesiące ukazały w całej brutalności, jak zła jest sytuacja ludzi odpowiedzialnych za zdrowie i życie obywateli. Ochrona zdrowia od lat jest niedofinansowana, co wywołuje protesty oraz coraz liczniejsze rezygnacje pracowników, w tym całych oddziałów ratownictwa medycznego. Skutkiem są też wyraźne braki w sprzęcie i w infrastrukturze. W konsekwencji widać, co działa w Polsce prawidłowo, a co zawodzi: egzamin z zarządzania środkami zdają samorządy i lokalne wspólnoty obywatelskie, nie zdaje go zaś władza centralna.
Hospicja w wiecznej budowie
Innym przykładem wykorzystania budżetów obywatelskich tam, gdzie państwo najwyraźniej się poddało, jest budowa hospicjów. Zgodnie z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia pacjent do placówki opieki paliatywnej nie powinien pokonywać drogi dłuższej niż 30 km. W uproszczeniu można więc przyjąć, że każdy powiat powinien mieć przynajmniej jedną taką placówkę. Niestety nie zawsze tak jest, a praktyka budowania takich ośrodków unaocznia skalę bolączek związanych z ochroną zdrowia w realiach kapitalizmu III RP. Pochodzę ze Środy Wielkopolskiej, w której wprawdzie funkcjonują mniejsze hospicja domowe, lecz większy obiekt, mogący pokryć zapotrzebowanie przynajmniej na poziomie gminy, powstaje już od blisko 10 lat. Mimo ogromnego zaangażowania działającego w tym temacie stowarzyszenia, brak wsparcia z budżetu państwa oraz nieuwzględnienie budowy hospicjów w unijnej perspektywie finansowej skutkuje tym, że większość środków trzeba zdobywać z darowizn. Pozyskiwano je również z budżetu obywatelskiego.
Miastem, w którym temat budowy lub rozbudowy hospicjów powraca w kolejnych głosowaniach, jest Bielsko-Biała, gdzie w 2014 r. wygrał projekt dokończenia budowy Stacjonarnego Hospicjum im. Jana Pawła II w Bielsku-Białej przy ul. Zdrojowej, a w edycji z 2022 r. jednym z projektów, na który można oddawać głosy, jest rozbudowa Hospicjum Domu Pomocy Społecznej przy alei Armii Krajowej. Podobnie było m.in. w Łodzi (do niedawna największym mieście w Polsce bez stacjonarnego hospicjum – mowa o 700-tysięcznym mieście wojewódzkim!), Poznaniu, Koninie, Kutnie czy Pszczynie. To musi budzić zdziwienie, kiedy weźmie się pod uwagę, jak często przedstawiciele największych sił politycznych w Polsce powołują się na świętość życia od poczęcia aż do śmierci i jak znacząca jest rola Kościoła w kształtowaniu życia publicznego. W tych okolicznościach wydawałoby się, że finansowanie takich projektów bezpośrednio z budżetu państwa powinno być czymś naturalnym.
Polska nawiązuje do tradycji – tyle że to nic dobrego
Finansowanie zadań teoretycznie będących w gestii władz centralnych to w historii budżetów partycypacyjnych nic nowego. Można wręcz powiedzieć, że właśnie w ten sposób je wymyślono. Pierwszą jednostką samorządową na świecie, w której taki budżet się pojawił, było w 1989 r. liczące ponad milion mieszkańców brazylijskie miasto Porto Alegre. W momencie poprzedzającym pierwsze głosowania brakowało w nim podstawowych usług publicznych – np. mniej niż połowa mieszkań była podłączona do kanalizacji. Dzięki kolejnym edycjom budżetu obywatelskiego w XXI w. udało się wejść z wynikiem niemal stuprocentowym. W tym kontekście należy wspomnieć, że tuż przed wprowadzeniem tych zmian lokalne wybory wygrała Partia Robotnicza, tradycyjnie ciesząca się w tym regionie dużym poparciem. Wprowadzenie budżetu obywatelskiego stanowiło formę sprzeciwu wobec lekceważącej polityki władz centralnych. Z perspektywy czasu widać też, jak idea ta, od samego początku lewicowa, wpłynęła na tamtejszą wspólnotę. Dotychczas wykluczone i pomijane przy rozdzielaniu środków grupy zyskały znaczący głos, który wyraźnie wpłynął na podwyższenie jakości ich życia. Dzisiaj wysokość budżetu obywatelskiego w Porto Alegre wynosi 1,5% całego budżetu, co jest wartością relatywnie sporą.
Obywatele zdecydują, samorządowcy nie zrealizują
W Polsce dokładnie taki procent został wyznaczony w Sopocie, czyli w mieście, które jako pierwsze poprosiło mieszkańców o wzięcie udziału w tym szczególnym rodzaju konsultacji społecznych. Sopot jest zapewne jednym z przykładów historii sukcesu budżetów obywatelskich w Polsce. Nie wszystkie miasta realizowały jednak całość założeń, wśród których od początku wymienia się sensowną wysokość środków przeznaczonych do podziału na zwycięskie projekty. W Krakowie przed rokiem 2018 wysokość ta wynosiła zaledwie 0,2% wszystkich wydatków z budżetu. Wcześniej zdarzały się również przypadki braku realizacji zwycięskich projektów, pomimo upływu kilku lat od wybrania ich w demokratycznym procesie głosowania obywatelskiego, oraz wybiórczego traktowania wygranych projektów czy nieprzejrzystych metod dopuszczania ich do głosowania. Wszystkie te patologie krytykowała w swoich raportach Naczelna Izba Kontroli, sugerując potrzebę silniejszej regulacji tego procesu. Ostatecznie w 2018 r. do ustaw o samorządach gminnym, powiatowym i wojewódzkim dodano regulacje dotyczące budżetu obywatelskiego, które zobowiązują samorządy do bezwzględnej realizacji zwycięskich projektów. Wprowadzono również zapis o minimalnej wysokości budżetu, wynoszącej 0,5% wydatków danej jednostki.
Co trzeba poprawić?
Skoro mieszkańcy sami dostrzegają, czego najbardziej im brakuje, to być może kwoty te powinny być jeszcze wyższe? W większości miejsc, gdzie odbywają się takie głosowania, jakość projektów systematycznie rośnie. Okazuje się, że lokalne grupy mieszkańców działające na poziomie dzielnic czy małych miejscowości niebędących siedzibą gminy potrafią przygotowywać ciekawe i idealnie wpasowujące się w potrzeby zadania, które później realizują już lokalni urzędnicy. Być może jednym z efektów takich zmian byłaby zmniejszona liczba przypadków nietrafionego wydatkowania publicznych pieniędzy. Być może zatem mądrze zaprojektowany system budżetów obywatelskich powinien obejmować więcej głosowań, które odbywałyby się częściej? Dlaczego nie potraktować budżetów partycypacyjnych jako projektu, w którym liderzy mniejszych społeczności, często nieposiadający zaplecza politycznego, mogliby się sprawdzać jako potencjalni samorządowcy? Przy systemie dzielącym jednostkę samorządową na podjednostki, z uwzględnieniem liczby mieszkańców, poziomu bezrobocia czy innych form wykluczenia, możliwa byłaby także sprawiedliwsza realizacja zadań budżetowych, włączająca obszary bardzo często pomijane przez samorządowców. Nie ulega bowiem wątpliwości, że idea budżetu obywatelskiego, pomimo wymienionych niedociągnięć, okazała się strzałem w dziesiątkę jako odpowiedź na niezrealizowane potrzeby uczestnictwa w polityce na poziomie bardziej lokalnym niż ten, który wynika z podziału administracyjnego.