Bieda jest stara jak świat. Niektórzy twierdzą, że jest wyryta w kamieniu u samych podwalin ludzkości – była, jest i będzie. Przyjęcie tej tezy za pewnik każe nam z nieufnością patrzeć na wszelkie ruchy, które na sztandary wzięły sobie walkę z plagą biedy. Uznajemy je za przejaw nierozsądnego podążania za fantazją czy wyraz ślepej ufności w górnolotne ideologie. Tymczasem bieda nie jest żadnym prawidłem naturalnego świata takim jak grawitacja, ale konstrukcją wytworzoną i utrzymującą się z woli człowieka. Jest także niezbędnym elementem neoliberalnej, kapitalistycznej gospodarki i dlatego wszelkie działania podejmowane przeciw niej są pozorne, a te, które rzeczywiście mogłyby być skuteczne, są bezwzględnie zwalczane.
Świat, w którym ludzkość produkuje mniej żywności (i innych dóbr) niż wynosi zapotrzebowanie na nie wszystkich żyjących osób, jest już historią. Żyjemy w czasach eksplozji produkcji wszelkich dóbr materialnych, a globalny rynek otwiera drogę dla produktów, które w ciągu kilku dni (lub tygodni) mogą pokonać drogę na drugi koniec planety, by trafić od producenta wprost pod drzwi konsumenta. Nie chodzi tu tylko o sprzęt elektroniczny produkowany przez gospodarki azjatyckich tygrysów czy owoce tropikalne przypływające do europejskich portów, ale o codzienną podróż milionów ton towarów pierwszej potrzeby na paletach załadowanych na statkach, samolotach, TIR-ach i pociągach. Przesyt dóbr w krajach Zachodu kończy się milionami ton jedzenia gnijącego w śmietnikach oraz niesprzedanymi, pełnowartościowymi towarami umyślnie niszczonymi po to, by nie psuć ceny na rynku i nie ponosić kosztów magazynowania (np. palenie przez odzieżowych gigantów zalegających w magazynach ubrań). W tym samym czasie miliony ludzi na świecie cierpią i umierają z głodu, zimna oraz przez brak dostępu do wody pitnej, dachu nad głową czy podstawowych leków.
Dlaczego nadal utrzymujemy ten stan? Nie brakuje nam przecież gliny na cegły, zaprawy czy betonu, by wybudować tyle mieszkań, ile będzie potrzebne; nie brakuje nam wody, zboża, warzyw i owoców, by nakarmić każdą głodną osobę ani nie brakuje nam tkanin, by wszyscy chodzili odziani.
Pytania, których nie wypada zadawać
Zwrócenie uwagi na te okoliczności zwykle jest odbierane jako absurd, objaw ideologicznego zaślepienia, nonsens, populizm, przyznawanie się do nieznajomości zasad funkcjonowania rynku, brak zrozumienia istoty obrotu towarowo-pieniężnego, oderwane od rzeczywistości pięknoduchostwo itp. Kto zwróci uwagę na patologiczny wymiar tej sytuacji, ten zostanie uznany w najlepszym wypadku za bujającego w obłokach dziwaka (częściej za szaleńca), a w najgorszym za radykalnego populistę marzącego o gułagach i pustych sklepowych półkach. Bieda funkcjonuje w świadomości jako nieodłączny element świata. Mimo szumnych deklaracji, nikt nie ma zamiaru jej zwalczać, bo uderzyłoby to w podwaliny funkcjonującego systemu społeczno-gospodarczego. Wypracowano nawet metody pozwalające na ujście społecznej wrażliwości społeczeństw, tak by nie stała się paliwem napędzającym zmiany systemu, lecz spokojnie rozwodniła w pozorowanych działaniach. Najlepszym przykładem tego zjawiska jest działalność charytatywna – filantropom i społecznikom daje poczucie sprawczości, wynagradza ich działania społecznym uznaniem, pozwala wypalić się potrzebie działania, a jednocześnie nie jest w stanie w jakikolwiek sposób zmienić istniejącej sytuacji i rzeczywiście zagrozić interesom możnych tego świata. Najlepiej to zjawisko podsumował katolicki biskup i przedstawiciel teologii wyzwolenia, pochodzący z Brazylii Hélder Câmara: Kiedy daję biednym chleb, nazywają mnie świętym. Kiedy pytam się, dlaczego biedni nie mają chleba, nazywają mnie komunistą.
Bieda będzie istnieć tak długo, jak długo będzie potrzebna
Przyzwyczailiśmy się do obecności biedy, bo wierzymy, że nie da się jej zwalczyć. Prędzej czy później godzimy się na jej istnienie i dbamy już tylko o to, by nie dotknęła nas. Tak naprawdę jednak wcale nie próbuje się jej realnie pokonać, bo bieda jest potrzebna. Dlaczego? Przede wszystkim jest niezbędna do utrzymywania wyzysku, który z kolei przekłada się na gigantyczne dochody wyzyskiwaczy. Człowiek żyjący w niedostatku jest gotów pracować ciężej i w gorszych warunkach za mniejszą pensję. Biedniejsze społeczeństwo jest w stanie pracować dla międzynarodowych korporacji za niższe pieniądze i z mniejszą troską o prawa pracownicze. Biedniejszy kraj jest gotów sprzedawać swoje bogactwa naturalne za ułamek ich wartości.
Bieda jest potrzebna zarówno w skali lokalnej, jak i globalnej. Jest niezbędna, aby lokalne społeczności godziły się w swojej okolicy na masową wycinkę lasów i niszczenie naturalnej przyrody pod przemysłową uprawę; jest niezbędna, by ludzie z biedniejszych regionów pracowali za minimalną krajową lub na czarno i bez żadnych praw dla obrotnych przedsiębiorców, którzy konkurencyjność swoich produktów budują na niskiej cenie wynikającej z niskich kosztów pracy. W skali globalnej bieda jest niezbędna, by wielki kapitał mógł wyprowadzić produkcję przemysłową z krajów, w których świat pracy stawia twarde warunki wynagrodzenia siły roboczej, do krajów, w których lokalna biedota jest gotowa po kilkanaście godzin dziennie pracować w fabrykach i zakładach nieprzestrzegających minimalnych standardów bezpieczeństwa i higieny pracy. Nędza niższej klasy pracującej, zwłaszcza pracującej fizycznie, jest gwarantem utrzymania systemu, w którym przechodzi się do porządku dziennego nad faktem, że pracownicy najbogatszego człowieka na świecie korzystają w swoich krajach z pomocy społecznej. Wielki kapitał i korporacje dbają o utrzymanie tych warunków, dlatego też swobodnemu przepływowi kapitału, usług czy towarów nie towarzyszy równie swobodny przepływ siły roboczej – nikomu nie zależy bowiem na tym, aby szwaczki z Bangladeszu czy meksykańskie załogi fabryk przyjechały do USA bądź Europy pracować za godziwe stawki lub aby w tych krajach godnie opłacano ich pracę. Większe zyski generuje bowiem sytuacja, w której ubogim za ich pracę można zapłacić ułamek wartości, którą uzyska się ze sprzedaży jej owoców w bogatych krajach.
Piekło jest puste, wszystkie demony są tutaj
Przez tysiąclecia historii ulubioną metodą sprawowania nad ludźmi rządu dusz było uzależnienie piekielnych kar lub niebiańskich nagród od postępowania w życiu doczesnym. Ludzie przestrzegający ustalonych przez kapłanów zasad mieli dostąpić po śmierci nieograniczonego szczęścia, zaś ci, którzy te zasady odrzucili, mieli cierpieć wieczne katusze w otchłani. Nierzadko stan duchowny wskazywał na katastrofy spadające na ludzkość, mówiąc: Powódź? Wojna? Zaraza? Susza? Oto kara za wasze grzechy!
Strach przed karą, który duchowni uzyskiwali uciekając się do manipulacji, kapłani neoliberalnego kapitalizmu osiągnęli utrzymując permanentny stan biedy. Oto w kapitalistycznym porządku istnieje namacalne piekło na ziemi, które boli i pachnie, które widać i słychać. Bieda jest zawsze tuż-tuż, gotowa nas pochłonąć, gdy tylko podwyższy się gdzieś podatki dla korporacji albo podniesie płacę minimalną. Jest jak lodowata otchłań, która czeka aż pęknie cienki lód, po którym codziennie stąpają pracujące masy. Jest jak żywy ogień piekielny, który pokazują palcem kapłani kapitalizmu, grzmiąc niczym starotestamentowy bóg: Oto jest kara, która czeka tych, którzy nie chcą żyć według ustalonych przez nas zasad.
Żeby uwolnić się od biedy – lub aby w nią nie popaść – jesteśmy gotowi przez większość swojego życia wstawać bladym świtem, gotować się do ciężkiej i wielogodzinnej pracy bez pytania o jej sens, z poświęceniem własnego zdrowia i spędzając w niej dużą część swojego życia (nie wiedząc nawet, ile nam go zostało). W codziennej ucieczce z biedy lub przed powrotem do niej przepuszczamy przez palce wszystko, co ważne w naszym życiu – tracimy godziny, dni i lata, które moglibyśmy spędzić z bliskimi, przegapiamy pierwsze słowo i pierwszy krok dziecka, zaniedbujemy przyjaźnie i miłości, zatracamy się w wiecznej gonitwie po pieniądze, tresując od najmłodszych lat swoje dzieci do roboczego kieratu: ucz się pilnie, pracuj ciężko, interesuj się tym, co dochodowe i żyj tak, by dobrze zarabiać, bo jeśli tego nie zrobisz, jeśli wyłączysz się z wyścigu po złotą monetę, to czeka cię wieczny niedostatek w jednym z miejsc, które mijasz jadąc do pracy. Kapłani neoliberalnego kapitalizmu nigdy nie pozwolą na zlikwidowanie biedy, która stanowi podstawową groźbę, na której opierają swoje kazania, tak samo jak duchowni religii wszelkich maści byliby najgorętszymi obrońcami i strażnikami wrót piekieł, gdyby te otworzyły się i można było zajrzeć za ich próg.
Po wolność
Prawdziwie wolni ludzie to ci, których życie nie jest zależne od wykonywanej przez nich pracy. To beneficjenci istniejącego systemu – dziedzice fortun, udziałowcy spółek, właściciele korporacji i posiadacze kapitału, którzy mogą w każdej chwili zrezygnować z pracy bez ryzyka utraty chleba czy dachu nad głową. Wszyscy inni pozostają w wiecznym zagrożeniu, bez względu na to, jak wysoko by nie zaszli i jak wiele nie znaczyli – choćby mieli kajdany ze złota, to zawsze będą żyć w cieniu biedy. Ludzkość prawdziwie wolna będzie dopiero wtedy, gdy każdy człowiek będzie pewny swojego przetrwania bez względu na wykonywaną pracę lub jej brak. Będzie to też ostateczny kres społeczno-gospodarczego systemu wyzysku, w którym żyjemy i do którego wychowujemy nasze dzieci.
1 https://www.sejm.gov.pl/prawo/konst/polski/kon1.htm