Kiedy sobie przypomnę, że to już dwunasty rok mordęgi, nieporozumień, rozczarowań i zwykłej nudy, to robi mi się naprawdę niedobrze… Otóż tak się składa, że w tym roku będę miał przyjemność (sic!) pisania matury, a skoro jestem już na wylocie ze szkół wszelakich, to chciałbym przedstawić Wam pięć grzechów polskiego systemu edukacji.
To jest felieton o mojej frustracji.
ZZZ – zakuć, zdać, zapomnieć
Największą bolączką polskiej oświaty jest przestarzałe, anachroniczne i mijające się z celem podejście do nauczania. Szkoła nie pomaga młodemu człowiekowi w poznaniu podstawowych zagadnień i ogólnemu ogarnianiu świata. Chodzi jedynie o to, żeby zdał kolejny test, napisał (do niedawna obowiązujący) sprawdzian szóstoklasisty, egzamin gimnazjalny, maturę i wszystkie sprawdziany po drodze, mające dowodzić realizacji Wielkiego Planu Nauczania. Niektórzy nauczyciele może by i chcieli czegoś więcej, ale trzeba jechać z materiałem, bo zakres duży, czasu mało, a zaległości same się nie nadgonią.
Przez to podejście cierpię niewysłowione katusze na lekcjach historii, katowany przez nudną jak flaki z olejem podstawę programową. Nie poznaję przemian, mechanizmów, przyczyn i skutków, a jedynie daty, daty i jeszcze raz daty. Nie wiem jak ubierano się w danej epoce, nie wiem jakiej broni używano, nie wiem jak wyglądała gospodarka, nie wiem jak przedstawiały się uwarunkowania społeczne. Znam za to wszelkie możliwe bitwy, traktaty i tym podobne pierdoły, które w żaden sposób nie tłumaczą zniuansowanych dziejów świata, nie skłaniają do refleksji. Owszem, czasem zdarzy się wzmianka o czymś naprawdę interesującym i wynikającym z tej prawdziwej nauki, jaką jest historia, ale to tylko margines. Oczywiście, są pewne daty i wydarzenia, które trzeba znać, ale to żadne usprawiedliwienie.
Oddzielić ziarno od plew
Kolejna sprawa to zalew pseudonauki: antyszczepionkowców, lechitów i innych ekscentryków od Dzieci Indygo. Dlaczego o tym mówię? Cały ten kataklizm wynika z jednego z ważniejszych braków w polskiej edukacji. Uczeń nie otrzymuje narzędzi, wskazówek jak odróżniać prawdę od fałszu, fake newsa czy postprawdy.
Szkoła oferuje tylko betonowy program, gdzie nie ma miejsca na żadną wątpliwość. Nie pokazuje się, że tutaj nauka ma wątpliwości, bo może być tak, a może być inaczej. Nie ma tłumaczenia, dlaczego mówi się właśnie w ten sposób o tym zagadnieniu. Tak jest, bo tak stoi w programie i ty masz się tego uczyć. Po takim autorytarnym podejściu pozostaje jedynie niechęć i podatność na najróżniejsze odpryski żerowania na ludzkiej głupocie. Jak człowiek, który nie zostanie przeszkolony, ukierunkowany i odpowiednio przygotowany może potrafić odróżnić fałszywą informację od prawdziwej, skoro w szkole mówiono, że tak i kropka? To rodzi groźny bunt wobec nauki albo naiwność i podatność na wszędobylskie hochsztaplerstwo.
Neutralność światopoglądowa? A na co to komu?
Kolejna pozycja na naszej liscie: rok szkolny zaczyna się gdzie? Oczywiście w kościele! Oczywiście katolickim – żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości. Polska jest państwem katolickim. Naturalnie w każdej klasie musi być krzyż, a katechetka rozstawia resztę nauczycieli po kątach. Lekcje etyki to farsa, bądź nie ma ich wcale. O patetycznych, bogoojczyźnianych imprezkach okolicznościowych z tzw. „Żołnierzami wyklętymi” na sztandarach nie wspomnę przez grzeczność.
Chyba każdy to zna. Tak jest ze wszystkim. Nawet – jak widać po ostatniej reformie – program podlega aktualnie panującym trendom. Szkoła zamiast uczyć funkcjonowania razem z innymi i bycia otwartym na świat, wyklucza. Jak czuje się ateista albo ktoś o wierze innej, niż chrześcijańska w szkole, gdzie pełno jest krzyży? Jak może czuć się człowiek o innym kolorze skóry, gdy nauczyciel manifestuje swoje ksenofobiczne poglądy? Albo uczeń o poglądach odmiennych, niż te reprezentowane przez przewodnią siłę narodu?
Zamordyzm w demokracji
Kolejny punkt na mojej czarnej liście, to kompletny brak demokracji w szkole. Ostatnio dużo się o niej mówi. Szczególnie często robią to poprzedni rządzący, choć za ich czasów demokracja również szwankowała na wielu poziomach. Nie zrobili nic, aby zmienić anachroniczne i wprost feudalne stosunki na linii nauczyciel-uczeń. To śmieszne, że w szkołach należących do, podobno, demokratycznego państwa, panuje zamordyzm. Uczniowie nie mogą decydować o szkole, jej życiu, czy o tym, jak mają wyglądać lekcje. Nauczyciel ma władzę autorytarną. Samorząd szkolny i klasowy może, co najwyżej, uzbierać pieniądze na wycieczkę, albo zająć się organizacją poczty walentynkowej.
Z kolei nauczyciel może bez konsekwencji epatować ideologią. Co mu zrobisz? Pójdziesz do dyrektora? O wszystkim się dowie i nie masz życia. Interwencja rodziców? Ten sam skutek. Możesz się zawsze przepisać. Nikt cię na siłę nie trzyma…
Matematyka przekleństwem nauk
Ostatni punkt listy – ale nie mniej ważny – a zarazem największe przekleństwo wielu, albowiem szczęśliwi ci, którzy matmy na maturze pisać nie musieli. Ile to już trwa? Długo, o wiele za długo. Kolejne roczniki katowane są matematyką. Ktoś kiedyś sobie wymyślił, że trzeba ją znać, bo uczy logicznego myślenia. Teraz tacy jak ja muszą cierpieć.
Owszem, matematyka w pewnym sensie rozwija i jest potrzebna. Pytanie tylko, czy jest aż tak uniwersalna, że każdy musi ją zdawać na maturze? Wielu uczniów, których mało co łączy z matematyką i którzy nie planują się z nią wiązać, ma spore problemy z tym przedmiotem. Czy wynika to z lenistwa? Nie – wiem sam po sobie, że w wielu przypadkach, chociaż się staram, to mi nie wychodzi.
Potwierdza to ostatni raport NIK-u* dotyczący matematyki, w którym możemy przeczytać, że „obowiązkowy egzamin maturalny z matematyki nie stanowi sam jako taki wartości dodanej w procesie nauczania w szkołach ponadpodstawowych kończących się maturą”. Co więcej NIK zauważa, że: „[matura z matematyki – przyp. red.] jest istotnym obciążeniem (czas i koszty korepetycji, stres) dla prawie jednej trzeciej osób kończących ten typ szkoły”. W raporcie możemy również przeczytać, że w pewnym sensie egzamin maturalny z matematyki dla niektórych może być jedynie przeszkodą stojącą na drodze do wymarzongo zawodu: „osoby nieplanujące związków z przedmiotami ścisłymi w swej dalszej ścieżce kształcenia mogłyby w sposób bardziej efektywny skupić się na przedmiotach istotnych z punktu widzenia ich dalszej drogi zawodowej“.
Największą wadę nauczania matematyki NIK upatruje w złej dydaktyce. Raport wskazuje, że kiepskie wyniki wynikają często z tempa i zadań niedostosowanych do potrzeb uczniów, a także nieefektywnych metod nauczania.
Tak więc zagorzałym fanom matematyki życzymy więcej wrażliwości względem potrzeb uczniów, a mniej dogmatyzmu.
Zmiany, zmiany, zmiany
Nie, nie podejmę się omawiania reformy edukacji. Niech wystarczy to, że jako maturzysta mam tygodniowo kilkanaście godzin zajęć mniej niż uczeń 8. klasy szkoły podstawowej. Wszystko zaczyna się i kończy na ludziach. Oświatą kierują osoby zupełnie odlegle od szkolnych realiów, którzy kopiując stare, anachroniczne wzorce, czynią z niej przestarzałą, odpychającą instytucję, która potrafi jedynie zniesmaczać, zamiast zachęcać do nauki i kreować świadomych obywateli.
Mikołaj Bizoń
_________
Na podstawie omówienia raportu Naczelnej Izby Kontroli „Matematyka do poprawy” opublikowanego 19 lutego 2019 roku https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/matematyka-do-poprawy.html