Ocieplenie klimatu sprawia, że nasze podróże będą musiały się zmienić. Turystyka odpowiada za dużą część emisji CO2, produkuje też miliony ton śmieci. Tylko czy ekologiczne podróże są w ogóle możliwe?
Można powiedzieć, że są tym bardziej możliwe, im biedniejsi jesteśmy. Kochane przez najbogatszych loty na Malediwy czy Seszele zostawiają znacznie większy ślad węglowy niż wycieczka do lasu. Większość światowego ruchu turystycznego odbywa się pomiędzy USA, Kanadą a Europą Zachodnią. Mieszkańcy biedniejszych krajów podróżują mniej, bo ich na to nie stać. Prognozy sugerują jednak, że globalny ruch turystyczny będzie wzrastał. Kraje rozwijające się będą coraz bogatsze, a ich mieszkańcy będą chcieli zwiedzać świat.
Ślad węglowy turystyki to nie tylko transport, ale także emisje wynikające z konsumpcji, zakupu towarów w innym miejscu, utrzymania obiektów turystycznych czy odpadów pozostawianych przez podróżnych.
W Alpy autem elektrycznym
Istnieją możliwości bardziej ekologicznego podróżowania, jednak nie zawsze jest ono łatwo dostępne. Podróż pociągiem będzie lepsza dla środowiska naturalnego niż lot samolotem, a przejazd samochodem elektrycznym lepszy niż spalinowym. Problem w tym, że pociągiem do wielu miejsc nie dotrzemy, a auto elektryczne często nie ma zasięgu pozwalającego pokonać większe odległości bez zatrzymywania się na długie ładowanie.
Turystyka ma wpływ na sposób, w jaki producenci projektują samochody elektryczne. Gdyby ludzie nie odbywali kilku podróży w roku na długich dystansach, mogłyby one mieć mniejszy zasięg i nie byłby on postrzegany jako wada. Większość ruchu samochodowego odbywa się na krótkich dystansach, do czego auto o zasięgu 100 czy 200 km byłoby całkowicie wystarczające. Zwykły mieszkaniec miasta porusza się stałymi ścieżkami – z pracy do domu, z domu do przedszkola, z przedszkola do sklepu itp. Może raz w roku wybierze się w Alpy i wtedy faktycznie potrzebuje samochodu, który długi dystans pokona za jednym razem.
Gdyby auta elektryczne miały krótsze zasięgi, koszty ich produkcji byłyby dużo niższe. Znaczącą ich część stanowi bowiem bateria. Im więcej energii może ona przechować, tym większy zasięg samochodu, ale również wyższy koszt produkcji oraz większa waga, co oznacza, że potrzeba także więcej energii, by się takim autem poruszać. Malutkie, lekkie auta elektryczne o niewielkim zasięgu mogłyby być dużo tańsze. Przykładowo chińska firma Geely produkuje najtańszy i najlepiej sprzedający się samochód elektryczny. Koszt jej pojazdu wynosi zaledwie 4500 dolarów, czyli około 17 tys. zł, i ma zasięg 120 km.
Europejskie czy amerykańskie koncerny samochodowe niechętnie jednak produkują takie auta. Trwający obecnie wyścig między producentami dotyczy zbudowania pojazdu z jak najbardziej pojemną baterią, co prowadzi do wzrostu kosztu produkcji i emisji dwutlenku węgla. Produkcja auta elektrycznego emituje więcej CO2 niż produkcja auta z silnikiem spalinowym. Samochód z większą baterią jest też cięższy i zużywa więcej prądu. Turystyka mocno wpływa więc na nasze myślenie. Jednorazowy wyjazd na wakacje decyduje o tym, jaki pojazd kupimy i jakie pojazdy projektują producenci.
Kosztowne paliwo ze śmieci
Duża część współczesnego ruchu turystycznego to transport lotniczy. Odpowiada on za 2,4% emisji dwutlenku węgla. Choć w okresie pandemii liczba podróży samolotem znacznie spadła, to w ujęciu długoterminowym ludzie z roku na rok latają coraz więcej. Niestety (dla klimatu) podróże te coraz częściej odbywają się także na krótkich dystansach, które mogłyby być pokonane za pomocą bardziej ekologicznego środka transportu, np. pociągu.
Ograniczenie emisji z transportu lotniczego nie jest łatwe. Inżynierowie pracują nad produkcją paliwa z materiałów, które nie emitują CO2 – np. z soi, oleju palmowego czy nawet z odpadów. Niestety są one kilka razy droższe od paliwa konwencjonalnego, co powoduje, że na dziś nie stanowią dla niego realnej alternatywy. Większe nadzieje można wiązać z mieszankami biopaliw i paliw konwencjonalnych, które testowane są przez niektóre amerykańskie linie lotnicze. Nie jest to zresztą nowy patent, gdyż już dzisiaj w naszych samochodach znajdują się domieszki biopaliw (na ogół etanolu, alkoholu produkowanego z kukurydzy, co ogranicza emisję dwutlenku węgla).
Mówiąc o śmieciach, warto wspomnieć, jak często turystyka przyczynia się do zaśmiecania przyrody. Ekstremalnym przykładem tego zjawiska jest Mount Everest, którego zdobywanie w ostatnich czasach stało się znacznie bardziej przystępne. W związku z tym, że tłok na górze jest coraz większy, konieczne stało się zorganizowanie ekspedycji, która miałaby oczyścić szczyt ze śmieci. Zebrano aż 11 ton odpadów i cztery martwe ciała.
Według statystyk aż 14% światowych odpadów jest powiązanych z turystyką. To prawdziwa góra śmieci: 4,8 mln ton odpadów. Przeciętna turystka podróżująca po Europie produkuje aż 1 kg odpadów dziennie. W Stanach Zjednoczonych liczba ta jest jeszcze większa i wynosi aż 2 kg dziennie. Z jednej strony tak duża ilość wiąże się z ogromnym zużyciem produktów jednorazowych przez hotele i inne obiekty turystyczne. Z drugiej strony turyści często nie respektują lokalnych przepisów dotyczących segregowania śmieci, ponieważ ich nie znają lub nie rozumieją.
Spacer w lesie czy safari w Zimbabwe?
Choć turystyka z pewnością może przyczyniać się do zanieczyszczenia środowiska, to nie sposób widzieć w niej jedynie złych stron. Kontakt z przyrodą może nam uświadamiać piękno środowiska naturalnego i motywować do działania na rzecz jego zachowania. To o tyle istotne, że dla wielu mieszkańców miast środowisko naturalne jest dostępne jedynie na Instagramie czy YouTubie. Bezpośredni kontakt z naturą może więc otwierać nasze horyzonty i skłaniać do namysłu nad tym, co możemy stracić, jeśli jako ludzkość wciąż będziemy brutalnie eksploatować nasze ekosystemy. Jednak czy taki kontakt z naturą faktycznie wymaga dalekiej podróży? Pod tym względem regularne wycieczki na rowerze do pobliskiego lasu mogą być znacznie lepsze niż lot samolotem na safari do Zimbabwe.
Należy zaznaczyć, że naprawdę „naturalnego” środowiska w Polsce pozostało niewiele. Niemal każdy las jest w jakiś sposób eksploatowany przez człowieka. Bardzo niewiele terenów ma status parku narodowego, w którym przyroda jest chroniona w szczególnym stopniu. W Polsce taki status ma zaledwie 1% powierzchni kraju – to znacznie mniej niż w innych państwach europejskich.
Turystyka mogłaby motywować do troski o środowisko naturalne samorządy, ale nie zawsze tak się dzieje. Funkcję tę z założenia powinna pełnić tzw. opłata klimatyczna pobierana w miejscach, które posiadają walory krajobrazowe. Opłata ta jest niewysoka, gdyż wynosi zaledwie 2–3 zł, jednak dla niektórych miejscowości stanowi sporą część ich wpływów. Przykładem jest Zakopane, które zarabia na niej aż 4,3 mln zł. Według orzecznictwa Najwyższego Sądu Administracyjnego pobieranie opłaty powinno zobowiązać gminę do troski o środowisko naturalne. Jeśli gmina tej troski nie wykazuje, opłata nie powinna być pobierana. Takie orzeczenie zostało wydane w 2020 r. po tym, gdy działacz stowarzyszenia Miasto Jest Nasze zaskarżył władze Torunia o pobieranie opłaty klimatycznej, choć normy jakości powietrza w mieście zostały znacząco przekroczone przez smog. Sąd uznał, że gdy jakość powietrza w gminie jest niska, samorząd nie może pobierać opłaty.
Wydaje się, że epidemia obudziła w ludziach pragnienie kontaktu z naturą. Podczas lockdownu nie było co robić, a sklepy były zamknięte, przez co wiele osób ruszyło w góry i do lasów. Na szlakach w Beskidach czasem widać było prawdziwe tłumy. Wielu z nas odkryło także wartość przydomowych ogródków, a sklepy ogrodnicze notowały znacznie zwiększone obroty. Pozostaje pytanie: czy taki trend się utrzyma, czy też z czasem ludzie wsiądą z powrotem do samolotu i polecą za granicę? Z punktu widzenia środowiska byłoby najlepiej, gdyby pozostali tam, gdzie są.