Kolonializm to ekonomiczny i polityczny system wyzysku, który teoretycznie zakończył się w zeszłym stuleciu. Wielu badaczy sądzi jednak, iż sednem kolonializmu nie jest to, co narzucili dominujący, lecz to, jak odpowiedzieli podporządkowani. Można by więc uznać, że jego naczelną zasadą jest gorzka akceptacja własnej niższości; stworzenie relacji władzy, w której kolonizowani nienawidzą i jednocześnie podziwiają kolonizatorów. Dopóki więc wyzwolenie nie obejmie najgłębszych zakamarków umysłu człowieka, dopóty kolonializm będzie miał się dobrze. Przykładem jego najgłębiej ukrytej formy jest przemysł turystyczny.
„Minęło, a szkoda”
Kolonializm i podróże nigdy nie były ze sobą złączone tak ściśle, jak w obecnych czasach. Strategie marketingowe przemysłu turystycznego od wielu lat opierają się na renowacji kolonializmu w biznesie. Rozwój turystyki, jej intensyfikacja oraz ekspansja na nowe rynki zwiększyły liczbę spotkań z historią i pamięcią, a w miarę upływu czasu rośnie wpływ przeszłości kolonialnej. Wiele społeczeństw swoje doświadczenie wyzysku stara się wykorzystywać. Ważną częścią tego zjawiska jest architektura imperialna, czyli budowle tworzone w czasach kolonialnych w oparciu o modę panującą w kraju kolonizatorów, mającą ukazywać potęgę ich państwa i jego władanie nad danym terenem. Renowacje tego typu architektury w Rangunie, największym mieście Mjanmy (byłej kolonii brytyjskiej), czy renowacja hotelu Raffles w Singapurze (nazwanym na cześć brytyjskiego gubernatora Indii Wschodnich) dla wielu brytyjskich, holenderskich czy francuskich turystów są nacechowane kolonialną nostalgią. Tęsknota za imperialistyczną potęgą ich państwa sprawia, że chętniej odwiedzają oni te miejsca, które kiedyś „należały do nich”, mimo że zdobywano je okrucieństwem i przemocą wobec rdzennych ludności.
Historyczne przeinaczenia można znaleźć w mieście przemysłowym Sawahlunto w Indonezji. To w nim państwo zainwestowało duże środki w nowe atrakcje turystyczne, ale, jak zauważają badaczki Agseora Ediyen i Shuri Tambunan, w procesie tym zatarto część historii obszaru i stworzono nową narrację opartą na rozwoju, przedsiębiorczości i narodowej pomysłowości, która ukryła niesprawiedliwości kolonialnej przeszłości. W rekonstrukcjach mających pokazywać dzieje tego miejsca brakuje historii przemocy wobec rdzennych górników, spośród których wielu zostało uznanych za politycznych buntowników i było zmuszanych do pracy w łańcuchach, boso.
Kolonialny charakter turystyki został poddany krytyce także w kontekście parku narodowego Tayrona w Kolumbii i zainscenizowanego spotkania z potomkami ludu Tayrona. Ludność tubylcza została w nim przekształcona w lokajów i rozrywki dla turystów – noszą swoje tradycyjne ubrania, aby stworzyć przyjemne środowisko dla realizacji postkolonialnych fantazji. Miejsce to sprzedaje się pod hasłem: Można tu nie tylko obcować z dziewiczą przyrodą, ale też poznać naturalne środowisko indiańskich społeczności zamieszkujących te tereny od wieków. Dla turystów poznawanie kultury danej ludności zwykle sprowadza się do przedstawienia bądź jakiegoś przedmiotu. Zainteresowanie wzbudzają maski i tradycyjne stroje, w których tubylcy nie chodzą przecież codziennie, lecz zakładają je jedynie dla zwiedzających. Tworzy to dwa oblicza kultury tubylczej: zewnętrzne, a więc komercyjne, i wewnętrzne, które nie pozostaje obojętne na wpływy technologii i globalizacji. Rdzenna tożsamość zostaje więc zmonetyzowana, a jednocześnie rdzennych mieszkańców przedstawia się jako jednostki, które powinny trzymać z dala od zmian. Ich zadaniem jest podtrzymywanie oryginału – gdyby stały się „cywilizowane”, przestałyby być ciekawe.
Egzotyczne więzienie?
Turystyka zaczęła się od pogoni za egzotycznym „innym”, odmiennością i autentycznym doświadczeniem. Reklamy często przywoływały obrazy kolonialnej przeszłości, umożliwiając fantazjowanie o imperialnych podróżach i przygodach. Kolonializm odbija się w wyobraźni turystów, kampaniach reklamowych czy cieszących oko klientów obrazach „innego, rajskiego świata”. Narracja turystyczna tworzy nierówną i uprzedmiotawiającą relację między osobą z zewnątrz (turystą) a lokalnym gospodarzem (mieszkańcem). Podstawowym celem tej relacji jest bowiem zaspokojenie potrzeb turysty, który zwykle nie bierze pod uwagę ewentualnych kosztów tego spotkania ponoszonych przez mieszkańców.
Na pewno wielu z nas kojarzy kobiety z grupy etnicznej Padaung, żyjące na granicy Mjanmy i Tajlandii. Pojawiły się one w programie podróżniczym Martyny Wojciechowskiej, która zachwycała się ich niezwykłym wyglądem. Przez większość swojego życia noszą one wokół szyi metalowe obręcze, ważące nawet 5 kg, które zgniatają im obojczyki i deformują żebra, sprawiając wrażenie wydłużonej szyi. Gdy kobiety były zmuszone zbiec z Mjanmy do Tajlandii (z powodu niestabilności państwa i kryzysu w latach 80. XX w.), miejscowi biznesmeni zwęszyli okazję na zarobek i zaczęli promować „kobiety o długich szyjach” jako atrakcję turystyczną dla ludzi z Zachodu. Za noszenie obręczy kobieta może dostać np. worek ryżu raz na miesiąc. Obręcze to dla nich jedyna możliwość zarobku, ale jednocześnie także więzienie. Ich codzienne życie to spektakl dla turystów: każdego poranka do wioski zjeżdżają ogromne grupy ludzi nachalnie robiących zdjęcia i z ciekawością dotykających obręczy na szyjach kobiet. Wioska Padaung to dla zwiedzających „ludzkie zoo” – nie mają oni oporu porównywać kobiety do żyraf. Zdjęcie przez którąś z nich obręczy jest wydostaniem się z więzienia, ale jednocześnie pozbawieniem się zarobku. Kiedy inni uchodźcy z Mjanmy umierają z głodu, kobiety Padaung muszą zarabiać na własnym cierpieniu jako atrakcja dla pełnych ignorancji turystów.
Dwa światy
Piętno kolonializmu jest widoczne podczas bezpośredniego spotkania dwojga niepowiązanych ze sobą osób pochodzących z różnych części świata. Najczęściej do spotkania mogącego utrwalić kolonialne hierarchie dochodzi podczas wakacji jednej ze stron.
Kiedy wyobrazimy sobie rozmowę „zachodniego turysty” z „egzotycznym tubylcem”, szybko dojdziemy do wniosku, że nie jest to relacja polegająca na wzajemnym traktowaniu się w sposób podmiotowy. W takich sytuacjach obydwie strony nadal odgrywają role napisane przez przodków w świecie kolonialnym, który właściwie nigdy nie przestał istnieć, lecz po prostu zmienił formę na bardziej dyskretną i trudniejszą do zidentyfikowania. To zjawisko nazywane jest neokolonializmem. Neokolonialne sposoby dominacji są dużo bardziej subtelne, nieformalne, skryte za oficjalnie niepodległymi rządami, wielkimi korporacjami, nieoficjalnie przekazywaną wiedzą i ideami, które są współczesnymi odpowiednikami oświeceniowej myśli cywilizacyjnej i nowymi formami reprezentacji.
Z neokolonializmem wiąże się tzw. „deterytorializacja myślenia”, czyli zjawisko, w którym dominacja nie musi już być okazywana przez zajmowanie ziemi. Do imperialistycznych metod należy biznes i kierowanie pojmowaniem świata w konkretny sposób. W turystyce objawia się to poprzez traktowanie rdzennej ludności jak atrakcji turystycznych.
Nie do końca lokalne
Luksusowe podróże czasem oczywiście mogą przyczynić się do rozwoju lokalnych gospodarek w kontekście produktu krajowego brutto, jednakże ważne jest, by wziąć pod uwagę również podział bogactwa. W wielu krajach, w których rozwój turystyki kwitnie, właściciele hoteli, sklepów czy restauracji są obcokrajowcami.
Światowa Organizacja Handlu przeprowadziła badanie, z którego wynika, że tylko 5 ze 100 dolarów wydanych w krajach rozwijających się zasila ich gospodarkę. Zagraniczni inwestorzy i właściciele firm są w stanie wyselekcjonować elementy danego miejsca, które chcą sprzedać dla własnych korzyści finansowych. To brzmi jak kolonializm, prawda?
Globalizacja często idzie w parze z przekonaniem, że to, co luksusowe i nowoczesne, pochodzi z Zachodu, który staje się „epicentrum globalnej kultury”. W tym neokolonialnym świecie narody teoretycznie niepodległe nadal są na różne sposoby eksploatowane, zdominowane i zależne od byłych kolonizatorów.
W turystyce mamy do czynienia z najbardziej powszechnym i najmniej formalnym (a tym samym niedającym się w żaden odgórny sposób kontrolować) modelem powielania niektórych relacji kolonialnych. Co możemy zrobić, by temu zapobiec? Podróżować bardziej świadomie i szanować ludzi, którzy żyją w danym kraju – nie traktować ich jak atrakcji, której jedynym celem jest uszczęśliwienie turystów. Przede wszystkim jednak należy naciskać na rządy i korporacje – kolonializm turystyczny nie jest bowiem problemem ignorancji pojedynczych osób, lecz opartego na eksploatacji krajów rozwijających się systemu.