Na tanie podróżowanie w największym stopniu składają się niedrogi transport i nocleg w ekonomicznej cenie. O problemach i często pozornych korzyściach związanych z tym pierwszym pisałem w poprzednim numerze „Równości” w kontekście Ubera. Czas przyjrzeć się bliżej drugiemu – taniemu zakwaterowaniu, którego symbolem w ostatnich latach stał się Airbnb.
Co to jest Airbnb?
Najprościej mówiąc, Airbnb jest portalem internetowym, za pośrednictwem którego można wynajmować mieszkania lub pokoje na krótki czas w bardzo przystępnej cenie. Został on założony w Kalifornii w 2008 r. przez trzech Amerykanów: Nathana Blecharczyka, Briana Chesky’ego i Joego Gebbię. Według twórców dzięki ich pomysłowości mali właściciele mieszkań zyskali możliwość dodatkowego zarobku za sprawą posiadanej nieruchomości, zwłaszcza jeśli akurat są w niej nieobecni. Platforma zarabia na prowizji od każdego wynajmu.
Przyczyna popularności Airbnb tkwi w tym samym, co tak bardzo rozsławiło Ubera: w niskiej cenie. Ile Waszym zdaniem mogłaby kosztować noc w historycznym centrum Rzymu? Dzięki Airbnb bez problemu przenocujecie za kwotę 15–20 euro zamiast choćby 60 w trzygwiazdkowym hotelu. Jasne, i tak nie każdego na to stać, ale pamiętajmy, że mówimy nie tylko o strefie euro, ale przede wszystkim o ścisłym centrum jednego z najczęściej odwiedzanych miast na świecie – relatywnie jest to zatem cena bardzo niska. Zapewne nie wynajmiemy za nią przestrzennego pokoju z wielkim lustrem i telewizorem na ścianie, wanną z hydromasażem i balkonem z widokiem na Fontana di Trevi, ale to nie najzamożniejsi korzystają z Airbnb, lecz zazwyczaj osoby młode i niebogate, których oczekiwania co do komfortu zakwaterowania zwykle są niższe.
Mamy zatem możliwość łatwego dorobienia do pensji i niską cenę za nocleg dla łaknących podróży, które niewątpliwie są ważną częścią naszego życia. Widać tu oczywistą analogię do tego, jak działał Uber: właściciele samochodów też mieli zyskać dodatkowy dochód, a podróżujący płacili znacznie mniej niż za taksówkę. Jaki jest więc problem? Czy to źle, że masa młodych ludzi nareszcie może sobie pozwolić na podróż do Barcelony, Rzymu i Paryża, a przestrzeń mieszkaniowa nie marnuje się, gdy nikogo w niej nie ma? A może paru znudzonych życiem lewaków znów szuka problemu? Gdyby działalność Airbnb kończyła się w tym miejscu, moglibyśmy jej wystawić laurkę. Niestety rzeczywistość funkcjonowania portalu dalece odbiega od propagandowych wyobrażeń.
Co jest nie tak z Airbnb?
Niska cena dla wynajmującego, dodatkowy dochód dla właściciela nieruchomości – tyle widać na samym dole, gdy robimy lub dostajemy przelew za nocleg. W świetle tak prostej i krótkofalowo korzystnej operacji trudno dostrzec, a tym bardziej przekonać kogoś, że działalność Airbnb niesie za sobą dramatyczne skutki, zwłaszcza dla mieszkańców i mieszkanek miast, do których się udajemy. Kiedy zrozumienie problemu wymaga cierpliwych wyjaśnień i pokazania procesów długofalowych, staje się on zbyt zagmatwany i przegrywa starcie z argumentem niskiej ceny, której pozytywne efekty odczuwamy tu i teraz. Nie mamy więc innego wyjścia niż możliwie wyczerpująco opisać kłopoty, w jakie wpycha nas działalność amerykańskiego portalu.
Większości z nas wciąż wydaje się, że szczęśliwy posiadacz nieruchomości dorabia sobie do emerytury dzięki krótkim wynajmom za pośrednictwem portalu internetowego. Okazuje się jednak, że w Warszawie aż 25% mieszkań na wynajem znajduje się w rękach zaledwie 1% właścicieli. To więcej niż w Wiedniu, Paryżu, Wenecji czy Londynie, a przed Warszawą jest jedynie Barcelona. Co to oznacza? Że podobnie jak Uber stał się poletkiem dla wielkich firm wynajmujących auta w leasingu kierowcom, tak mieszkania Airbnb są wykupywane i wynajmowane przez wielkie firmy, które oferują noclegi w znanych lokalizacjach po niskich cenach. Ogromne pieniądze trafiają niekoniecznie do pojedynczych posiadaczy nieruchomości chcących dożyć spokojnej starości, lecz do kilku superbogatych jednostek. Jak bardzo bogatych? W Barcelonie 10 największych właścicieli lokali wynajmowanych w ramach Airbnb każdego dnia zarabiało łącznie równowartość jednego mieszkania. Innymi słowy: codziennie mogli kupić jeden apartament. Z czym się to wiąże? Przede wszystkim ze zmniejszaniem bazy mieszkaniowej i z wszystkimi tego konsekwencjami.
Turyści po kilku dniach wyjeżdżają, mieszkańcy miast żyją w nich na co dzień. Dla nich rezultat wykupu lokali pod tani wynajem krótkoterminowy jest jeden: znacznie wyższe ceny mieszkań. A te rosną w zabójczym tempie. W Berlinie w przeciągu zaledwie 5 lat czynsze wzrosły o ponad połowę. Rekordowe ceny odnotowano także – pomimo okresu pandemii – w Krakowie, Łodzi, Gdańsku i Poznaniu. Nieuchronnie pojawia się pytanie: czy Barcelona, Wenecja i Praga istnieją przede wszystkim dla barcelończyków, wenecjan i prażan, czy dla turystów spędzających w nich kilka dni w roku? Ktoś powie, że turystyka napędza rozwój, bo odwiedzający zostawiają w mieście pieniądze. Jak jednak pogodzić tę myśl z rosnącą ceną za najbardziej podstawowe dobro, jakim jest mieszkanie?
Ktoś inny dopyta: co ma z tym wspólnego Airbnb? Doprecyzujmy: jego rozrastająca się działalność oznacza, że na rynku jest coraz mniej mieszkań na stałe. Kiedy jest ich mniej, oznacza to, że stają się one dobrem coraz rzadszym, więc wzrasta na nie popyt. A jak wiemy, większy popyt – wyższa cena. Spółdzielnia znowu podwyższyła Wam czynsz? Właściciel przykrym tonem poinformował przez telefon o wzroście opłat? Cena kawalerki skoczyła o 10% w ciągu kilku miesięcy? Sprawdźcie, ile mieszkań wokół Was jest częścią Airbnb i kim są ich właściciele.
A może to bez znaczenia, do kogo wędrują pieniądze, skoro możemy się cieszyć niskimi cenami noclegu w podróży? Być może nie ma nic złego w tym, że najwięcej zyskują już i tak bogaci, skoro dzięki nim wielu z nas może sobie pozwolić na podróż, na którą w innych warunkach pozwolić by sobie nie mogło?
Jeśli tak, to pomyślmy o piłce nożnej i wydarzeniach z kwietnia 2021 r., kiedy to kilkanaście najbogatszych klubów próbowało stworzyć tzw. Superligę. Czy ogromne pieniądze, które przetaczają się dziś pomiędzy klubami piłkarskimi, powinny prowadzić do izolacji tych kilku najbogatszych od całej reszty? Piłka nożna jest dla wszystkich – dokładnie tak samo, jak mieszkania w mieście. Sytuacja, w której parunastu najbogatszych właścicieli dyktuje warunki na rynku mieszkaniowym, powodując m.in. drastyczny wzrost cen, jest niebezpieczna i prowadzi do wykluczenia całej rzeszy ludzi tak samo, jak najbogatsze kluby piłkarskie chciały wykluczyć biedniejszą resztę. Różnica jest tylko jedna: Superliga wzbudziła powszechny sprzeciw, podczas gdy skutki funkcjonowania Airbnb trwają w najlepsze.
Nie tylko droższe mieszkania
Fatalne w skutkach efekty działalności Airbnb to historia, która wydarzyła się już wiele razy: fajna idea, która miała przynosić korzyści osobom na samym dole, została przejęta i wypaczona przez wielkich graczy. Tak stało się ze wspomnianą piłką nożną (i wieloma innymi dyscyplinami sportu), tak samo jest z Airbnb.
Wzrost ceny mieszkań to najbardziej dotkliwy, ale nie jedyny problem powodowany przez portal. Innym źródłem kłopotów jest umasowienie turystyki, z którym wiąże się np. przeludnienie centrów miast. To świetnie, kiedy na głównym placu ludzie spotykają się ze sobą, mogą wypić kawę, porozmawiać, a w tle towarzyszy im pełne kolorów wydarzenie artystyczne w otwartej przestrzeni. Czymś innym jest jednak miejski zgiełk tworzony przez mieszkańców, a czymś innym tworzony przez gości, którzy znaleźli nocleg w ramach Airbnb. Kiedy zwykli mieszkańcy mają dosyć, wyprowadzają się poza centrum. Efekt jest taki, że gdy sezon turystyczny się kończy, wcześniej żywe i barwne place stają się martwe, bo nikt w ich pobliżu już nie mieszka.
Zapytajmy raz jeszcze: czy Kraków powinien troszczyć się w większym stopniu o krakowian czy turystów odwiedzających miasto? To pytanie wraca, kiedy przypomnimy sobie, że lokale wynajmowane za pośrednictwem Airbnb zwykle sąsiadują z mieszkaniami osób żyjących w mieście na co dzień. Potrzeby odwiedzających i mieszkających są często różne: kiedy młodzi turyści szukają – i słusznie – rozrywki, mieszkańcy obok mogą w tym czasie pracować zdalnie, opiekować się dzieckiem lub spać po nocnej zmianie. Nie zawsze łatwo dzielić piętro także ze zwykłym sąsiadem, ale z nim przynajmniej można się dogadać. Z lokatorami zmieniającymi się niemal codziennie i mówiącymi w innym języku – niekoniecznie.
Co robić?
Jeśli znudzeni życiem lewacy faktycznie szukają problemów, to przykłady miast na całym świecie pokazują, że znajdują oni również rozwiązania. Problemy generowane przez Airbnb zauważyły już Berlin, Barcelona czy Nowy Jork. Każda z tych metropolii próbuje sobie z nimi radzić na własny sposób, tworząc w ten sposób listę gotowych rozwiązań, które można zaadaptować również do polskich miast. I tak w Barcelonie wprowadzono przepisy nakazujące osobom wynajmującym uzyskanie do tego celu odpowiedniej licencji oraz wprowadzono limit – w centrum jedna osoba może wynająć tylko jedno mieszkanie, bez względu na to, ile ich jeszcze posiada. Na inny pomysł wpadły władze Nowego Jorku: jeśli właściciel nie mieszka w udostępnianym za pośrednictwem Airbnb mieszkaniu, nie może go wynająć na krócej niż 30 dni. Podobne kryterium zastosował Berlin: zgodnie z prawem w stolicy Niemiec można wynająć jedynie pojedynczy pokój w lokalu, w którym mieszka sam właściciel. Rozwiązania te wprowadza obecnie większość niemieckich miast. Znacznie pobłażliwsze wobec Airbnb okazują się miasta Europy Wschodniej, ale one także podejmują pewne działania – władze Pragi postanowiły w bardziej restrykcyjny sposób pobierać opłaty i podatki od hotelarzy oraz właścicieli pensjonatów.
Zaskakującym „sojusznikiem” (którego raczej byśmy sobie nie życzyli) w walce z ekspansją Airbnb okazała się pandemia COVID-19. Według firmy analitycznej AirDNA we wspomnianej Pradze z Airbnb zniknęła aż połowa mieszkań. Spadek o 47% odnotowały Dublin i Budapeszt, o 39% Londyn, a Barcelona o 35%. Pod wpływem obostrzeń i zaniku turystyki wielu właścicieli nie tylko zrezygnowało z wynajmu, ale duża ich część zmieniła profil na wynajem długoterminowy. Innymi słowy: to, co próbuje uregulować wiele miast, stało się samo. Na ile trwała okaże się ta zmiana, pokaże czas po pandemii.
Rozmowa o Airbnb jest znacznie dłuższa niż jeden artykuł opisujący pokrótce podstawowe problemy generowane przez amerykański portal i podejmowane próby ich naprawienia. Ważne jest w niej to, aby pamiętać, że za grzechy portalu nie odpowiadają ci, którzy z niego korzystają. Z punktu widzenia osoby planującej podróż wybór taniego noclegu jest czymś zupełnie normalnym, tak jak decyzja o zakupie tańszego odkurzacza czy niemarkowych butów. Dopóki nie żyjemy w świecie, w którym zmniejszenie bazy mieszkaniowej i wzrost cen lokali państwo rekompensuje budową tanich mieszkań, a bogate firmy nie przejmują inicjatyw, które mają służyć wszystkim, dopóty nie warto wytykać korzystania z Airbnb ani innym, ani sobie. Tę część energii znacznie lepiej poświęcić na domaganie się odpowiednich regulacji ze strony włodarzy miejskich, w Polsce tak bardzo potrzebnych.