„Solidarność” – słowo odmieniane w Polsce przez wszystkie przypadki, wyskakujące z każdego polskiego kąta, każdej polskiej lodówki, serwowane regularnie niczym prawdziwie polski schabowy na niedzielny obiad. Kluczowe pojęcie do zrozumienia charakteru polskiej duszy. Polska to ciągle zmieniające się ery solidarności – solidarności Solidarności, solidarności Post-Solidarności, solidarności Nowej Solidarności. Nawet Konstytucja wzywa nas, Polaków, do solidarności z innymi oraz wymienia poszanowanie tej zasady za niewzruszoną podstawę Rzeczpospolitej Polskiej1. Jak to jednak często bywa, w nadmiarze słów lubi się gubić jakość i esencja problemu, po której pozostają wyświechtane slogany. Nie inaczej jest w tym przypadku.
Wszystkie wzniosłe słowa o polskiej solidarności wyglądają pięknie na stronach ulubionego magazynu, ekranach telewizyjnych, charytatywnych zbiórkach internetowych czy w naszych wyobrażeniach o nas samych. Rzeczywistość, mająca często mało wspólnego z różowymi okularami, przez które lubimy na siebie spoglądać, pozostaje brutalna – solidarność jest papierowa. Weźmy dla przykładu naszą potrzebę solidaryzowania się z biedą. „Potrzebę” to może za duże słowo, prawie nikt przecież nie ma takiej potrzeby. „Chęć” brzmi bardziej odpowiednio – chęć solidaryzowania się z biedą. Jednak, kiedy dłużej o tym pomyśleć, to również nie najlepsze słowo, bo przecież chęć można mieć od czasu do czasu i nie w każdej sytuacji – nie jest to stan długotrwały. A już na pewno nie w świecie podzielonym na wygranych i przegranych, w którym bieda jest największym wrogiem.
Gdyby bieda choć trochę lepiej się ubierała, ładniej pachniała, miała przyjemniejsze oblicze i mogła się prezentować tak, jak ludzie z gali charytatywnej, na którą lubisz uczęszczać lub oglądać w telewizji, to mógłbyś stanąć po jej stronie. Te świecące suknie, pięknie wystrojone kobiety, przystojni mężczyźni w drogich garniturach, szczytny cel – tak miło, że aż chce się pomóc. Serce staje się źródłem niewyczerpanej solidarności. A do tego jeszcze pierwszoligowa gwiazda, diva polskiej muzyki wychodzi na scenę, odśpiewuje swoje największe hity i mówi do ciebie egzaltowanym, prawie zapłakanym głosem: Cześć, kochani! Jesteście wspaniali! Pomagajmy! Twój termometr solidarności pęka, zalewając biedę rtęcią solidarnościowej pomocy. Możesz pójść spać z czystym sumieniem.
Gorzej, gdy bieda przyjmuje twarz kilkuosobowej rodziny z trudną sytuacją finansową, bezrobociem lub osoby w kryzysie bezdomności. Tutaj twoja solidarność ma granice, bo darmozjadów i dzieciorobów w tym kraju nie utrzymujemy. Tych w kryzysie bezdomności najlepiej wywieźć gdzieś za miasto, nie będą się tu przecież przed twoimi oczami pałętać, zaburzać widoku nowo otwartego dworca czy odrestaurowanej starówki.
Gdyby bieda chociaż trochę lepiej mieszkała, to mogłabyś stanąć po jej stronie – oczywiście nie w twojej dzielnicy, tylko gdzieś daleko, najlepiej na drugim końcu miasta, tzn. tam, gdzie twój wzrok nie sięga, a noga nigdy nie postanie. Być może zaszczycisz takie miejsca swoją obecnością tylko na odległość poprzez sensacyjno-reporterskie programy telewizyjne. Będziesz współczuć, ale szybko zapomnisz, bo przecież twoja dzielnica to nie miejsce, w którym mile widziany jest zatęchły smród niezaradności i zaschnięty brud lenistwa. Nie po to odgradzasz się murem strzeżonego osiedla, żeby bandy nieudaczników psuły ci letnie, weekendowe, relaksujące popołudnia na twoim dużym balkonie w gronie przyjaciółek, podczas których popijacie mocno schłodzone Prosecco i zajadacie się produktami serii delux – to wasz luksus za przystępną cenę. Prawda jest taka, że na większy was nie stać, ale o tym wolicie milczeć. Chętnie za to rozmawiacie o nowym modelu butów, które koniecznie musicie kupić, żeby przypadkiem nie wyglądać jak biedaczki. Nie chcecie pamiętać, że tam, gdzie się te buty nosi, życie jest mega zajebiste, ale tam, gdzie się je produkuje – już nie tak bardzo. Może gdyby tamta bieda była trochę bliżej, pomyślałybyście o niej, mogłybyście stanąć po jej stronie.
Twoja dzielnica to miejsce dobrych, prywatnych szkół oraz najlepszych nauczycielek i nauczycieli, a także pilnych dzieci, ambitnych nastolatków i nastolatek, którzy są wzorami do naśladowania. Od kołyski mówią w trzech językach. Do dziś kręci ci się łezka w oku na myśl o chwili, w której twoja mała Susi powiedziała pierwsze w życiu słowo: bonjour. Gdyby tylko bieda miała choć w niewielkim stopniu twarz właśnie takiej dziewczynki, to z miłą chęcią stanęłabyś po jej stronie.
A co z biedą, która uciekając przed wojną przypływa do Europy na pontonach? Czy z nią potrafisz się solidaryzować? (Nie, udostępnienie na Facebooku zdjęć wyczerpanych, zagłodzonych dzieci wynurzających się z Morza Śródziemnego to nie solidarność). Dzięki rządowej polityce solidarnościowej pod hasłem nie wpuszczać nie musisz zbytnio zawracać sobie tym głowy. W sumie jest ci na rękę takie podejście do sprawy, bo przecież masz wokół wystarczająco swojskiej biedy. Po co jeszcze ściągać biedę uchodźczą, która jest o stokroć gorsza, bo rzekomo lubi dewastować przenajświętsze miejsca kultu twojej religii? Solidarność odczuwasz z pozłacanymi drzwiami twojej świątyni, w której co niedzielę twój bóg przypomina ci o potrzebie bycia solidarnym. Nie rozumiesz do końca, o co mu chodzi – chyba o nowe, złote tabernakulum. Po wyjściu już całkowicie zapominasz. Gdyby bieda przybrała formę twojego boga, ale tego z Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w ozdobnej sukience ze złota (ta z brylantami też się ładnie prezentuje), to chętnie stanąłbyś po jej stronie.
Gdyby bieda trochę bardziej chciała chcieć, była ambitniejsza, wcześniej wstawała, mniej spała i piła, wzięła się w końcu do roboty, więcej pracowała, bardziej się starała, miała lepszy gust, aż tak bardzo się nie rozmnażała, nie wydawała nie swoich pieniędzy, nie trzeba było na nią pracować – gdyby, gdyby, gdyby… Znajdziesz setki powodów, przez które będziesz odsuwała od siebie problem i nie będziesz chciała na nią patrzeć. Tak naprawdę najważniejszym powodem twojego braku solidarności z biedą jest lęk przed nią; przed tym, że może spotkać i ciebie. Dlatego codziennie budujesz coraz wyższy mur, którego głównym budulcem jest praca nad nim. Mur ten ma cię chronić przed biedą, która jest twoim największym wrogiem. Budując go, nie tracisz czasu na sentymenty, bo dobrze wiesz, że w świecie, do którego należysz nie ma miejsca na przegraną. Chcąc do niego przynależeć, nie możesz okazać słabości – a bieda jest słaba.
Zapominasz jednak, że w trakcie budowy muru zdarzają się wypadki – łatwo się poślizgnąć i spaść. Czy gdy podwinie ci się noga i będziesz z niego spadał, będziesz chciał, żeby ktoś cię złapał, złagodził upadek? Pomógł stanąć na nogi? Czy może dopiero wtedy zauważysz mury innych, większe od twojego? Czy zauważysz ludzi za nimi, których twój los nie interesuje? Czy może dopiero wtedy odważysz się wypowiedzieć słowa: Niech żyje solidarność! Czy dopiero wtedy będziesz się jej domagał?