Dominik Pucek – aktywista miejski, były radny osiedla Grochów Centrum, grochowianin. Prowadzi pub Komisariat 17, którego nazwa nawiązuje do historycznej administracji okręgu 17. Grochów.
Michał Pytlik: Osiedle Dudziarska należy do czarnych plam na mapie Warszawy. Mówi się, że to najgorsze miejsce do życia w stolicy, nazywa się je gettem. Na czym dokładnie polegają niedogodności mieszkania w tych trzech blokach na Olszynce Grochowskiej?
Dominik Pucek: Zacznijmy od lokalizacji – teren ten jest położony pomiędzy torami kolejowymi a stacją techniczną pociągów (ok. 40 par torów) oraz kilkunastotorową linią kolejową a lasem. Dookoła są zakłady przemysłowe i ogródki działkowe (w większości opuszczone lub zajmowane przez dość uciążliwe charakterologicznie osoby), a w sąsiedztwie znajdziemy areszt śledczy oraz spalarnię śmieci, która zapachem regularnie przypominaja o swoim istnieniu. W pobliżu nie ma sklepu ani jakiejkolwiek infrastruktury społecznej, takiej jak przedszkole czy przychodnia. Przejście czy przejazd przez tory są zabronione, a jedyna oficjalna droga zmusza do nadrabiania kilku kilometrów. Wybierając drogę najkrótszą, mieszkańcy narażali się albo na mandat od Służby Ochrony Kolei, albo na potrącenie przez pociąg. W ten sposób zginęło kilka osób (niektóre źródła twierdzą, że nawet kilkanaście), część podczas przeczołgiwania się pod ruszającymi znienacka pociągami.
Druga rzecz to standard budownictwa. Bloki na Dudziarskiej są wykonane z najtańszych materiałów i mają cienkie, nieocieplone ściany. Brak w nich instalacji gazowej, centralnego ogrzewania czy ciepłej wody. Wyobrażasz sobie sytuację, w której nie stać cię na preferencyjny czynsz i opłaty w mieszkaniu komunalnym o normalnym standardzie, dlatego odsyłają cię do lokalu, w którym musisz gotować, podgrzewać wodę czy ocieplać go za pomocą prądu?
Trzecim „niedogodnym” aspektem był oczywiście skład środowiskowy.
MP: O mieszkańcach i mieszkankach jeszcze porozmawiamy. Powiedz, proszę, jak to możliwe, że takie osiedle powstało w stolicy. Polityka mieszkaniowa w Polsce pozostawia, mówiąc delikatnie, sporo do życzenia, a każde miasto ma oczywiście swoje problemy, ale nie da się ukryć, że Warszawę określa się jako wyspę relatywnego dobrobytu, gdzie nie ma już miejsca na takie getta. Jak to się stało, że stworzono je właśnie w Warszawie?
DP: Osiedle powstało tuż po transformacji ustrojowej, czyli w okresie, który był dotkliwy dla całej Polski, w tym również dla stolicy. Nagle pojawiły się wcześniej nieznane na szerszą skalę problemy społeczne, jak bezrobocie, utrata z dnia na dzień środków do życia czy też niemożność spłacenia zaciągniętych zobowiązań kredytowych. Do tego doszła wszechobecna ideologia neoliberalizmu – wszem i wobec powtarzano: „bądź kowalem swojego losu”, „lepiej dawać wędkę, a nie rybę” czy „wystarczy ciężko pracować, by dorobić się dużych pieniędzy”. To stworzyło grunt pod budowę takiego osiedla. A jak w każdym społeczeństwie nie każdy był w stanie poradzić sobie w nowych realiach gospodarczych.
MP: Czy należy na tej podstawie wnioskować, że powstanie osiedla Dudziarska nie było wypadkiem przy pracy, tylko realizacją pewnego systemu wartości?
DP: Bardzo chciałoby się wierzyć, że to brak kompetencji, ale niestety nie był to ani wypadek przy pracy, ani zbieg okoliczności, lecz celowo zaplanowany element polityki mieszkaniowej. Ówczesnym burmistrzem gminy Śródmieście i jednym z pomysłodawców powstania osiedla był Jan Rutkiewicz, który był z wykształcenia urbanistą i dobrze wiedział, jak działa gettoizacja. I mimo to z pełną premedytacją stworzono miejsce odcięte od świata i zesłano do niego ludzi. Miała to być „kolonia karna”, rotacyjne mieszkania, którymi można było straszyć dłużników czynszowych, a ci, którzy tam wylądowali, mieli rzekomo zyskać dodatkową motywację, by jak najszybciej „wrócić na łono społeczeństwa”, lub – w przeciwnym razie – pozostać od niego odizolowani. Mimo że po latach Rutkiewicz bronił swojej decyzji, już wtedy było całkowicie oczywiste, że to nie ma prawa się udać.
MP: Co możemy powiedzieć o mieszkankach i mieszkańcach osiedla Dudziarska? Czy upominali się o lepsze warunki do życia?
DP: Na początku byli to wyłącznie lokatorzy zadłużonych mieszkań komunalnych – zadłużonych z różnych przyczyn. Były wśród nich osoby z problemem alkoholowym i innymi nałogami, a także recydywiści, którzy po wyjściu z więzienia w mieszkaniu nie zastali już swojej rodziny, tylko pismo od komornika. Byli też najzwyczajniejsi ludzie pracujący lub emeryci, których przerosły zobowiązania. Wtedy po raz pierwszy ujawnił się problem braku bezpieczeństwa. W tym czasie tylko część z 216 mieszkań była zamieszkana, dlatego władze gminy Warszawa Centrum zdecydowały, że 30% z nich zostanie przyznanych… policjantom i ich rodzinom, którzy „po godzinach” mieli pilnować bezpieczeństwa w ramach wolontariatu. Oczywiście jako osoby ze stałą pracą policjanci bardzo szybko wynieśli się z Dudziarskiej, a w ich miejsce kwaterowano już jak leci – nie tylko dłużników, ale też po prostu oczekujących w kolejce na przydział mieszkania socjalnego, czyli np. ofiary przemocy w rodzinie. Pod koniec funkcjonowania osiedla trafiła do niego także rodzina dotychczas mieszkająca w Miasteczku Wilanów, która nie poradziła sobie z rosnącymi ratami kredytu hipotecznego we frankach. Obok lokatorów kwaterunkowych w coraz częściej opuszczanych mieszkaniach zamieszkiwały też osoby na dziko, które nie miały się gdzie podziać, takie jak bezdomni czy byli więźniowie. Część zwyczajnie wstawiała w drzwi swoje zamki i dogadywała się z sąsiadami na podciągnięcie prądu.
Dudziarska stała się tematem kampanii samorządowej w 2006 r., dzięki czemu rok później powstała tam pętla autobusu miejskiego, który co prawda jeździł bardzo naokoło i bardzo rzadko, ale po raz pierwszy mieszkańcy bloków mieli bliskie i bezpieczne połączenie komunikacyjne z resztą dzielnicy.
MP: Wiemy, że podjęto kilka inicjatyw próbujących poprawić mieszkańcom życie na osiedlu. Nie wszystkie jednak są godne pochwały. Echem odbiła się akcja artystów, którzy pomalowali bloki. O co w niej dokładnie chodziło?
DP: W 2010 r. na Dudziarskiej pojawili się artyści z grupy Zmiana Organizacji Ruchu. Z miejskiego Biura Kultury otrzymali 70 tys. zł grantu na projekt, którego celem miało być wzbudzenie refleksji i dyskusji na temat problemu, jakim jest wykluczenie/izolowanie jednostek niepotrafiących dostosować się do tempa zmian życia miejskiego, poprzez realizację projektów artystycznych ogniskujących uwagę opinii. Mimo że w założeniach miał on być przeprowadzony w konsultacji z mieszkańcami, twórcy nie chcieli ich aktywnie włączyć do konstruowanej przez siebie wizji. Ostatecznie na ścianach szczytowych bloków z jednej strony znalazły się kolorowe prostokąty z dzieła Mondriana, które nawet spodobały się lokatorom, natomiast z drugiej wymalowano Czarny kwadrat na białym tle Malewicza, co wzbudziło wśród mieszkańców irytację. Wyobraź to sobie: nie dość, że mieszkasz w tzw. dupie świata, to jeszcze jakiś artysta z zewnątrz wizualizuje ci na bloku czarną dziurę, a następnie zwozi autokarami wycieczki spod Pałacu Kultury, żeby zza szyby mogły podziwiać getto. Nie wiem, co musieli mieć w głowach pomysłodawcy tej akcji.
MP: To jednak nie jedyna forma pomocy, jaką zorganizowano dla mieszkańców. Czy mamy przykłady bardziej trafionych działań?
DP: Na szczęście bywały też udane inicjatywy pomocowe. Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy im. Kazimierza Lisieckiego „Dziadka” robiło kolosalną robotę, prowadząc tam przez wiele lat ognisko wychowawcze i pozwalając dzieciom spędzać czas wolny kreatywniej niż w domu przed telewizorem lub na paleniu papierosów przy trzepaku. Organizacji ATD Czwarty Świat udało się również, dzięki grupie wolontariuszy oraz włączeniu mieszkańców w prace koncepcyjne, zorganizować na Dudziarskiej Festiwal Lata z zawodami sportowymi, warsztatami kulinarnymi, nauką tańca i rysunku.
Trzeba jednak z goryczą przyznać, że zdecydowanie najlepszą inicjatywą była decyzja władz dzielnicy z 2015 r. o wyłączeniu osiedla z użytkowania i przyznaniu lokatorom innych mieszkań komunalnych. Mimo że proces wykwaterowania wszystkich przeciągnął się aż do końca 2019 r., to udało się tym osobom uzyskać lepsze warunki do życia, a także – przede wszystkim – zdjąć z siebie „piętno Dudziarskiej”.
MP: Na czym polegało to piętno?
Przed puszczeniem autobusu miejskiego dzieci z Dudziarskiej dojeżdżały do szkół jedynym w dzielnicy gimbusem, więc już na wstępie było wiadomo, skąd pochodzą. Wielu pracodawców nie chciało zatrudniać osób z tym adresem w dowodzie. Kilkoro z mieszkańców opowiadało również, że zostało zwolnionych z dotychczasowej pracy po tym, jak wzięli udział w nagraniu któregoś z kilkunastu reportaży o sytuacji osiedla i wypatrzył ich tam zwierzchnik.
MP: Osiedle Dudziarska znajduje się na Olszynce Grochowskiej. Czy jako grochowianin możesz powiedzieć, jak inni mieszkańcy i mieszkanki dzielnicy zapatrywali się na istnienie takiego getta? Czy informacje o „specyfice” Dudziarskiej to na Grochowie wiedza powszechna?
DP: Oczywiście Dudziarska była wykluczona również pod tym względem. Świadomość jej istnienia w społeczności dzielnicy nie była tak powszechna, jak np. informacje o Przyczółku Grochowskim. Może gdyby ta wiedza była szersza, to już dawno wygaszono by funkcjonowanie osiedla. Z drugiej strony mogłoby to mieć również negatywne skutki, o których wspomniałem przed chwilą. Ja sam, gdy dowiedziałem się o nim kilka lat temu, zrobiłem bardzo drobiazgowy research, stąd mam te wszystkie informacje. Wiele osób w tym czasie niestety posiłkowało się plotkami i stereotypami. Obecnie zaś, gdy prowadzę lokalny pub i rozmawiam z mieszkańcami, to dzielą się oni na dwie grupy: osoby, które nigdy o Dudziarskiej nie słyszały, oraz takie, które znają te historie i rozumieją, że takie osiedle nigdy nie powinno zaistnieć na mapie.
MP: Wspominałeś, że wszyscy mieszkańcy i mieszkanki osiedla zostali już z niego przeniesieni do innych lokali, a bloki nie mają już pełnić funkcji mieszkalnej. Po wielu gorzkich latach grochowskie getto przestaje istnieć. Jakie lekcje powinniśmy wyciągnąć z tego okresu?
DP: Dopóki właściwie nie istnieje w Polsce nowe budownictwo komunalne, to raczej nie powtórzy się scenariusz z Dudziarskiej. Od wielu lat takie osiedla odcięte od świata budują deweloperzy, natomiast są oni na tyle silną grupą nacisku, że miasto stołeczne posłusznie dociąga im podstawową infrastrukturę techniczną. Mam nadzieję, że gdy zaczną powstawać na dużą skalę mieszkania w ramach programów rządowych lub samorządowych, to okaże się, że nie trzeba już odrabiać lekcji z gettoizacji.
Dominik Pucek – aktywista miejski, były radny osiedla Grochów Centrum, grochowianin. Prowadzi pub Komisariat 17, którego nazwa nawiązuje do historycznej administracji okręgu 17. Grochów.