Satelity? Polska przecież nie ma chyba żadnych satelitów? – słyszę po raz któryś w tym miesiącu i w duchu cicho wzdycham. Ale cierpliwie opowiadam. Tłumaczę, że to nie tylko Amerykanie latają w kosmos; że eksploracja przestrzeni pozaziemskiej odbywa się z większymi lub mniejszymi sukcesami także w Europie, a polski sektor kosmiczny od kilku lat rozwija się coraz szybciej. Dlaczego w takim razie dla opinii publicznej europejskie satelity, sondy i rakiety to wciąż terra incognita?
Kosmos dla ludzi, rozwoju i gospodarki
W chwili, w której piszę ten tekst, na orbicie okołoziemskiej znajduje się dokładnie 10 osób. Nieco ponad 400 km nad naszymi głowami ludzie ci mieszkają, jedzą i pracują. Dzieje się to od ponad 20 lat, czyli od momentu, w którym wyniesiono na orbitę Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) – od tamtej pory nie było chwili, w której byłaby ona niezamieszkana. Mimo że od 2000 r. na Ziemi sporo się zmieniło, nasza obecność w przestrzeni kosmicznej i związane z nią badania naukowe trwają nieprzerwanie.
Łatwo ulec myśleniu o podboju kosmosu przez pryzmat wydarzeń, które działy się ponad 50 lat temu – zimnej wojny, wyścigu między wielkimi mocarstwami czy przerośniętych ambicji i chęci udowodnienia swojej potęgi także na gruncie kosmicznym. Obecnie sytuacja wygląda jednak inaczej. Sektor kosmiczny jest żywą i istotną branżą, częścią rynku, w którym uczestniczy ogromna liczba państw, instytucji badawczych i prywatnych firm. Celem eksploracji już dawno przestało być umieszczenie flagi własnego kraju na kolejnej planecie czy księżycu, a na pierwszy plan wysunęło się dążenie do czerpania z niej namacalnych korzyści dla gospodarki. Nie chodzi więc o same polityczne ambicje czy idealistyczną wizję rozwoju ludzkości, którą napędzają intensywne badania naukowe i rozwój technologiczny, ale o rozbudowę kompetencji dających podstawę bezpieczeństwa i niezależności państw.
Niestety jednak Polska jest jednym z mniejszych kosmicznych graczy w Europie, a Stary Kontynent wciąż pozostaje w tyle za Stanami Zjednoczonymi czy Chinami. Aby osiągnąć niezależność i konkurencyjność w tej dziedzinie gospodarki, jest jeszcze sporo do zrobienia. Autonomia jest jednak konieczna – potrzebujemy bowiem dostępu do obrazowań i danych satelitarnych, które pozwolą nam nie tylko na monitoring zmian klimatu czy zanieczyszczeń środowiska, ale w razie konfliktów zbrojnych zapewnią nam bezpieczeństwo. Nie mając własnych konstelacji satelitarnych umożliwiających komunikację, w przypadku kryzysu moglibyśmy po prostu zostać odcięci od informacji. Możliwość precyzyjnej nawigacji bez zależności od przemysłu obronnego Stanów Zjednoczonych daje nam dobrze funkcjonujący i dofinansowany europejski system Galileo, jednak aby tak się stało, Europa, w tym Polska, musi inwestować w branżę kosmiczną więcej niż dotychczas.
Początki orbitalnej współpracy
Ale zacznijmy od początku. Kosmiczna historia Polski w Europie zaczyna się dość wcześnie. Najpierw oczywiście jako kraj – nomen omen – satelicki dla ZSRR, gdy w Warszawie powstaje Centrum Badań Kosmicznych, angażujemy się jako podwykonawcy instrumentów badawczych dla misji naukowych, by w końcu wysłać Mirosława Hermaszewskiego, pierwszego polskiego kosmonautę, na orbitę. Od 1994 r. zwracamy się już w stronę zachodu, bo to właśnie wtedy na stół trafia wstępna umowa o współpracy z Europejską Agencją Kosmiczną (ESA). Jej podpisanie otwiera Polsce drogę do uczestnictwa w misjach naukowych organizowanych przez kraje europejskie. Nasz wkład z tamtego okresu to przede wszystkim instrumenty badawcze do bezzałogowych sond badających planety Układu Słonecznego.
Pełnoprawnym państwem członkowskim ESA stajemy się w 2012 r., a dwa lata później powstaje Polska Agencja Kosmiczna, ukryta pod dźwięcznym skrótem POLSA. Od tamtej pory kosmiczne wrota otwierają się przed nami otworem. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać…
Jedną z kompetencji POLSA jest praca nad dokumentami strategicznymi określającymi plany rozwoju sektora kosmicznego w Polsce, czyli m.in. nad Krajowym Programem Kosmicznym. To jedna z największych porażek naszej branżowej legislacji, bo KPK, pomimo jego opracowania i wieloletnich konsultacji, nigdy nie został przyjęty. Zarówno program, jak i ustawa o działalności kosmicznej, w której powinny zostać opracowane przepisy dotyczące sektora czy rejestr obiektów kosmicznych, od kilku lat czekają w zamrażarce. Polski rząd wciąż nie podjął się formalnoprawnego wyzwania, jakim jest wdrożenie kosmicznych regulacji, co ustawia nas daleko w tyle za innymi europejskimi krajami posiadającymi przejrzyste przepisy i strategie. Okazuje się więc, że prawdziwa rocket science to niekoniecznie wyzwania techniczne, ale właśnie prawne.
Jaki jest tego rezultat? Nasz sektor rozwija się, ale bez długofalowej wizji i strategii – firmy, instytuty badawcze oraz uczelnie wydają się funkcjonować i rosnąć, ale bez pewności działania dłuższej niż kilka lat nie ma szans na zbudowanie realnego zaplecza badawczo-rozwojowego. To ryzyko powoduje, że branża nie stanowi atrakcyjnego przedmiotu dla potencjalnych inwestorów, przez co zwiększa ono próg wejścia do rozpoczęcia nowych działalności związanych z kosmosem. Dodatkowo KPK miało zapewnić finansowanie w wybranych specjalizacjach, co umożliwiłoby polskiej branży kosmicznej budowę przyszłościowych kompetencji i konkurencyjności na rynkach europejskich. Brak zabezpieczenia tych funduszy i samych strategii sprawia, że podmioty sektora poruszają się jak we mgle, a polska gospodarka zyskuje na ich osiągnięciach o wiele mniej niż by realnie mogła. Wysokie technologie potrzebują – adekwatnie do nazwy – wysokich środków finansowych, by móc się rozwijać. W gestii nas wszystkich leży więc wydatkowanie ich tak, by przyniosły nam jak najwięcej korzyści. Szczególnie że na branżę kosmiczną już i tak przeznaczamy niemało.
Polska dokłada do projektów kosmicznych koordynowanych przez ESA ok. kilkudziesięciu milionów euro rocznie. Jak funkcjonuje i realizuje swoje wymagające dużych nakładów finansowych projekty nasza europejska agencja? Jej finansowanie oparte jest na dwóch filarach: funduszach unijnego programu kosmicznego oraz – przede wszystkim – składkach płaconych przez kraje członkowskie. Działa tu mechanizm tzw. „zwrotu geograficznego”.
W uproszczeniu: każde z państw może zdecydować, jakiej wysokości wkład chce wnieść i które programy wesprze, a praktycznie każda wydana na te programy złotówka wraca do krajowych firm i instytutów podczas realizacji konkretnych projektów, do których przedsiębiorstwa mogą aplikować. Część programów jest obowiązkowa, zaś inne są opcjonalne, w związku z czym finansowanie konkretnych umożliwia krajom członkowskim świadome planowanie rozwoju swojego sektora kosmicznego i wzmacnianie go w tych kierunkach, które są strategicznie sensowne (jeśli, rzecz jasna, takową strategię się posiada, co w naszym przypadku niestety nie jest oczywiste).
Budżet na satelity czy… zupę pomidorową?
Problem z brakiem długofalowej wizji rozwoju widać już w wysokości polskiej składki wnoszonej do ESA. W zeszłym roku zdecydowano się nagle zwiększyć finansowanie na programy opcjonalne, ale odbyło się to bez wcześniejszej zapowiedzi i bez konsultacji z sektorem, przez co ryzyko częściowego zmarnowania tych funduszy było bardzo wysokie. Jednocześnie postanowiono, że dodatkowe 65 mln euro z rezerwy budżetowej państwa (!) zostanie przeznaczonych na tygodniową misję drugiego polskiego astronauty, Sławosza Uznańskiego, na Międzynarodową Stację Kosmiczną. O ile pozytywne skutki tego lotu są oczywiste (inspiracja dla przyszłych pokoleń, motor napędowy wzrostu branży i jaskrawy dowód dla opinii publicznej, że nasz sektor kosmiczny faktycznie się rozwija), o tyle fakt, że w celu zabezpieczenia finansowania należało sięgnąć aż do rezerwy pokazuje, na jakim poziomie jest strategiczne planowanie działań branży i ich źródeł finansowania.
Przy okazji tej misji ogłoszono również nabór na koncepcje eksperymentów do przeprowadzenia na ISS, które mogły być zgłaszane przez polskie firmy, uczelnie czy instytuty badawcze, lecz bardzo krótki termin i wymóg wysokiego poziomu zaawansowania tych projektów spowodował, że potencjał na sensowne wykorzystanie tej okazji nie został w pełni wykorzystany.
I nie był to pierwszy raz. Podobna sytuacja miała miejsce trzy lata temu, gdy POLSA ogłosiła konkurs na koncepcję misji kosmicznej z czasem na opracowanie projektu wynoszącym… dwa tygodnie. Wywołało to wówczas spore oburzenie w branży, a w mediach pojawiło się wiele krytycznych wypowiedzi specjalistów oraz słynne już porównanie, że w takim terminie to można ogłosić konkurs na koncepcję pomidorowej, a nie tak skomplikowanej sprawy jak misja kosmiczna. Agencja tłumaczyła, że koncepcje nie miały być pełne, lecz jedynie stanowić zarys wizji projektu, który miałby na pierwszym etapie podlegać ocenie, a dopiero później wybrane pomysły doczekałyby się dalszych opracowań i potencjalnej realizacji. Zapewne taki był plan, ale dwa tygodnie na przygotowanie nawet wstępnej koncepcji to wciąż bardzo krótki termin.
Co więc króluje na naszym polskim kosmicznym podwórku? Strategiczny bałagan. Decyzje wydają się być podejmowane bardziej na gruncie politycznym niż merytorycznym. A jeśli ich głównym celem staje się „przecinanie wstęg” – na wzór standardów eksploracji kosmicznej sprzed pół wieku – zamiast stopniowego rozwoju i budowania konkurencyjności na światowych rynkach, to przyszłość nie rysuje się w jasnych barwach. Wysokie technologie wymagają stabilności i pewnej, transparentnej współpracy na gruncie polityki krajowej, a w przypadku wykorzystywania mechanizmu zwrotu geograficznego, jak w ESA – ścisłego współdziałania z firmami i instytucjami sektora oraz znajomości ich kompetencji, szczególnie jeśli warunki są trudne – bo w samej Europie też nie jest kolorowo…
Kosmiczne turbulencje
Całkowity budżet ESA w tym roku wynosi niemal 8 mld euro. Polska składka od kilku lat oscyluje w okolicy 1% tych środków. Najwięcej składają się Niemcy oraz Francja i to właśnie w tych krajach mają też swoje główne siedziby największe europejskie firmy kosmiczne: OHB, Airbus czy Thales Alenia Space. Pomimo dużych i istotnych naukowo projektów, które realizują, ciężko im jednak realnie konkurować z przemysłem kosmicznym Stanów Zjednoczonych czy bardzo szybko rozwijających się Chin, gdyż ich fundusze są o rząd wielkości mniejsze niż w agencjach tych mocarstw. Nie bez powodu kojarzymy dziś eksplorację kosmosu przede wszystkim z osiągnięciami właśnie tych globalnych potęg.
Od pewnego czasu Europa ma problem nawet z wynoszeniem własnych obiektów na orbitę. Debiut dużej rakiety Ariane 6 jest ciągle przesuwany, a po katastrofie mniejszej Vegi w 2022 r. odbył się tylko jeden jej start. Teoretycznie w kwietniu tego roku z sukcesem umieszczono na orbicie dwa kolejne satelity konstelacji nawigacyjnej Galileo (europejskiej wersji GPS), ale zostały one wyniesione… przez SpaceX. Aż ciężko uwierzyć, że uruchomienie tak kluczowego dla niezależności i bezpieczeństwa Europy systemu jest zależne od możliwości wykorzystania rakiet należących do prywatnych amerykańskich firm. O ile skuteczna międzynarodowa współpraca oczywiście bywa dobrym rozwiązaniem, o tyle długoterminowo utrwala znaczący problem braku autonomii i własnych technologii dających możliwość realizacji samodzielnych misji od początku do końca. Analogicznie – ESA ma swoich astronautów, lecz ich podróże na ISS realizowane są rosyjskimi Sojuzami lub amerykańskimi Dragonami.
O jaką przyszłość?
Co więc powinno być naszym celem? Na poziomie Polski – opracowanie porządnej legislacji, ustalenie długofalowej wizji i zabezpieczenie finansowania na te gałęzie sektora, które są najbardziej kluczowe w danym momencie, szczególnie pod kątem bezpieczeństwa. Na poziomie Europy – zachęcanie krajów członkowskich do zwiększenia budżetu na projekty kosmiczne, analiza potencjału firm i instytucji celem wykorzystania w pełni ich możliwości oraz określenie strategicznych priorytetów i ich realizacja, z nastawieniem m.in. na samodzielność wynoszenia ładunków na orbitę czy kwestie obronnościowe. Zaryzykuję tezę, że to właśnie te dwie kwestie – solidne fundusze i długoterminowa strategia – są kluczem do sukcesu na międzynarodowej arenie kosmicznej i głównym wyróżnikiem sektora w Stanach Zjednoczonych i Chinach w porównaniu do europejskiego.
Trzeba jednocześnie pamiętać, że rozwój branży kosmicznej to nie tylko spektakularne wizje i sukcesy, ale także zupełnie przyziemne problemy. Liczba satelitów rośnie w szybkim tempie, a gdy w Polsce świętujemy wysłanie dwudziestego satelity o rozmiarach pudełka na buty, Amerykanie wysyłają właśnie na orbitę kolejną setkę Starlinków. Większość z nich po ukończeniu swojej misji spala się w atmosferze, a skutki masowej deorbitacji tego typu urządzeń nie są jeszcze w pełni zbadane. Mimo iż pracuje się nad bardziej neutralnymi dla środowiska rodzajami napędu, większość rakiet nadal korzysta z tradycyjnych, toksycznych paliw. Sektor kosmiczny opiera się na monopolu wielkich firm (szczególnie na zachodzie), któremu towarzyszy daleko posunięta prywatyzacja zysków i uspołecznienie kosztów. Brakuje międzynarodowych przepisów, które twardo określałyby warunki, jakie muszą spełnić obiekty kosmiczne, by móc być wysłane na orbitę, oraz przyjętych globalnie zasad wykorzystywania przestrzeni kosmicznej tak, by była ona traktowana jako dobro wspólne całej ludzkości – którym przecież jest.
Działalność kosmiczna niesie więc za sobą praktyczne korzyści, wiedzę naukową i wzmocnienie bezpieczeństwa, ale wiąże się z nią również wiele wyzwań i ogromna odpowiedzialność. Eksploracja i postęp mogą współistnieć ze zrównoważonym podejściem do ekspansji kosmicznej, lecz osiągnięcie harmonii wymaga międzynarodowego zaangażowania, przemyślanych regulacji na wszystkich poziomach i inwestycji przede wszystkim w te projekty, które niosą realną wartość dla ludzkości. Z perspektywy Europy wykorzystanie potencjału działalności w przestrzeni kosmicznej jest kluczowe dla osiągnięcia pewnego rodzaju niezależności, ale globalnie musimy już myśleć o dążeniu do równowagi, by ta gałąź przemysłu nie rosła dla samego wzrostu, lecz z jasno określonymi celami budującymi lepszą przyszłość. To trudne i wymagające spojrzenia poza narysowane na mapie granice, ale w kontekście planowanego powrotu na Księżyc, przyszłej eksploracji innych planet czy wykorzystania zasobów z asteroid – konieczne.
Kosmos przyciąga, kusi, otwiera nowe możliwości. Patrzmy więc w górę, ale też – a może przede wszystkim? – patrzmy w przyszłość.
Źródła:
- https://www.esa.int/About_Us/Business_with_ESA/How_to_do/Industrial_policy_and_geographical_distribution [dostęp: 13.05.2024]
- M. T. Kłoda et al., Polskie prawo kosmiczne – wyzwania i kompromisy, https://doi.org/10.31268/PS.2022.11
- https://polsa.gov.pl/ [dostęp: 13.05.2024]
- J. Krige, A. Russo, A History of the European Space Agency 1958 – 1987, https://www.esa.int/esapub/sp/sp1235/sp1235v1web.pdf
- N. Peter, The New Space Order: Why Space Power Matters for Europe, Space and Defense: Vol. 4: No. 0, Article 4., 10.32873/uno.dc.sd.04.01.1164
- https://trojmiasto.wyborcza.pl/trojmiasto/7,35612,27677601,polsa-planuje-misje-kosmiczna-niepowazne.html [dostęp: 13.05.2024]